duża fotografia filmu Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi
Miniatura plakatu filmu Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi

Star Wars: The Last Jedi

2017 | USA | Akcja, Przygodowy, Fantasy, Sci-fi | 152 min

Rozdarcie w odcieniach szarości

Marta Suchocka | 04-01-2018
Nie ukrywam, że jak pewnie wielu, czekałam na odsłonę kolejnego epizodu „Gwiezdnych wojen”. Czekałam i to z nieukrywaną ciekawością. Tym bardziej że po „Przebudzeniu mocy”, które było wyraźnym, sentymentalnym powrotem do przeszłości (epizody IV-VI) i „Łotrze 1”, który jak żaden inny obraz z uniwersum GW przenosił wprost na pole walki, nie miałam bladego pojęcia czego się spodziewać. I po seansie stwierdzam, że jestem wewnętrznie rozdarta, niczym Kylo Ren (a przed nim Anakin Skywalker).

Ray odnajduje legendarnego Luke'a Skywalkera i ma nadzieję, że ostatni Mistrz Jedi wróci i stanie w walce o wolność, a już na pewno liczy, że wskaże jej ścieżkę Jedi. Ruch Oporu, którego zostaje garstka, próbuje znaleźć nową kryjówkę, by iskra Republiki i wolności nie zgasła w galaktyce opanowanej przez Nowy Porządek.

„Ostatni Jedi” to swoisty mariaż starego z nowym. Wątki wyraźnie odwołujące się do tradycji, czasem stanowiące kalkę znanych schematów z pierwszej trylogii Lucasa, zostają poprowadzone w nowy, nieoczywisty sposób. I ta dekonstrukcja schematów i odejście od oklepanych, wręcz oczekiwanych rozwiązań stanowi chyba największą siłę filmu Johnsona. Przyznaję, że kilka razy złapałam się na myśleniu, że to już było, że wiadomo, jak będzie, że to jak w „Imperium kontratakuje” i nagle zonk, bo to zupełnie nie tak. Tym sposobem twórcy starają się wyjść z sentymentalizmu „Przebudzenia mocy” i wprowadzić do opowieści nowe.
To samo ma na celu eliminowanie postaci znanych ze starych epizodów. Odchodzi kolejna, na rzecz nowych bohaterów, którzy stają się coraz ważniejsi dla opowiadanej historii.

Ciekawym zabiegiem jest też niejednoznaczność postaci. Wreszcie miast wyraźnego podziału między czernią i bielą dostajemy odrobinę szarości, która wszak dominuje w realnym świecie. „Ostatni Jedi” wyraźnie pokazuje, że w każdym człowieku, niezależnie, po której ze stron się opowiada, niezależnie czy jest legendą, bohaterem, czy czarnym charakterem, może się czaić coś więcej, niż oczekuje otoczenie.

Jeśli już o bohaterach mowa warto pochylić się nad obsadą. Mark Hamill robi robotę – zgorzkniały, przepełniony niewiarą i właściwie sam wymierzający sobie karę Skywalker to już nie ten sam młody chłopak z Tatooine. Naiwność i ślepa wiara w Jedi bezpowrotnie zniknęły. Pycha związana z byciem legendą zrodziła jedynie zawód (Luke zawiódł nie tylko Bena, ale i siebie). Hamill idealnie sprawdza się w tej roli, balansując trochę pomiędzy lekko „heheszkowatym” Yodą a poważnym Mistrzem w stylu Obi-Wana. Daisy Ridley i Adam Driver dają radę. Co więcej, Driver zdecydowanie lepiej wypada w roli rozdartego wewnętrznie młodzieńca niż Christensen. Dobrze wypadają również Isaac i Boyega, szczególnie że bohater tego pierwszego „dojrzewa”, a zachodząca zmiana jest całkiem dobrze odegrana. Słabo natomiast wypada ciemna strona mocy reprezentowana przez Gleesona i Serkisa, mam jednak wrażenie, że winy za taki stan rzeczy należy szukać w źle nakreślonych postaciach w scenariuszu.

Słaby Snoke i groteskowy generał Hux gładko prowadzą nas do słabszych stron filmu. Mimo zwrotów akcji i igraniu z widzem kalkami, momentami nie mogłam pozbyć się myśli, że ja to już gdzieś widziałam. Twórcy niby odwracają kota ogonem, ale jednak odczucie deja vu pozostaje – przynajmniej u mnie. Do tego te dwie i pół godziny niby mijają bez większego problemu, ale kilka dłużyzn męczy i skrócenie kilku wątków na pewno by „Ostatniemu Jedi” nie zaszkodziły, tym bardziej że niektóre z nich w niewielkim stopniu wpływają na ogół fabuły. Efekty specjalne są i to na niezłym poziomie, ale miejsca, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę, nie urywa (biorąc pod uwagę budżet — trochę słabo). Nie zostają więc długo w pamięci, dokładnie tak samo, jak ścieżka dźwiękowa – temat znany od kilkudziesięciu lat i owszem, ale reszta jakoś się gubi, ani podkreślając wydarzeń przedstawionych na ekranie, ani odbijając się echem w głowie po seansie. A na koniec zaznaczyć należy, że niektóre rozwiązania fabularne, jakieś takie niespójne i trochę wbrew zdrowemu rozsądkowi. Tak, wiem, że „Gwiezdne wojny” to nie dokument, czy nawet film opart o „fakt autentyczny”, ale jakieś realia warto by zachować.

Niemniej jednak nie napiszę, że wizyta w kinie była stratą czasu, czy pieniędzy. Bawiłam się nie najgorzej, a zważywszy na fakt gigantycznych oczekiwań w przypadku nowych epizodów GW, nie można się dziwić, że tego dziegciu jest trochę więcej niż przysłowiowa łyżka w beczce miodu. „Ostatni Jedi” nie jest idealny. Przyznaję też, że widziałam dużo lepsze obrazy spod znaku kina typowo rozrywkowego (choćby niektóre filmy z uniwersum Marvela), a mimo to uważam, że epizod VIII zasługuje na średnią czwórkę, a na jego następcę znowu czekam z nieukrywaną ciekawością.

Reżyseria
Premiera
14-12-2017 (Polska)
09-12-2017 (Świat)
Inne tytuły
Star Wars: Episode VIII
4,7
Ocena filmu
głosów: 3
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Mariusz Kłos
Marta Suchocka
Radosław Sztaba
Agnieszka Janczyk