Tele-Hity Filmosfery (29.04.-5.05.2016)
Katarzyna Piechuta | 2016-05-01Źródło: Filmosfera
Niedziela (1.05), TVP 1, 21:35

Mała Moskwa (2008)

Produkcja: Polska, Rosja
Reżyseria: Waldemar Krzystek
Obsada: Swietłana Chodczenkowa, Lesław Żurek, Dmitri Uljanow, Elena Leszczyńska

Opis: Jest rok 1967. Jura, młody pilot i niedoszły kosmonauta, trafia do Legnicy, zwanej "Małą Moskwą”, ze względu na ulokowanie tam największego garnizonu wojsk radzieckich w Europie Wschodniej. Towarzyszy mu piękna młoda żona Wiera. Zafascynowana polską poezją i muzyką, wygrywa piosenkarski "konkurs przyjaźni", wykonując porywająco i w części po polsku "Grande Valse Brillante" Ewy Demarczyk. Wtedy właśnie poznaje polskiego oficera i muzyka – Michała. Długo broni się przed obudzonym wówczas uczuciem. Zakazana miłość Rosjanki i Polaka musi rozwijać się w tajemnicy i po kryjomu...

Rekomendacja Filmosfery (Marta Suchocka): Trzeba przyznać, że film Krzystka trzyma dobry, melodramatyczny poziom, trochę nawet przywołuje na myśl „Casablancę” Michaela Curtiza (nie wiem, czy to przez sam wątek miłosny, czy może przez tak znaczącą obecność muzyki). Postacie są od początku do końca tragiczne, ich uczucie nie ma najmniejszych szans, wybucha pełnym płomieniem i zostaje zadeptane. Historia może i toczy się ciut schematycznie, może i niektóre sceny są nierealne, wydumane, ale melodramat rządzi się sercem, to emocje są tu najważniejsze, a tych w „Małej Moskwie” na pewno nie brakuje. Nie można złego słowa powiedzieć o odtwórcach głównych ról. Lesław Żurek i  Swietłana Chodczenkowa grają wręcz koncertowo, są na tyle realni, że w pewnym momencie można im zacząć kibicować i wierzyć, że ich marzenia o wspólnym życiu się ziszczą. Należy zaznaczyć, że Chodczenkowa wykazuje się podwójnie, tym samym pokazując, że ma niezły fach w ręku, gra bowiem nie tylko delikatną, momentami trochę efemeryczną Wierę zakochaną bez pamięci w Janickim, ale także swoją córkę (też Wierę) – zimną, zgorzkniałą kobietę sukcesu. Dwa diametralnie różne charaktery zagrane równie autentycznie, z charyzmą i wyczuciem. Krzystek stworzył film, który jest bardzo udaną mieszanką ładnych zdjęć (sceny miłosne), niesamowitej muzyki (utwory Ewy Demarczyk) i emocji, które niewątpliwie u niejednej niewiasty wyciskają łzy.


Niedziela (1.05), TV 4, 22:10

Dystrykt 9 (2009)

Produkcja: USA
Reżyseria: Neill Blomkamp
Obsada: Sharlto Copley, David James, Jason Cope, Mandla Gaduka, Vanessa Haywood

Opis: Przedstawiciele pozaziemskiej cywilizacji przybyli 28 lat temu na Ziemię. Bez precyzyjnego planu, jak zorganizować życie uchodźców, ludzie odizolowali ich w "Dystrykcie 9" – zamkniętej dzielnicy Johannesburga. Powołana do jej nadzoru specjalna firma Multi-National United nie dba jednak o godziwe warunki dla przybyszy. Prawdziwym celem korporacji są badania nad odebraną im niezwykłą bronią. Do jej obsługi potrzebne jest jednak DNA obcych. Konflikt między gospodarzami a emigrantami wybucha, kiedy pracownik MNU Wikus van der Merwe (Sharlto Copley) przypadkowo zarażony nieznanym wirusem zmienia swój kod genetyczny. Rozpoczyna się polowanie na nową istotę, której DNA pozwoliłoby ludzkości odkryć tajemnice supernowoczesnych, kosmicznych technologii.

Rekomendacja Filmosfery (Sylwia Nowak): Film Neilla Blomkampa broni się pod każdym względem. Precyzyjna reżyseria, niezłe tempo opowiedzianej historii, świetna strona wizualna filmu (genialne zdjęcia Trenta Opalocha), bardzo klimatyczna muzyka Clintona Shortera, która niesie w sobie niezwykle potężny ładunek emocjonalny, znakomity Sharlto Copley w roli Wikusa Van De Merwe’a. A na plan pierwszy wysuwa się coś, co czyni ten film wyjątkowym. Sama historia, która sprawia, że „Dystryktu 9” nie ogląda się łatwo, prosto i przyjemnie. To trudny film, wręcz odrażający. Bardzo krwawy, ociekający przemocą, okrucieństwem, nędzą i brudem. Jednak epatowanie przemocą nie jest tutaj celem samym w sobie. To po prostu część historii, którą opowiada Blomkamp, i właśnie ta historia sprawia, że „Dystrykt 9” nie jest tylko typową rozrywką. On zmusza do myślenia, sprawia, że kończymy seans z zadumą i obawą.


Poniedziałek (2.05), TVP 2, 21:50

Gladiator  (2000)

Produkcja: Wielka Brytania, USA
Reżyseria: Ridley Scott
Obsada: Russell Crowe, Joaquin Phoenix, Connie Nielsen, Oliver Reed, Richard Harris

Opis: Wódz Maximus kolejny raz poprowadził rzymskie legiony do zwycięskiej bitwy. Kończy się wojna. Maximus marzy o powrocie do domu, do żony i syna. Jednak umierający cesarz, Marek Aureliusz, ma dla niego jeszcze jedno zadanie - przejęcie po nim władzy. Zazdrosny o wpływy wodza u cesarza dziedzic tronu, Commodus, każe zamordować wodza i całą jego rodzinę. Maximus cudem unika śmierci, która stała się udziałem jego bliskich. Zostaje uwięziony. Jest szkolony na gladiatora, co sprawia, że jego popularność wśród mieszkańców Rzymu szybko rośnie. Odtąd wódz żyje tylko nadzieją zemsty na Commodusie. Wie, że jedyną potęgą większa od władzy cesarza jest wola ludu. Musi stać się bardzo sławny, aby skutecznie się zemścić.

Rekomendacja Filmosfery: „Gladiator” Ridley’a Scotta to typowy blockbuster. Duży budżet, znani aktorzy, rozmach, efekty specjalne i wciągająca akcja przyniosły filmowi ogromną popularność wśród widzów oraz uznanie krytyków. Każdy kinomaniak z pewnością „Gladiatora” już widział, ale emisja w TV to zawsze dobry moment na przypomnienie sobie dzieła Ridley’a Scotta. A dlaczego? Bo ten film za każdym razem ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Ciekawa fabuła to już 50% sukcesu, a tutaj mamy jeszcze świetne zdjęcia, muzykę, scenografię, no i przede wszystkim – aktorstwo (Russell Crowe nagrodzony Oscarem dla najlepszego aktora pierwszoplanowego). Nie ma co ukrywać, że film jest przepełniony wzniosłymi przemowami i patosem, ale nie działa to na niekorzyść obrazu – przeciwnie, elementy te dobrze wkomponowują się we wzruszającą historię o Maximusie, z którą – jeśli ktoś nie miał jeszcze takiej okazji – zdecydowanie warto się zapoznać.


Wtorek (3.05), TVP Kultura, 22:50

Blue Jasmine (2013)

Produkcja: USA
Reżyseria: Woody Allen
Obsada: Cate Blanchett, Alec Baldwin, Alden Ehrenreich, Richard Conti, Peter Sarsgaard

Opis: Po zakochanym Rzymie i romantycznych uniesieniach w Paryżu, Woody Allen powraca do rodzinnej Ameryki. Fabuła jego najnowszej komedii to historia mieszkanki Nowego Jorku, której uporządkowane życie zupełnie odmieni przymusowa przeprowadzka do San Francisco.

Rekomendacja Filmosfery (Marta Suchocka): Jak sam tytuł wskazuje, „Blue Jasmine” to obraz dojmująco smutny, ba, niemalże dołujący. Prawda, że Allen nigdy nie był aż tak allenowski…  bo w jego najnowszym obrazie jest i satyra na wyższe sfery, i ironiczne podejście do życia, wszystko aż skrzy inteligencją, niemniej jednak „Blue Jasmine” bliżej do tragifarsy niż błyskotliwej komedyjki w stylu „Drobnych cwaniaczków”. W „Blue Jasmine” jest smutno i duszno. Bohaterowie dotknięci kryzysem są spoceni i niekoniecznie okładkowo piękni. I to Jasmine niezwykle brzydzi. Tak samo jak cały brud normalnego życia, w którym nagle musi się odnaleźć. Jasmine jest zagubiona jak mała dziewczynka w wielkiej, nieprzyjaznej dżungli otaczającego ją świata.  Z niedostosowaniem, a nawet brakiem chęci dostosowania się, przypomina Południe w powieści Margaret Mitchell, które nie chce pogodzić się z faktem, że ich świat przeminął z wiatrem. I to chyba Allena najbardziej interesuje – studium jednostki niedostosowanej, o neurotycznej osobowości, niepogodzonej zupełnie z sytuacją. Aktorsko jest oscarowo. Cate Blanchett bryluje, kradnie każdą scenę, w której się pojawia, a prawie nie znika z ekranu. Znerwicowana, w stresowej sytuacji pozbawiona oddechu i powtarzająca nerwowo zdanie „co ja tu robię” kobieta na zakręcie jest w jej wykonaniu po prostu mistrzowska. To wszystko sprawia, że „Blue Jamine” to naprawdę świetny obraz, choć wielbicieli Allena zachęcać pewnie nie trzeba. Tych, którzy twórczości nowojorczyka nie lubią, zachęcać się nie powinno, bo „Blue Jasmine” to film smutny i duszny, w przypadku którego trudno mówić o seansie dla rozrywki. Polecam za to wszystkim, którzy dobrze czują się w towarzystwie dobrego psychologicznego dramatu, zgłębiającego ludzką osobowość i odzierającego świat z wszelkich złudzeń.   


Środa (4.05), TV 4, 22:10

Milczenie owiec (1991)

Produkcja: USA
Reżyseria: Jonathan Demme
Obsada: Jodie Foster, Anthony Hopkins, Scott Glenn, Anthony Heald, Ted Levine

Opis: Psychopata porywa i morduje młode kobiety na środkowym zachodzie. Wierząc, że w ujęciu tego mordercy dopomoże tylko inny przestępca, FBI wysyła Agentkę Clarice Starling (Foster) na wywiad z obłąkanym więźniem, który może dostarczyć psychologicznych przesłanek i tropów do kolejnych działań zabójcy. Więzień, psychiatra, doktor Hannibal Lecter (Hopkins) jest genialnym mordercą-ludożercą, który pomoże Agentce Starling, jeżeli ona będzie karmić jego chorą ciekawość detalami ze swojego skomplikowanego życia. Ta pokręcona relacja zmusza Starling nie tylko do konfrontacji z jej psychicznymi demonami, ale doprowadza ją również do spotkania twarzą w twarz z szalonym, ohydnym mordercą, wcieleniem zła tak mocnym, że nie będzie miała odwagi - ani siły - by go zatrzymać!

Rekomendacja Filmosfery: W moim prywatnym rankingu najlepszych thrillerów w historii kina, „Milczenie owiec” zawsze znajdowało się w pierwszej trójce i zdaje się, że pozycja tego filmu jeszcze długo nie będzie zagrożona. „Milczenie owiec” to właściwie thriller idealny, ciężko wskazać, co można byłoby w tym filmie zrobić lepiej. Wszystkie atrybuty tego gatunku filmowego, jak odpowiedni nastrój, podnoszące adrenalinę napięcie, pełna niepokoju muzyka i świetne, nieoczywiste zdjęcia, są w filmie Jonathana Demme na najwyższym poziomie. Ale wszystkie te elementy byłyby niczym, gdyby nie główny maestro czyniący z tej symfonii grozy prawdziwe arcydzieło –  Anthony Hopkins w roli doktora Hannibala Lectera. Kwintesencja kunsztu aktorskiego, psychopatia w najczystszej postaci (choć przecież wykreowana) i jedna z najlepszych ról morderców w historii kina: oto, co brytyjski aktor-weteran serwuje nam w „Milczeniu owiec”. Istna uczta filmowa.