Piątka Filmosfery - filmy o dorastaniu i wchodzeniu w dorosłość
Sylwia Nowak-Gorgoń | 2021-05-13Źródło: Filmosfera
„Już niedługo, coraz bliżej(…)Czas ucieka i matura coraz bliżej”. Przebój Czerwonych gitar na pewno podczas majówki zanucił niejeden tegoroczny maturzysta. Choć matury podobnie, jak rok temu wyglądają jednak inaczej, to na pewno jest to wielkie przeżycie dla młodych osób, które podchodzą do tak zwanego egzaminu dojrzałości. Choć w tym roku kasztany nie zakwitły, to mocno trzymamy kciuki za wszystkich zdających. A przy okazji prezentujemy pięć filmów, które mówią o dorastaniu i wchodzeniu w dorosłość.

1. „12 lat i koniec” (2005), reż. Michael Cuesta

Obraz „12 lat i koniec” jest opowieścią o dzieciństwie. Precyzując, o cienkiej granicy pomiędzy niewinnością, niewiedzą i dziecięcą radością a rozczarowaniem, smutkiem i dojrzałością. Michael Cuesta kreśli nam dramat o dojrzewaniu, w które jest wpisany ból, smutek oraz, przede wszystkim, samotność. „12 lat i koniec” to tak naprawdę trzy historie, które splatają się ze sobą ze względu na przyjaźń głównych bohaterów. Jednak nie jest to film o przyjaźni, dlatego też przyjaciół widzimy rzadko razem, a ich wspólne spotkania są przedstawione powierzchownie. Trójka przyjaciół po tragicznym wypadku, w którym ginie brat Jacoba, traci swoją niewinność i musi zmierzyć się z najgorszym koszmarem, czyli z życiem dnia powszedniego. Mocną stroną obrazu Cuesta jest świetna gra młodych aktorów. Jesse Camacho i Conor Donovan spisują się wspaniale, ale i tak nie mogą dorównać niebywale zdolnej Zoe Weizenbaum. Jej postać jest zarazem bystra, zadziorna, przekorna, odważna, samotna, zagubiona, kokieteryjna i niewinna. Dodatkowym plusem filmu jest doskonała muzyka. Dobre kino niezależne. Dla tych, którzy lubią filmy zawdzięczające swoją siłę i magię półtonom, niedopowiedzeniom i spokojnej narracji. Dla tych, którzy potrafią odkryć pulsujący dramat życia tam, gdzie tego nie widać. Sylwia Nowak-Gorgoń

2. „Była sobie dziewczyna” (2009), reż. Lone Sherfig
Lone Sherfig bezapelacyjnie posiada talent do tworzenia filmów subtelnych, które nie narzucają się widzowi, tylko niezauważalnie wciągają go w wykreowany świat. Sposób prowadzenia kamery, scenografia, muzyka, kostiumy i charakteryzacja składają się na niepowtarzalny klimat lat 60-tych, który w filmie „Była sobie dziewczyna” wprost emanuje z ekranu. Ta stylowa oprawa stanowi tło dla historii Jenny - młodej, inteligentnej dziewczyny mieszkającej w Londynie (Carey Mulligan). Jej rodzice pragną dla córki świetlanej przyszłości, w którą wprost idealnie wpisują się studia na Oksfordzie. Tymczasem jednak Jenny wdaje się w szalony romans ze starszym od siebie mężczyzną, Davidem (Peter Sarsgaard). Zamiast poznawać życie studenckie, Jenny wkracza więc w dorosłość „rozbijając się” po luksusowych salach balowych, klubach czy kafejkach. David obiecuje nauczyć ją życia i miłości. Narracja filmu „Była sobie dziewczyna” jest spokojna, co pozwala śledzić losy głównej bohaterki i skupić się na jej doświadczeniach, pragnieniach, przeżyciach. Świetny portret dorastającej dziewczyny ze wszystkimi jej emocjami, trudnościami i wyborami, przed jakimi stawia ją dorosłe życie. Fantastyczna jak zawsze Carey Mulligan stworzyła postać w krwi i kości. Jej autentyzm sprawia, że ekranowa Jenny czasem działa nam na nerwy, czasem z nią sympatyzujemy, a czasem zwyczajnie ją rozumiemy wspominając własną młodość. Katarzyna Piechuta

3. „Na skraju dojrzałości” (2012), reż. Jason Reitman
Jason Reitman realizuje filmy, które w wyjątkowo lekki sposób poruszają ważkie tematy. W jego twórczości liczy się przede wszystkim inteligentny humor zawarty w dobrze poprowadzonym scenariuszu z mocno nakreślonymi, nietuzinkowymi postaciami. Reitman w swoim dorobku artystycznym porusza temat dorastania. Dorastania do ról społecznych. Dorastania do marzeń. Dorastania do oczekiwań. „Kobieta na skraju dojrzałości” nie jest kolejnym filmem o miłej, ambitnej dziewczynie robiącej karierę w dużym mieście, która wraca do swojego rodzinnego domu, aby odnaleźć szczęście, które utraciła przed laty. Wiele można powiedzieć o głównej bohaterce filmu Mavis (Charlize Theron), ale na pewno nie to, że jest miła. Theron udaje się przedstawić Mavis jako postać niejednoznaczną. Bo choć przez swoje zachowanie wydaje się krzyczeć jestem „zimną suką” bez serca, to w interpretacji Theron bohaterka przez swoje ewidentne zagubienie da się w jakiś niewytłumaczalny sposób lubić. Jej kreacja w „Kobiecie na skraju dojrzałości” jest piorunująco dobra. Gorzka komedia i przezabawny dramat w jednym, potwierdzający stylowość Reitmana, wyczucie pióra Cody (odpowiada za scenariusz) i klasę aktorską Theron. Sylwia Nowak-Gorgoń

4. „Królowie lata” (2013), reż. Jordan Vogt-Roberts
Choć filmów o dorastaniu i młodzieńczym buncie powstało już wiele, okazuje się, że nadal stworzenie dobrego, świeżego obrazu o tej tematyce jest jak najbardziej możliwe. Udowodnił to Jordan Vogt-Roberts w „Królach lata”. Jest to historia trzech 15-letnich przyjaciół, Joe (Nick Robinson), Patricka (Gabriel Basso) i Biaggio (Moises Arias), którzy postanawiają wyrwać się z domu i przestać słuchać rodziców. Korzystając z uroków lata, budują w lesie dom i stają się panami własnego losu. Sprawy jednak komplikują się, gdy w ich leśnym królestwie zjawia się Kelly (Erin Moriarty), dla której głowę stracili Joe i Patrick. Główną siłę tego filmu stanowi scenariusz, który obfituje w przezabawne dialogi. Prezentuje problemy wieku dorastania w sposób autentyczny, ale przy tym lekki w formie, co sprawia, że „Królów lata” ogląda się z prawdziwą przyjemnością. W pełen życia i energii młodzieńczy świat wprowadzają nas także fantastyczne zdjęcia, dzięki którym tryskający zielenią las – główne miejsce zdarzeń – jest tak plastyczny, że zdaje się być na wyciągnięcie ręki. I w końcu ostatni, równie ważny element decydujący o dobrym odbiorze „Królów lata” – czyli świetne kreacje młodych aktorów wcielających się w głównych bohaterów. Całej czwórce udało się stworzyć bardzo autentyczne postaci, najlepiej zaś wypadł Nick Robinson, którego czeka być może świetlana aktorska przyszłość. Film „Królowie lata” warto jednak obejrzeć przede wszystkim dlatego, że ma w sobie coś magicznego. Pozwala na chwilę spojrzeć na świat oczami dorastających nastolatków i przypomnieć sobie, jak to jest w pełni cieszyć się życiem. Katarzyna Piechuta

5. „American Honey” (2016), reż. Andrea Arnold

Gdy myślimy o amerykańskich filmach o młodzieży i dorastaniu, przed oczami stają nam imprezujące nastolatki, przeżywające miłosne rozterki, planujące, na jaką uczelnię się wybrać po ukończeniu liceum. Często jeżdżą samochodami, chodzą ze znajomymi na zakupy. Słowem, młodzież dobrze sytuowana, z zapewnionym dobrym startem w dorosłe życie. Jednak czasem mamy również okazję oglądać na ekranie młodzież, która musi polegać wyłącznie na sobie, i nie wpisuje się w typ stereotypowego nastolatka czy nastolatki. Takie właśnie jest „American Honey” – to obraz alternatywnego sposobu życia w Ameryce. Star (debiutująca na ekranie Shasha Lane), pragnąca wyrwać się z małego miasteczka, pewnego dnia decyduje się na ucieczkę z domu, by dołączyć do przypadkowo poznanej grupy młodych ludzi. Krążą oni od miasta do miasta utrzymując się ze sprzedaży obwoźnej. Choć warunki dorastania Star stają się zupełnie inne niż jej rówieśników z rodzinnego miasteczka, towarzyszą jej takie same rozterki czy emocje, jak każdej innej dziewczynie wchodzącej w dorosłość. Między Star a Jakem (Shia LaBeouf), który wciągnął ją do grupy młodocianych włóczęgów, rodzi się uczucie, któremu jednak nie będzie dane w spokoju się rozwinąć… a sama Star będzie musiała zdecydować, czy włóczęga po Ameryce to jej plan na dorosłe życie. Katarzyna Piechuta