Piątka Filmosfery - filmy o szkole
Sylwia Nowak-Gorgoń | 2020-06-29Źródło: Filmosfera
W miniony piątek nadszedł upragniony dzień dla naszych pociech, ale w tym roku także dla rodziców. Koniec roku szkolnego. Na horyzoncie - odpoczynek, wakacje i pełen relaks. Ale jeśli już ktoś zatęsknił za murami szkoły to redakcja Filmosfery spieszy z pomocą. Prezentujemy pięć filmów o szkole, wartych obejrzenia w okresie wakacyjnym.

1. „Grease” (1978), reż. Randal Kleiser

Grease” to już klasyka musicalu. Film pokazuje wszystko to, co w Ameryce lat 50-tych było najweselsze: rock’n’roll, skórzane kurtki, szpanerskie samochody i oczywiście spragniona zabawy młodzież. Dwoje głównych bohaterów, Sandy (Olivia Newton-John) i Danny (John Travolta) zakochują się w sobie w czasie wakacji. Gdy rozpoczyna się rok szkolny, okazuje się, że trafili do tej samej szkoły średniej. Kolejne miesiące to próba dla ich miłości, ale też czas odnajdowania się w nowej szkole przez Sandy i popisywania się przez Danny’ego wraz z jego szkolną paczką przyjaciół. Choć na poziomie fabuły film nie jest skomplikowany, to jednak krzywdzące byłoby klasyfikowanie go wyłącznie jako filmu o młodzieży dla młodzieży – prawdziwa dusza tego obrazu to bowiem muzyka. Bez niej „Grease” nie stałoby się filmem kultowym. To muzyka tworzy charakter tego filmu i zapewniła mu popularność nie tylko w latach 70-tych, ale także na kolejne dziesięciolecia. Takie hity jak „Summer lovin’” czy „You’re The One That I Want” wszyscy doskonale znamy. Warto, choćby dla tych kilku piosenek znanych nam z radia, obejrzeć „Grease” i dać się porwać fali pozytywnej, muzycznej energii. Katarzyna Piechuta

2. „Fabryka zła” (2004), reż. Dennis Gansel
Akcja „Fabryki zła” toczy się w 1942 roku w Niemczech. III Rzesza prowadzi walkę ze swym wrogiem na wszystkich frontach. Natomiast w samych Niemczech powstają szkoły, które mają kształcić nowych, ślepo oddanych Fuhrerowi żołnierzy. Głównym bohaterem filmu jest młody Niemiec, Friedrich Weimer (Max Riemelt), któremu marzy się kariera bokserska. Aby zrealizować swoje pragnienia zapisuje się do szkoły „Napoli”, nie zważając na stanowczy sprzeciw ojca w tym względzie. W szkole panuje niezwykle ostra dyscyplina. Młodym uczniom wpajana jest tylko jedna słuszna ideologia, wyjęta prosto ze stronic „Mein Kampf”. Friedricha zaczyna łączyć szczera przyjaźń z synem wysoko postawionego dowódcy III Rzeszy, Albrechtem. To Albrecht ukazuje głównemu bohaterowi, iż „Napola” to tak naprawdę fabryka zła, gdzie „produkuje się maszyny do zabijania”, a nie jak wcześniej myślał miejsce, gdzie spełniają się marzenia. To, co można uznać za duży plus filmu, to klimat jaki powstaje przez bardzo dobre zdjęcia Torstena Breuera i scenerie, gdzie powstawał film. Sama szkoła ulokowana jest w starym, zabytkowym zamku warownym. Jego majestatyczny wygląd, gra światłem i cieniem, nadaje niezwykłą aurę, a jednocześnie wspaniale nawiązuje do dziedzictwa kulturowego Niemiec, czyli ekspresjonizmu filmowego. „Fabryka zła” jest filmem godnym uwagi. Niemiecki obraz ukazuje, że system nie może pochłonąć wszystkich jednostek, z drugiej strony samo zakończenie filmu świadczy o tym, że jednostka nie może zniszczyć systemu. Czy system więc triumfuje? Nie. System nigdy nie wygra z najważniejszym, z człowieczeństwem. Sylwia Nowak-Gorgoń

3. „Pan od muzyki” (2004), reż. Christophe Barratier
Do tej pory Christophe Barratier dał światu jedynie pięć filmów, ale jeżeli na tym miałby poprzestać, to nie należy rozpaczać, bowiem wśród nich znajdziemy jeden szczególny obraz, a na takie nie trafia się zbyt często. „Pan od muzyki” to dzieło kompletne, można by rzec – doskonałe. Dzieło, które urzeka swoim pięknem zarówno w warstwie fabularnej, jak i audiowizualnej. Wciągająca historia francuskiego nauczyciela muzyki Clémenta Mathieu (Gérard Jugnot) i jego podopiecznych w internacie „dla trudnej młodzieży” na długo zapada w pamięć, a chwilami porusza do głębi. I choć film nie jest ciężkim dramatem szargającym naszymi emocjami, potrafi poruszyć nawet najbardziej zatwardziałe serca. Za tą niezwykłą siłą oddziaływania filmu stoi muzyka. Śpiew chłopca Pierre’a Morhange’a (Jean-Baptiste Maunier) sprawia, że przechodzą nam ciarki po plecach, a usłyszane w filmie melodie krążą nam w głowie jeszcze długo po zakończonym seansie. Zdaje się, że Christophe Barratier doskonale wiedział, jak wielkie wrażenie potrafi wywrzeć na słuchaczach śpiew a capella chłopca o anielskim wręcz głosie. Cóż, Claude Debussy miał rację, mówiąc że „muzyka zaczyna się tam, gdzie kończą się słowa”. Ogromna siła oddziaływania tego filmu płynie również z dziecięcej wrażliwości, która przeciwstawiona jest żelaznej dyscyplinie wprowadzonej do internatu przez dyrektora Rachina (François Berléand). Możemy też na chwilę zanurzyć się w dziecięcy świat i jak przez dziurkę od klucza podglądać codzienne życie chłopców, ich wspólne lekcje, zabawy i przyjaźnie. „Pan od muzyki” to film magiczny i pełen szczerości, który urzeka od pierwszych sekund aż do finałowej sceny. Katarzyna Piechuta

4. „21 Jump Street” (2012), reż. Phil Lord, Chris Miller
Komedia w reżyserii Phila Lorda i Chrisa Millera jest luźnym nawiązaniem do serialu „21 Jump Street”, który święcił swoje triumfy na przełomie lat 80. i 90. Powstało pięć sezonów o ekipie policjantów, którzy ze względu na młody wygląd, zostają przydzieleni do tajnej akcji. Wcielając się w role uczniów, mają łapać przestępców, gdyż szkolnym światem także rządzi zbrodnia. Tym razem w tajniaków wcielają się Channing Tatum (Jenko) i Jonah Hill (Schmidt - kilkanaście kilogramów szczuplejsze wcielenie amerykańskiego komika). Twórcy „21 Jump Street” mieli dobry pomysł na film. Umiejętnie bawiąc się przyzwyczajeniami statystycznego widza uzyskali efekt świeżości. Świat wykreowany przez serial „Beverly Hills 90210”, a potem skrzętnie utrwalany różnymi produkcjami filmowymi odszedł w niebyt. Przystojne osiłki grające w amerykański futbol, buntownicy balansujący na granicy szkolnego prawa oraz piękne, głupie i wredne cheerleederki już nie rządzą szkolnymi korytarzami. Wszystko to, co w latach 90. XX wieku było synonimem szkolnego obciachu, obecnie nadaje młodzieży status wyjątkowości. Prymusi, artyści, wyznawcy komiksów i „Gwiezdnych wojen”, szaleni naukowcy-kujoni opanowali przestrzeń szkolną. Ten nowy świat sprawia, że bohaterów również czeka nieoczekiwana zamiana miejsc. Wtedy dopiero film nabiera dobrego tempa i oferuje nam prawdziwą, niekontrolowaną zabawę. Podsumowując, jest śmiesznie, trochę niegrzecznie, trochę nieszablonowo. Sylwia Nowak-Gorgoń

5. „7 uczuć” (2018), reż. Marek Koterski
Po siedmioletniej przerwie Marek Koterski wrócił na plan filmowy, a po dwunastu latach – do ponownego ukazania nam fragmentów z życia słynnego już Adama Miauczyńskiego. Nam pozostaje się jedynie cieszyć, bo Koterski zrobił to w najlepszym stylu i zaserwował kawał świetnego kina. W „7 uczuciach” cofamy się w czasie i stajemy się świadkami zdarzeń, jakie miały miejsce za dziecięcych, szkolnych lat Adasia. Koterski dokonał świetnego zabiegu obsadzając w roli dzieci dorosłych aktorów i pokazując zarazem, że to, co kształtuje nas w dzieciństwie, towarzyszy nam również w latach dorosłości, a nierzadko zostaje z nami do końca życia. W rolę głównego bohatera, Adasia Miauczyńskiego, wcielił się Michał Koterski, który we wcześniejszych filmach z serii grał postać syna Adasia. Oprócz Michała Koterskiego mamy okazję zobaczyć na ekranie prawdziwą plejadę gwiazd: Marcina Dorocińskiego, Katarzynę Figurę, Małgorzatę Bogdańską, Gabrielę Muskałę, Marię Ciunelis, Andrzeja Mastalerza, Andrzeja Chyrę, Roberta Więckiewicza, Cezarego Pazurę… i można by tak jeszcze długo wymieniać. Nic dziwnego, że przy takiej obsadzie film ogląda się jednym tchem. Ale to nie obsada jest głównym atutem produkcji, lecz scenariusz Marka Koterskiego. Niezwykle przenikliwie ukazujący blaski i cienie dzieciństwa, szkolną rzeczywistość z prawdziwymi przyjaźniami, ale i konfliktami czy zawodami miłosnymi. Scenariusz do bólu prawdziwy, a przy tym doskonale budujący narrację i napięcie w filmie. To wyborowe kino, które skłania do refleksji – przemyślenia po „7 uczuciach” jeszcze przez kilka dni po seansie gwarantowane. Katarzyna Piechuta