W mięsnym start-upie Madsa Mikkelsena
Wikipedia głosi, że start-up to ‘nowo utworzone przedsiębiorstwo poszukujące modelu biznesowego, który zapewniłby mu zyskowny rozwój’. Szczególną charakterystyką takiego biznesu mają być cechy takie jak innowacyjność i wysokie ryzyko, a zarazem możliwie wysoki zwrot z inwestycji w przypadku sukcesu. Film Jensena przedstawia początki takiego właśnie biznesu z branży FMCG w wydaniu szczególnie osobliwym.
Reżyser sięga po motywy podobne do tych z ‘Delicatessen’ Jeuneta, serwując je nam jednak na sposób typowo skandynawski. Dwójka przyjaciół Bjarne i Svend decydują się otworzyć wydawałoby się niepozorny sklepik tuż za rogiem. Początkowo interes balansuje na granicy ruiny. Przypadkowe zdarzenie, jakim jest zamarznięcie w sklepowej chłodni elektryka spowoduje, że w głowie Svenda wykiełkuje nowa koncepcja biznesowa. Kiedy przyjaciele zaczną wcielać ją w życie, ruch w interesie przejdzie najśmielsze oczekiwania. Niestety popyt na niszowy produkt oferowany przez rzeźników szybko zaczyna przewyższać podaż, a w duecie pojawia się konflikt interesów.
Aktorzy odtwarzający główne role mają w swoich dorobkach już niejeden wspólnie zrealizowany film. Mads Mikkelsen jak zawsze przykuwa uwagę widza. Aktor ten wielokrotnie udowodnił swoją wszechstronność i umiejętność przekonującego zagrania postaci od przysłowiowego Sasa do Lasa, czyli chociażby od Tristana po Hannibala. Tutaj (także dzięki niepokojącej charakteryzacji eksponującej imponujących rozmiarów czoło) wciela się w rolę człowieka o fizjonomii i sposobie bycia lokalnego dziwaka, na którego większość sąsiadów patrzy trochę z pogardą, trochę z niepokojem, bo tak do końca nigdy nie wiadomo, co taki typ wymyśli. Jego zblazowany przyjaciel (doskonale znany wielbicielom kina skandynawskiego Nikolaj Lie Kaas) do nowatorskiego pomysłu Svenda podchodzi trochę bardziej zachowawczo, ale daje się ponieść sukcesowi nowej strategii. Kolejne zdarzenia nakręcają spiralę absurdu, a kulminacją jest końcówka, która gdzie indziej nie miałaby racji bytu, a tutaj pasuje jak ulał.
Specyficzny czarny humor przedstawiony w filmie trochę przypomina inne dokonania skandynawskich reżyserów takie jak ‘Sztuka płakania’ czy ‘Jabłka Adama’. Widzom, którzy nie gustują w tego typu klimatach film raczej się nie spodoba - chyba, że potraktuje się go jako studium szaleństwa z branży garmażeryjnej lub przewrotny film szkoleniowy dla pracowników Sanepidu. Tym jednak, którzy cenią sobie groteskowe scenariusze powinno być całkiem po drodze z ‘Rzeźnikami’ i zapewne przyjmą go z dobrodziejstwem inwentarza.