Tele-Hity Filmosfery (10.04.-16.04.2015)
Katarzyna Piechuta | 2015-04-11Źródło: Filmosfera
Sobota (11.04), TVP 2, 20:05

Poradnik pozytywnego myślenia (2012)

Produkcja: USA
Reżyseria: David O. Russell
Obsada: Bradley Cooper, Jennifer Lawrence, Robert De Niro, Julia Stiles, Chris Tucker

Opis: Pat Solitano (Cooper) nie jest zwykłym facetem i ma papiery, którymi może to udowodnić. Po ośmiu miesiącach terapii wraca do rodzinnego domu, by zacząć od nowa w ramach filozofii „pozytywnego myślenia”. Jego konsekwentna strategia zmienia się, gdy poznaje intrygującą dziewczynę z sąsiedztwa, Tiffany (Lawrence). Wzajemna niechęć pary ekscentryków przeradza się w niespodziewaną więź, a wszystkie dotychczasowe plany mogą stać się jedynie nieważnymi wspomnieniami.

Rekomendacja Filmosfery:
„Poradnik pozytywnego myślenia” to przede wszystkim film o normalności. Widzimy na ekranie Pata, który nie potrafi opanować wybuchów gniewu i jest impulsywny. Widzimy też jego ojca, zapalonego fana futbolu amerykańskiego, odprawiającego swoje małe, magiczne rytuały, mające na celu przynieść zwycięstwo jego ukochanym Orłom. I widzimy również Tiffany, lekko stukniętą dziewczynę po przejściach, która intryguje swoją bezpośredniością. Wszyscy mają swoje natręctwa, czasem zachowują się nieadekwatnie do sytuacji, ale właśnie przez to są autentyczni, niczego nie udają – po prostu są sobą, razem ze wszystkimi swoimi dziwactwami. Jaki płynie z tego morał? Taki, że każdy z nas ma swoje „odchyły” – nie tylko bohaterowie „Poradnika pozytywnego myślenia” – choć nie każdy się do tego przyznaje. Mimo iż film jest komediodramatem, to w moim odczuciu więcej w nim komedii, niż dramatu. Przygnębiające tematy stanowią raczej tło, bowiem na pierwszy plan wysuwa się… pozytywne myślenie. Excelsior! – tym hasłem główny bohater zdaje się motywować do działania nie tylko siebie, ale i widzów. Podstawowym atutem filmu, oprócz fabuły, jest bardzo dobra gra aktorska. Bradley’owi Cooperowi udało się wyeksponować wnętrze swojej postaci i z powodzeniem odegrać rolę faceta z problemami, co nie jest łatwym zadaniem. Świetnie spisała się również Jennifer Lawrence, która perfekcyjnie gra emocjami, przechodząc od melancholii i zadumy w jednej chwili, do wybuchu gniewu w następnej. Aktorską wisienką na torcie jest jednak Robert De Niro. Ten gigant kina najlepsze role ma już raczej za sobą, jednak nadal każda wykreowana przez niego postać jest niezwykle realistyczna. A sam reżyser, David O. Russell, „Poradnikiem pozytywnego myślenia” pokazał, że odnajduje się w różnych gatunkach filmowych. Warto zatem śledzić kolejne jego filmy i, idąc w ślad za głównym bohaterem filmu, nastrajać się pozytywnie. Excelsior!


Sobota (11.04), TVN, 21:50

Kac Vegas (2009)

Produkcja: USA
Reżyseria: Todd Phillips
Obsada: Bradley Cooper, Ed Helms, Zach Galifianakis, Heather Graham, Justin Bartha

Opis:
Czterech dobrych kumpli wyrusza na wieczór kawalerski do Las Vegas. Następnego ranka dopada ich kac-gigant, przyszły pan młody znika, a pozostali nie pamiętają, co się stało. Wyruszając na poszukiwanie kolegi, odkrywają, że jeden z nich poślubił striptizerkę, drugi miał doświadczenie homoseksualne, a wszystkich czterech ściga lichwiarz – bandyta.

Rekomendacja Filmosfery: Prawdziwy zalew rynku amerykańskimi filmami pseudo-komediowymi w ostatnich latach doprowadził do sytuacji, w której widz z dużą dozą podejrzliwości i nieufności odnosi się do kolejnych hollywoodzkich produkcji z tego gatunku. Obrazowi Todda Phillipsa nie tylko udało się przebić przez morze komedii, o których po trzech miesiącach od premiery nikt już nie pamięta, ale również odnieść nieprawdopodobny jak na film komediowy sukces. „Kac Vegas” doczekał się kontynuacji i zdobył rzesze fanów na całym świecie. Co się do tego przyczyniło? Z pewnością oryginalna fabuła, co w przypadku komedii nie jest łatwe do osiągnięcia, a także zabawne postacie głównych bohaterów, z których każdy śmieszy na swój odmienny sposób. Dla niektórych spośród nich film okazał się przełomowy – to właśnie „Kac Vegas” przyniósł światową sławę Bradleyowi Cooperowi i Zachowi Galifianakisowi. Ten film to oczywiście czysta rozrywka i nie należy się po nim spodziewać niczego więcej, niemniej na sobotni komediowy wieczór pasuje w sam raz.


Niedziela (12.04), TV Puls, 20:00

Django (2012)

Produkcja: USA
Reżyseria: Quentin Tarantino
Obsada: Jamie Foxx, Christoph Waltz, Leonardo DiCaprio, Samuel L. Jackson, Walton Goggins

Opis: Tytułowym bohaterem filmu jest Django (Jamie Foxx), wyzwolony czarnoskóry niewolnik, który pod skrzydłami niemieckiego dentysty Schultza uczy się fachu łowcy nagród. We dwóch wyprawią się po żonę Django, która jest niewolnicą bezwzględnego plantatora Calvina Candie (Leonardo DiCaprio).

Rekomendacja Filmosfery:
Quentin Tarantino to jedna z najbardziej kolorowych postaci Hollywood  już od dwudziestu lat, kiedy to w 1994 roku słynny reżyser nakręcił przełomowe „Pulp Fiction”. Kolejne jego obrazy kojarzone były głównie z kinem gangsterskim i akcji – aż do „Bękartów wojny” i „Django”. Oba filmy okazały się strzałem w dziesiątkę. Tarantino, z lubością oglądający w młodości westerny, postanowił nakręcić własny obraz spod znaku tego gatunku. Efekt? Chyba niezły, bo ciężko mi wskazać na jakieś słabsze strony „Django”. Ten obraz broni się pod każdym względem. W historii kina nakręcono tyle westernów, że niełatwo o cokolwiek oryginalnego w tym gatunku. Tymczasem „Django” tchnie świeżością, a fabuła jest na tyle wciągająca, że prawie trzygodzinny seans ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Scenariusz autorstwa Tarantino jak zwykle obfituje w świetne dialogi i niepozbawiony jest inteligentnego, czarnego humoru. Odtwórcy głównych ról, Christoph Waltz, Jamie Foxx i przede wszystkim Leonardo DiCaprio, serwują nam aktorski majstersztyk. Na uwagę zasługują również zdjęcia – praca kamery została fenomenalnie wprost przystosowana do gatunku filmowego. Wiele kadrów czy szybkich przybliżeń przywodzi na myśl legendarną „dolarową” trylogię Sergio Leone. W końcu, last but not least – muzyka. Tak dobrej ścieżki dźwiękowej dawno nie słyszałam, a takie utwory jak „Django”, „Freedom” czy „Who Did That To You?” chyba nigdy mi się znudzą. Fani Tarantino zapewne uznają cały ten opis za niepotrzebny, bo „Django” dawno już widzieli i nie trzeba ich było namawiać na wyprawę do kina. Chciałabym jednak tym zestawem superlatyw zachęcić do obejrzenia „Django” tarantinowskich sceptyków, dlatego że ten film rzuca nowe światło na dawno zapomniany gatunek, jakim jest western. Podobnie było w przypadku „Piratów z Karaibów” i filmów o piratach. Jak się zatem okazuje, warto eksperymentować. Oby tak udanych, tarantinowskich i nie tylko, reżyserskich eksperymentów było więcej.


Niedziela (12.04), TVP 1, 21:25

O północy w Paryżu (2011)

Produkcja: Hiszpania, USA
Reżyseria: Woody Allen
Obsada: Owen Wilson, Rachel McAdams, Marion Cotillard, Michael Sheen, Kurt Fuller

Opis: W letniej rewelacji kin na całym świecie - komedii „O północy w Paryżu” śledzimy losy niedawno zaręczonej pary. Inez (Rachel McAdams) i Gil (Owen Wilson) przybywają do światowej stolicy romansu, planując ślub. Jednak wierność zakochanych zostanie wystawiona na ciężką próbę, gdy na ich drodze pojawią się wyrafinowany znawca sztuki Paul (Michael Sheen) oraz tajemnicza i zmysłowa muza Adriana (Marion Cotillard), a po czarujących zakątkach Paryża zacznie oprowadzać ich sama Carla Bruni!

Rekomendacja Filmosfery (Sylwia Nowak):
„O północy w Paryżu” początkiem przypomina inny film Allena - „Manhattan”. Zaczyna się podobnie: kadrami ukazującymi najbardziej znane miejsca, budynki, ulice, parki, kawiarnie, które definiują te dwa bezdyskusyjne miasta-symbole w świadomości każdego człowieka. Jest to wykreowana wizja miasta, która stała się realnym bytem w ponowoczesnej świadomości społeczeństwa. Paryż w nowym filmie twórcy „Annie Hall” jest tym z pocztówki. Jest taki, jakim widzą go turyści. Bo sam reżyser jest w Paryżu turystą i dobrze zdaje sobie sprawę z tej sytuacji. Zakochał się w paryskiej iluzji. Jego Paryż to ten z przewodników, z widokówek, z francuskiej literatury, ze starych filmów i ze standardów muzycznych. To Pola Elizejskie, czerwony wiatrak Moulin Rouge, podświetlona Wieża Eiffla w strugach deszczu, bo przecież Paryż najlepiej wygląda w deszczu. „O północy w Paryżu” to film o nostalgii i jej zwodniczym mechanizmie. Nostalgia według Allena jest nieustannym marzeniem o przeszłości. Marzeniem o iluzji. Jej największa siła tkwi w tym, że to marzenie nie może się spełnić. Ale neurotyczny Allen spełnia swoje marzenia w „O północy w Paryżu”. Gil, jego alter ego, spotyka w Paryżu lat 20. Ernesta Hemingwaya, F. Scotta Fitzgeralda wraz z jego żoną i jednocześnie muzą Zeldą, Pablo Picassa, Luisa Buñuela, Salvadora Dalí, jego książkę recenzuje nie kto inny jak Gertrude Stein, a to wszystko przy oryginalnym akompaniamencie w wykonaniu Cole’a Portera. „O północy w Paryżu” to wykwintne poczucie humoru (przezabawna scena, gdy Gil podsuwa pomysł Luisowi Buñuelowi na „Anioła zagłady”), inteligentne dialogi, nieśmiertelne standardy muzyczne… no i ten Paryż.


Czwartek (16.04), TVP 2, 22:35

Dzień kobiet
(2012)

Produkcja: Polska
Reżyseria: Maria Sadowska
Obsada: Katarzyna Kwiatkowska, Eryk Lubos, Anita Jancia, Grażyna Barszczewska, Klara Bielawka

Opis: Halina, skromna kasjerka w sieci handlowej Motylek, marzy o zapewnieniu lepszego życia dla siebie i swojej 13-letniej, uzdolnionej informatycznie córeczki Misi. Wkrótce nadarza się okazja i Halina zostaje kierownikiem sklepu. Szybko przekonuje się jednak, że ceną za lepsze zarobki i poprawę standardu życia jest nieuczciwość, wykorzystywanie pracowników i oszustwa. Z ofiary staje się katem dla swoich dawnych koleżanek kasjerek. Praca pochłania ją tak bardzo, że nie zauważa jak Misia pogrąża się w uzależnieniu od gier komputerowych.

Rekomendacja Filmosfery (Marta Suchocka): Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, strach ma wielką moc, zawsze znajdzie się ktoś, by podłożyć świnię, a siła jest kobietą. W takiej treściwej pigułce można by zamknąć „Dzień kobiet” - pełnometrażowy debiut Marii Sadowskiej. Kanwą opowieści jest całkiem głośna kilka lat temu sprawa łamania praw w jednej z popularniejszych sieci marketów w Polsce. Jednak w „Dniu kobiet” najważniejsza jest tytułowa kobieta, a sam obraz to historia zastraszenia, upodlenia i siły, która rodzi się w rzekomo słabszej płci z pełną mocą, kiedy tylko ma ku temu okazję. Sadowskiej udało się przedstawić historię pozbawioną niepotrzebnej ckliwości. Jest trochę tak, jakby widz był obserwatorem, patrzył z boku na opowiadaną historię. Reżyser nie ocenia, nie pokazuje jednoznacznie, kto tu jest dobry, a kto zły. „Dzień kobiet”, a właściwie dzień jak co dzień. Szara rzeczywistość, pełna zmartwień, obawy o pracę, kłopotów finansowych i rodzinnych. W takim świecie Maria Sadowska umieszcza swoją bohaterkę, która pod wpływem otoczenia zmienia poglądy jak w kalejdoskopie, ale też kiedy idzie o jej własny tyłek potrafi być naprawdę silna i walczyć o swoje, aż do końca.  I za tę historię walki everymana przeciw całemu, okrutnemu światu Sadowskiej należy się silna czwórka... całkiem nieźle jak na debiut.