Numerem być albo nie być, czyli serial „Więzień”
Mailer Daemon | 2018-10-16Źródło: Filmosfera
Wyobraź sobie, że postanawiasz, z tylko sobie znanych powodów złożyć wypowiedzenie i odejść z pracy. W konsekwencji budzisz się w małej, sielankowej wiosce. Otacza Cię bajkowa architektura, a pogodni obywatele w kolorowych pelerynach i pasiastych podkoszulkach uśmiechają się do Ciebie szeroko. Jedyny szkopuł to fakt, że w miejsce imienia i nazwiska przydzielono Ci numer, wszystkie Twoje poczynania śledzi kamera, a kiedy próbujesz się wydostać, by jednak wrócić do domu atakuje Cię demoniczna biała kula. Zaraz potem okazuje się, że kierownictwo wioski jest zdolne do wszystkiego, aby poznać powody Twojej rezygnacji.

Tak właśnie wygląda życie w wiosce, do której trafia ex-agent służb specjalnych Numer Sześć. W każdym odcinku kolejni bohaterowie na stanowisku lidera wioski, czyli Numeru Dwa (nie wiadomo, kto jest numerem Jeden) próbują znaleźć nowy sposób na wyciągnięcie informacji od niepokornego więźnia. Ich szeroki repertuar zawiera niezliczone pomysły od próby zjednania sobie jego sympatii za pomocą pochlebstw, poprzez ostracyzm i psychoanalizę, aż po solidne prania mózgu i zamianę ciał.

Kolejne odcinki mniej lub bardziej zręcznie ukazują miszmasz wątków i motywów obecnych w kulturze od dawna. Mamy tu zatem trochę Kafki, trochę Orwella, kwestię wykorzystania zdobyczy nauki i techniki do nieetycznych celów, nawiązania do zimnej wojny, orientalnych sztuk walki, enigmatycznego lokaja o pokerowej twarzy, Beatlesów i Jamesa Bonda (Numer Sześć jest agentem bardzo specjalnym, cechującym się zarówno przenikliwą inteligencją, jak i umiejętnością poradzenia sobie w dowolnej ustawce, jaką aranżują miejscowe oprychy). Nie brakuje też elementów surrealistycznych i groteskowych. W kwaterze głównej Numeru Dwa mamy na przykład designerskie telefony o imponujących kształtach i załogę kręcącą się wokół własnej osi z niewyjaśnionych powodów. W kółko kręci się także życie w wiosce, gdzie każdy dzień zaczyna się od takiego samego komunikatu w radiu, a mieszkańcom nie wydaje się przeszkadzać fakt, że zostali ponumerowani i ubrani w znaczące pasiaste podkoszulki. Numer Sześć staje się elementem wywrotowym zagrażającym ładowi społecznemu i status quo, który nie chce poświęcić swoich praw ani dla dobra ogółu, ani dla świętego spokoju. Niestety, ponieważ jest on również obiektem bardzo intensywnych zabiegów mających na celu zdobycie informacji na temat jego rezygnacji, niewiele czasu zostaje mu na partyjkę szachów czy pilnie strzeżony sekret Orientu, czyli sztukę walki kōshō (dla wszystkich zainteresowanych filmik instruktażowy poniżej).




Serialowi przypięto może nieco pretensjonalną, lecz zasłużoną łatkę kultowego. Pomysł zrodził się w głowie grającego Numer Sześć, Patricka McGoohana, który znudzony rolą w bardziej stereotypowym szpiegowskim serialu „Danger Man” chciał z niego zrezygnować. Ostatecznie doszedł do porozumienia z producentami, którzy zgodzili się zrealizować „Więźnia” według jego pomysłu i scenariusza. Aktor i współtwórca serialu puścił wodze wyobraźni i przekroczył granice banałów związanych z rolą standardowego twardziela w standardowym serialu o tajnym agencie (i całe szczęście!). Swobody twórczej chyba mu nie brakowało, bo kiedy życie w wiosce przestało mu wystarczać bez obawy sięgnął po inspiracje kowbojskie (w końcu zawsze chciał zagrać w westernie!) czy stylówki a'la Sherlocka Holmesa. Jak szaleć to szaleć! McGoohan podobno chciał przedstawić w serialu konflikt, ale i równowagę między kolektywizmem i indywidualizmem. Widzowi nietrudno jednak utożsamić się z Numerem Sześć, jego indywidualistycznym i niezłomnym podejściem, które wywołuje po drugiej stronie mocy ciągłe napięcie i zgrzytanie zębów. Z drugiej strony eksperymenty z zakresu psychologii społecznej autorstwa Milgrama i Ascha sugerują, że prawdopodobnie przytłaczająca większość z nas miałaby szansę raczej wtopić się w struktury wioski.

„Więzień" pozostawił po sobie wiele znaków zapytania. Jego miłośnicy nawet w przypadkowych elementach niejednokrotnie dopatrywali się ukrytych odniesień i znaczeń (np. symboliki biblijnej, której intencjonalnemu zastosowaniu McGoohan - żarliwy katolik- zaprzeczył) przypominających współczesne dyskusje na temat filmów Lyncha. Ostatni odcinek spowodował tyle kontrowersji, że aktor podobno przez jakiś czas ukrywał się przed widzami piszącymi do niego agresywne listy. Wieloznaczność serialu potęguje także fakt, że niczym w "Grze w klasy" poza ostatnim i pierwszym odcinki nie są ułożone w sposób chronologiczny. W rezultacie wielu filozofów i myślicieli próbowało rozwikłać, jaka jest właściwa kolejność. Popularna była też hipoteza głosząca, że główny bohater to agent Drake z porzuconego przez McGoohana serialu, a „Więzień” jest jego kontynuacją. Choć McGoohan zaprzeczył tym rewelacjom, trudno nie dostrzec paraleli między jego rezygnacją z roli Drake’a, a punktem wyjścia, od którego wszystko się zaczyna w „The Prisoner”.

Odniesienia i analogie do serialu można odnaleźć m.in. w „Truman Show”, „Twin Peaks”, czy opartym na uderzająco podobnym pomyśle, ale stopniowo coraz bardziej rozczarowującym „Wayward Pines”. „Więzień" doczekał się nawet poświęconego sobie odcinka Simpsonów, a także kreskówki o Pinkim i jego kumplu Mózgu. Futurystyczny, jak na schyłek lat sześćdziesiątych styl, cuda techniki wykorzystywane przez kierownictwo wioski i nieco szarlatańskie pomysły typu zamiana ciał (być może kiedyś tego szczęśliwie - lub nie - doczekamy, ale póki co najbliższe tym ideom pozostają jedynie operacje plastyczne mające na celu upodobnienie się do celebrytów) dziś momentami wywołać mogą niedowierzanie lub pobłażliwy uśmiech. Nie można jednak odmówić serialowi ponadczasowego charakteru. Numerom Dwa technologia służy w końcu temu, żeby zdobyć to, na czym im najbardziej zależy, czyli informację. Dobitnie przekonują nas o tym już w czołówce, co wydaje się motywem całkiem na czasie w kontekście aktualnej dyskusji o ochronie danych osobowych i prywatności w Internecie. Chociaż widz może przecierać oczy ze zdumienia widząc propagandę stosowaną przez kierownictwo wioski, to, co widzimy na ekranie wcale nie różni się aż tak bardzo od współczesnych doniesień o rosyjskich copywriterach.

Pomimo nie zawsze równego poziomu poszczególnych odcinków oraz faktu, że niektóre wątki wydają się być prowadzone metodą prób i błędów serial wytrzymuje próbę czasu i pozostaje fascynujący, oryginalny i niepokojąco aktualny także prawie 50 lat później. Dla tych, którzy w poszukiwaniu prawdziwych perełek nie wahają się przekroczyć Rubikonu Netflixa i roku 2000 (a nawet 1990, 1980, 1970….) „The Prisoner” to propozycja nie do odrzucenia.

Be seeing you!