Piątka Filmosfery - wygrane Oscary, które bardzo nas ucieszyły
Katarzyna Piechuta | 2021-04-28Źródło: Filmosfera
Oscary, Oscary i po Oscarach. Jak zawsze było trochę oczywistości i trochę zaskoczeń, jedne wygrane nas ucieszyły, a w innych przypadkach część z nas poczuła być może ukłucie zawodu. Skoro emocje po oscarowej nocy już nieco opadły, przypomnijmy sobie wcześniejsze gale rozdania tych najważniejszych nagród w świecie filmu. W najnowszej Piątce Filmosfery przedstawiamy pięć pamiętnych wygranych, które bardzo nas ucieszyły.

1. „Życie jest piękne” (1997), reż. Roberto Benigni (Najlepszy aktor pierwszoplanowy Roberto Benigni, Najlepszy film nieanglojęzyczny)
Roberto Benigni nie wygrałby w żadnym plebiscycie na najprzystojniejszego czy przebojowego mężczyznę w świecie szołbiznesu. Ale to właśnie on wykreował w swoim filmie „Życie jest piękne” postać Guido Orefice, najwspanialszego adoratora i najodważniejszego ojca, jakiego świat widział. „Życie jest piękne” to jeden z najcudowniejszych filmów, które powstały w historii kinematografii. Guido wraz synem Giosue trafia do obozu koncentracyjnego. Od tego momentu stara się przekonać go, że uczestniczą w grze, w której wygrany zdobędzie najprawdziwszy czołg. Przezabawny, poruszający, ściskający za gardło. Film, który osobiście kocham, ale nie mogę powiedzieć, że widziałam go wiele razy, ponieważ ładunek emocjonalny, jaki niesie za sobą, jest przytłaczający. Film o miłości. O bezgranicznym poświęceniu dla swojego syna. Cudownie na ekranie wypada Roberto Benigni, który tworzy rolę kultową, a i tak schodzi na dalszy plan, gdy na ekranie pojawia się przesłodka, rozczulająca twarz Giorgio Cantariniego. Kino totalne i totalnie emocjonalne. A czysta, nieskrywana, zwariowana radość ze zwycięstwa na Oscarowej gali Roberta Benigniego potwierdza tylko, że to kino tworzone z pasją i wielką miłością. Sylwia Nowak-Gorgoń

2. „Miłość” (2012), reż. Michael Haneke (Najlepszy film nieanglojęzyczny)
Wśród widowiskowych, wielkich produkcji filmowych tym skromniejszym zdarza się czasem zaginąć, zniknąć z pola widzenia. A właśnie takie niepozorne, teatralne wręcz filmy pozwalają wybrzmieć w pełni emocjom, relacjom między postaciami, jak i samemu tematowi – gdy w filmie jest przestrzeń na to, by przesłanie odpowiednio wybrzmiało, ma ono największą siłę oddziaływania. W „Miłości” w domowym zaciszu i kameralnych wnętrzach reżyser snuje intymną opowieść o dwojgu ludzi, którzy przeżyli wspólnie 50 lat i przyszło im teraz zmierzyć się z chorobą. Oto pozbawiona patosu i widowiskowości tytułowa miłość, której siła tkwi w prostocie i skromności. Ale choć forma filmu prosta, to obraz dopracowany jest w najmniejszym szczególe. Michael Haneke zmusza nas do refleksji nad tematami, od których na co dzień uciekamy. I choć nie jest to łatwe doświadczenie, obejrzenie „Miłości” pozwala przeżyć swego rodzaju katharsis i w tym zabieganym „tu i teraz” zadumać się, choćby na chwilę, nad prawdziwym sensem ludzkiej egzystencji. Oprócz wygranego Oscara w głównej kategorii, „Miłość” zdobyła jeszcze trzy nominacje w innych kategoriach: dla Najlepszej aktorki pierwszoplanowej (Emmanuelle Riva), dla Najlepszego reżysera (Michael Haneke) i za Najlepszy scenariusz oryginalny (Michael Haneke). Szkoda, że nie udało się „Miłości” zdobyć większej liczby Oscarów, ale i tak cieszy, że film został dostrzeżony i doceniony. Katarzyna Piechuta

3. „Poradnik pozytywnego myślenia” (2012), reż. David O. Russell (Najlepsza aktorka pierwszoplanowa Jennifer Lawrence)
Nie ma słabego punktu w „Poradniku pozytywnego myślenia”. Jest błyskotliwy scenariusz, soczyste, inteligentne, kipiące humorem dialogi, porządnie zarysowane wyraziste postaci. Do tego wszystkiego niezwykle dobrze komponujące się z tematyką filmu kadrowanie (Masanobu Takayanagi) oraz genialny montaż (nominacja do Oscara dla Crispina Struthersa i Jaya Cassidy) tworzą prawie film idealny. Wisienką na tym torcie jest doskonała ścieżka dźwiękowa, za której przygotowanie odpowiedzialny jest Danny Elfman. W tym perfekcjonizmie strony formalnej filmu znakomicie odnaleźli się aktorzy. Cztery nominacje do Oscara we wszystkich czterech kategoriach aktorskich mówią same za siebie. Jennifer Lawrence, która właśnie dzięki roli Tiffany brawurowo sięgnęła po najsłynniejszą nagrodę w świecie filmu - po Oscara, a co za tym idzie, sięgnęła samego szczytu Hollywood (choć na samej gali byliśmy świadkami, że była to trudna i wyboista droga). Lawrence cechuje doświadczenie, talent i umiejętność doboru ról. Co ważne, umiejętność doboru ciekawych ról – kobiet niejednoznacznych, silnych, niezależnych i pełnych namiętności. W ten schemat wpisuje się także jej kreacja w „Poradniku pozytywnego myślenia”. Tiffany jest zagubiona, pogrążona w żałobie, smutku i poczuciu winy. Jej szaleństwo to tak naprawdę krzyk o krztę miłości, zrozumienia i bliskości. Lawrence nie boi się burzy emocji, nie unika ekstrawertyczności w swojej grze. Ryzykuje i tą odwagą wygrywa. Sylwia Nowak-Gorgoń

4. „Whiplash” (2014), reż. Damien Chazelle (Najlepszy aktor drugoplanowy J.K. Simmons, Najlepszy dźwięk Ben Wilkins, Craig Mann, Thomas Curley, Najlepszy montaż Tom Cross)
„Whiplash” to film o muzyce, ale nie o jej romantycznym obliczu, łączącym ludzi niezależnie od wieku czy szerokości geograficznej, ale raczej o podejściu do muzyki jako do pola nieustannego samodoskonalenia się. To swoisty hołd dla zawodowych muzyków i wirtuozów. Możemy jak przez dziurkę od klucza podglądać mordercze treningi głównego bohatera filmu, młodego perkusisty Andrew Neimanna (w tej roli świetny Miles Teller), który pragnie zostać mistrzem w swoim fachu. Kibicujemy mu i jednocześnie razem z nim cierpimy. A cierpienia jest sporo – zarówno tego fizycznego, jak i psychicznego, do którego w dużej mierze przyczynia się nauczyciel Andrew – Terence Fletcher. W tę niejednoznaczną postać mentora, stosującego dosyć niekonwencjonalne metody uczenia i dopingowania swoich podopiecznych, fantastycznie wcielił się J.K. Simmons, tworząc tym samym jedną z najlepszych kreacji aktorskich w swojej karierze i zgarniając Oscara dla Najlepszego aktora drugoplanowego. J.K. Simmons w „Whiplash” jednocześnie przeraża i fascynuje. Widz nieustannie balansuje między nienawiścią i potępianiem metod stosowanych przez tę postać a ciekawością efektów, jakie te kontrowersyjne metody przyniosą. „Whiplash” to film muzyczny, nie dziwi zatem, że bez świetnej ścieżki dźwiękowej dzieło Damiena Chazelle’a po prostu nie miałoby sensu. Ścieżka jest wprost genialna i nie tylko stanowi nieodłączny element fabuły, lecz także jest samodzielnym bohaterem filmu. Nie dziwią Oscary za Najlepszy dźwięk i Najlepszy montaż – tylko sprawne dźwiękowo i montażowo ukazanie morderczych treningów perkusyjnych mogło wywrzeć taki efekt – oddziałując wprost na widza i wzbudzając w nim skrajne emocje. Po obejrzeniu „Whiplash” można na nowo docenić muzyków jazzowych, a przy okazji również nabrać ochoty na naukę gry na perkusji. Przede wszystkim jednak seans jest wspaniałą ucztą dla oczu i uszu, która jeszcze na długo po seansie pozostaje w naszej pamięci. Katarzyna Piechuta

5. „Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri” (2017), reż. Martin McDonagh (Najlepszy aktor drugoplanowy Sam Rockwell)
Mildred Hayes w akcie desperacji, aby przypomnieć policji, jak i ludziom o niewyjaśnionym gwałcie i morderstwie na swojej nastoletniej córce nie sięga po rewolwer, jak by to miało miejsce w klasycznym westernie, ale wynajmuje trzy billboardy przy mało uczęszczanej drodze. Na trzech tytułowych billboardach zamieszcza hasła, które wstrząsają lokalną policją, zwłaszcza szeryfem Billem Willoughbym i oficerem Jasonem Dixonem, jak i całą społecznością. I tak zawiązuje się akcja jednego z najlepszych filmów w historii amerykańskiej kinematografii. Filmu, gdzie dano niesamowite możliwości kreacji postaci aktorom. Żadna postać nie jest płaska, oczywista czy jednowymiarowa. Bohaterowie są ludzcy w swoich czynach, postępowaniach, decyzjach. Czasem postępują heroicznie, czasem popełniają błędy i mylą się. Ale przede wszystkim są prawdziwi. Z każdym z nich choć przez moment możemy się identyfikować. Każdego z nich przez chwilę możemy potępiać. Kreacja Frances McDormand to majstersztyk. Woody Harrelson w roli szeryfa wraca do aktorskiej pierwszej ligi i potwierdza, że jest jednym z najciekawszych aktorów swojego pokolenia. No i Sam Rockwell. Genialny, genialny, genialny. Policjant Dixon, maminsynek, typowy nieopanowany, południowy temperament, rasista, w trakcie filmu przechodzi niewiarygodną przemianę. W jednym filmie, wcielając się w jedną postać, jest w stanie wzbudzić w widzu skrajne emocje. Od nienawiści do miłości. Od pogardy do litości. Oj, zdecydowanie najlepsza kreacja aktorska roku 2017. Sylwia Nowak-Gorgoń