Dziesiątka Filmosfery - zestawienie najlepszych seriali obejrzanych w 2020 roku
Katarzyna Piechuta | 2020-12-31Źródło: Filmosfera
Za kilka godzin 2020 rok dobiegnie końca. Wielu z nas pewnie odetchnie wówczas z ulgą, mając nadzieję, że kolejny rok okaże się łaskawszy. Ale „ten straszny 2020 rok” stał się okazją do nadrobienia zaległości książkowych czy filmowych. Antidotum na niezbyt optymistyczną codzienność stanowiły też seriale, które w przeciwieństwie do filmów, pozwalają zatopić się w innej rzeczywistości na dłużej niż jedynie jeden wieczór. Nasza Redakcja również dała się pochłonąć serialowej gorączce i niektórzy z nas właśnie w czasie pandemii zaczęli łaskawszym okiem patrzeć na tę formę filmową. Jedni wychwytywali nowości, inni nadrabiali zaległości. Redakcja Filmosfery przedstawia zestawienie dziesięciu najlepszych seriali obejrzanych w kończącym się już 2020 roku.

1. „Luther” (2010-2019)
John Luther (Idris Elba) to doświadczony detektyw, który tropi seryjnych morderców, jednocześnie zmagając się z prywatnymi problemami. „Luther” ma w sobie mrok, niepokój i aurę przenikającego strachu, które sprawiają, że oglądając produkcję BBC, widz ma świadomość nadchodzącego dramatu. Dość często postać Johna Luthera porównywana jest do Batmana, a mroczny Londyn do Gotham City. Tu i tam nic nie jest jednoznaczne. Nawet główny bohater kreowany przez Elbę. Brytyjski aktor jest mocno charyzmatyczny, zawłaszcza ekran dla siebie. Znakomicie wypada w rolach trudnych, gdzie bohater zmaga się z niebezpieczną rzeczywistością, ale także własnym „ja”. John Luther jest tego najlepszym przykładem. Oszczędna, a jednocześnie na wskroś silna kreacja policjanta-detektywa, który przypomina pokiereszowanego życiem superbohatera, może zachwycić. Niejednoznaczna jest również postać Alice Morgan (genialna Ruth Wilson), czy jest największym wrogiem Luthera czy może najwierniejszym sprzymierzeńcem? Czy bezwzględna morderczyni-psychopatka może budzić podziw i uwielbienie? W brytyjskim serialu na pewno tak. Znakomicie skonstruowani bohaterowie dramatu, wielowymiarowi, wieloznaczni, naznaczeni bliznami przeszłości. Grzechem byłoby nie wspomnieć o ścieżce dźwiękowej. Już sama czołówka magnetyzuje utworem „Paradise Circus” zespołu Massive Attack, a potem jest już tylko lepiej. Niech wspomnę tylko takie utwory jak „Feeling Good” Muse, „Everybody's Got To Learn Sometime” Beck czy „Don't Let Me Be Misunderstood” Niny Simone. Podsumowując „Luther” to klimat, który widz chłonie od początku i choć czasem zdarzają się małe dłużyzny czy niezrozumiałe epizody, to jednak jako całość to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Sylwia Nowak-Gorgoń

2. „Wielkie kłamstewka” (2017)
Wraz z nadejściem pandemii i lockdownem postanowiłam sięgnąć po jakiś serial, choć bardzo rzadko mi się to zdarza i zwykle wybieram filmy. Wybór właściwie od razu padł na wyprodukowane przez HBO „Wielkie kłamstewka”, o których słyszałam wiele dobrego. Szybko przekonałam się, że dobre opinie nie były przesadzone – „Wielkie kłamstewka” to faktycznie świetna produkcja, a ja wpadłam jak śliwka w kompot i stało się dokładnie to, czego się zawsze obawiam przy oglądaniu seriali – zaciekawienie każdego wieczora podpowiadało mi, by obejrzeć „jeszcze tylko jeden odcinek”. W serialu obserwujemy losy kilku kobiet – bogatych żon i matek mieszkających w pięknych willach w niewielkim, luksusowym kalifornijskim miasteczku. W role tych bohaterek wcielają się Reese Whiterspoon jako Madeline, Nicole Kidman jako Celeste i Laura Dern jako Renata – każda z nich jest inna, i każda z nich, pod płaszczykiem idealnego życia, kryje problemy osobiste. Do tego na pozór idyllicznego miasteczka wprowadza się Jane Chapman (Shailene Woodley), młoda matka samotnie wychowująca swojego syna. W dniu rozpoczęcia roku szkolnego, zaczyna się także jej znajomość z innymi matkami uczniów. To nowy rozdział w życiu Jane – choć zdaje się ona zupełnie nie pasować do tego miasta, odnajduje tu bratnie dusze. Choć jest to serial przede wszystkim obyczajowy czy dramatyczny, nie jest też pozbawiony wątku kryminalnego. Reżyser „Wielkich kłamstewek” zdecydował się na ciekawy zabieg narracyjny, w którym akcja serialu przeplata się z zeznaniami mieszkańców miasteczka na policji. Jako widzowie wiemy tylko tyle, że doszło do morderstwa, jednak by poznać całą prawdę musimy oczywiście śledzić kolejne odcinki serialu. „Wielkie kłamstewka” zawdzięczają sukces przede wszystkim świetnemu, oryginalnemu scenariuszowi. Serial właściwie nie ma gorszych momentów, akcja trwa dokładnie tyle, ile powinna, by podtrzymać zainteresowanie, ale nie znaczy to, że tempo narracji jest zawrotne – wprost przeciwnie. Jest tu czas na dokładnie naszkicowanie portretów psychologicznych głównych bohaterów, wybrzmienie ich rozterek i emocji, ale też nadanie odpowiedniego tła historii poprzez ukazanie pięknych obrazów – czy to świetnie zaprojektowanych, luksusowych wnętrz, czy kojącego widoku fal oceanu uderzających o brzeg. Co istotne, drugi sezon serialu jest równie dobry, co pierwszy. Absolutnie nie można tu mówić o żadnym odgrzewanym kotlecie. Pojawiają się nowe wątki, ale też kontynuowane są te, które znamy z pierwszego sezonu, przez co zachowany jest odpowiedni balans między zaciekawieniem nowymi intrygami a sentymentem do tego, co znamy. Wisienką na torcie jest bardzo dobra muzyka, a otwierający serial utwór „Cold Little Heart” Michaela Kiwanuki  z pewnością będzie wam jeszcze długo chodził po głowie. Nie pozostaje nic innego, jak przebierać nogami w oczekiwaniu na trzeci sezon. Katarzyna Piechuta

3. „Ku jezioru” (2019)
Przeglądając zapowiedzi nowych seriali natrafiłem na rosyjski serial „Ku Jezioru”, o którym Netflix pisał, że w obliczu wywołanego straszliwą pandemią końca cywilizacji grupa ludzi zaciekle walczy o przetrwanie. Na szali kładą wszystko – swoje życie, miłość i człowieczeństwo. Zobaczyłem zwiastun i dodałem powiadomienie. W październiku usiadłem przed TV i... nie żałowałem, że poświęciłem mu swój czas. Po raz kolejny można stwierdzić, że nasze, europejskie produkcje nie mają się czego wstydzić i mogą konkurować z tymi zza oceanu. Ten serial pokazuje, że nie trzeba na siłę wpychać efektów specjalnych i angażować stada statystów. Wystarczy dobry pomysł, scenariusz i kilkoro aktorów. Reżyser Paweł Kostomarow stworzył minimalistyczną produkcję, można nawet rzec, że wręcz kameralną. Nie przeszkodziło to twórcom przedstawić wizji nas samych, naszych lęków, zmartwień i wyborów, które w danej sytuacji jesteśmy zmuszeni dokonać. Postapokaliptyczna wizja świata "Ku Jezioru" skupia się na ludziach i ich dylematach, a nie stricte na pandemii. Bardzo ciekawie pokazano relacje między bohaterami, wystawione na próbę zarówno wewnątrz swojej grupy, jak i osób próbujących tę grupę zgładzić. Dostajemy obraz przerażonych ludzi gotowych zrobić wszystko, aby przetrwać. Dosłownie wszystko. Z drugiej strony, pomimo powagi tematu przewodniego, bardzo ciekawie wplątano wstawki humorystyczne. Delikatne, sporadyczne, ale na tyle ciekawe, że zostają zapamiętane. Na koniec można dodać, że serial jest bardzo dobrze nakręcony, ma dobre tempo, akcja się nie ciągnie i naprawdę można go zobaczyć za jednym zamachem. A to bardzo dobrze o nim świadczy. Arkadiusz Chorób

4. „Czarnobyl” (2019)
Katastrofa w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej, do której doszło 26 kwietnia 1986 roku to jedna z największych katastrof przemysłowych w dziejach. Na skutek eksplozji reaktora skażeniu promieniotwórczemu uległ obszar niemal 150 tysięcy kilometrów kwadratowych na pograniczu Białorusi, Ukrainy i Rosji, a chmura radioaktywna rozprzestrzeniła się po całej Europie. To właśnie o tych wydarzeniach opowiada 5-odcinkowy, amerykańsko-brytyjski serial wyprodukowany przez HBO. Wraz z bohaterami, wzorowanymi na autentycznych postaciach, śledzimy kolejne etapy katastrofy: jej przebieg, walkę ze skutkami, wyjaśnianie przyczyn, aż wreszcie działania polityczne, które w okresie istnienia ZSRR odgrywały rolę nadrzędną. I to właśnie ten wątek wydaje się najbardziej angażujący widza. Zderzenie prawdy i kłamstwa, dramatycznych wydarzeń, w których ofiarami są setki ludzi, z chłodną kalkulacją władz partyjnych, dbających przede wszystkim o interes państwa, potrafi szokować, mimo, że schemat funkcjonowania krajów totalitarnych nie jest już dziś żadną tajemnicą. „Czarnobyl” może być uznany za hołd złożony ofiarom katastrofy, zwłaszcza ratownikom, którzy świadomie poświęcali życie i zdrowie wykonując rozkazy przełożonych. Ale może być też świadectwem haniebnych decyzji zarówno kierownictwa elektrowni, jak i władz politycznych. Nie ma tu jednak zbędnego moralizatorstwa, twórcy serialu pozwalają widzom spojrzeć na katastrofę z wielu perspektyw, wyciągnąć rozmaite wnioski, samodzielnie ocenić postawę poszczególnych osób uwikłanych w tę tragedię. Uczucia, które towarzyszą bohaterom są szczere, podobnie jak ratownicy, ich rodziny, mieszkańcy Prypeci lub naukowcy odczuwamy niepokój, zagrożenie, zniesmaczenie próbami zaprzeczania prawdzie. Duża w tym zasługa zarówno scenariusza, jak i gry aktorskiej. Mistrzowsko zrealizowane kino katastroficzne, które trzyma w napięciu do samego finału. Jaka szkoda, że to tylko 5 epizodów... Radosław Sztaba

5. „The Take” (2009)
Najmniej znany serial z całego zestawienia, ale jak najbardziej wart obejrzenia. „The Take” to czteroodcinkowa adaptacja powieści Martiny Cole. Historia dwóch kuzynów, Freddie’ego i Jimmy’ego, którzy zaczynają swoją przygodę ze światem przestępczym kierowanym przez mafijnego bossa, Ozzy'ego. Ich życie śledzimy przez blisko dziesięć lat. W tym czasie czekają ich wzloty i upadki nie tylko w szeregach mafii. Bo „The Take” to nie tylko bardzo mocny gangsterki kryminał, ale też rozdzierający dramat obyczajowy. Pod względem aktorskim brytyjski miniserial prezentuje się wyśmienicie. Nikt nie gra psychopatów tak, jak Tom Hardy. To on w „The Take” jest prawdziwą gwiazdą. Nośnikiem emocji, brutalności i szoku. Kreacja Hardy’ego z jednej strony porusza, z drugiej odpycha. Postać Freddie’ego to niekwestionowanie najmocniejszy punkt całego filmu. Na drugim planie znakomicie spisują się Brian Cox jako bezwzględny i potężny szef lokalnej mafii, Ozzy oraz Kierston Wareing, wcielająca się w rolę Jackie, żony Freddie’go. Wareing tworzy kreację na pierwszy rzut oka silnej, przebojowej kobiety. Jednak z każdą minutą odkrywamy jej inną twarz. Twarz kobiety uzależnionej, zniewolonej przez miłość, nieszczęśliwej i zagubionej. Szczerze polecam. Sylwia Nowak-Gorgoń

6. „Detektyw” (2014)
Ależ to jest wyśmienity serial! Dawno nie miałam do czynienia z tak dobrym dramatem kryminalnym. Zaznaczam jednak od razu, że obejrzałam tylko pierwszy sezon, i to na jego cześć wznoszę te peany. Ponoć kolejne dwa już tak dobre nie są, tak więc nie zdecydowałam się na kontynuację, by nie zepsuć sobie pozytywnych wrażeń po pierwszym sezonie. Przede wszystkim jednak to, co skradło moje serce w tym serialu, to obłędny duet Woody Harrelson-Matthew McConaughey, dlatego drugi oraz trzeci sezon „Detektywa” bez tych dwóch aktorów nie byłby już dla mnie tym samym. A pierwszy sezon jest bardzo bliski ideału. Na starcie brawa należą się Nicowi Pizzolatto, autorowi scenariusza. Bez niego nie byłoby całej tej historii, a to przecież ona stanowi serce serialu – wraz z bardzo ciekawym wątkiem kryminalnym, toczącym się na przestrzeni lat, a także relacją dwóch głównych bohaterów-detektywów, w których postaci wcielili się wspomniani wcześniej aktorzy. Pizzolatto wraz z reżyserem Carym Joji Fukunagą zdecydowali się na świetny zabieg prowadzenia narracji w dwóch płaszczyznach czasowych. Zadbali w ten sposób o podtrzymanie zainteresowania widza – śledząc losy detektywów i prowadzone przez nich śledztwo, jesteśmy ciekawi, jak potoczyła się prowadzona przez nich sprawa morderstwa rytualnego, jak też co stało się przez ostatnich 17 lat, że obecnie panowie ze sobą nie rozmawiają i są przesłuchiwani przez policję. Mroczny klimat, świetnie dopasowana muzyka i spokojna, nieco „przytłumiona” kolorystyka nadają serialowi tajemniczego charakteru, który z powodzeniem jest utrzymywany od pierwszego do ostatniego odcinka. Woody Harrelson i Matthew McConaughey wprost idealnie pasują do swoich ról. Obaj stworzyli ciekawe, wielowymiarowe postaci. Przyglądanie się ich relacji, zmieniającej się na przestrzeni lat, wystawianej na liczne próby i zaliczającej niejeden punkt zwrotny, to prawdziwa przyjemność. Ta głębia postaci sprawia, że „Detektyw” jest czymś więcej, niż tylko serialem kryminalnym. To również znakomity dramat z licznymi wątkami psychologicznymi. W moim prywatnym rankingu obejrzanych seriali zajmuje pierwsze miejsce. Katarzyna Piechuta

7. „Dark” (2017-2020)
Zaczynając serial „Dark” nie wiedziałem, na co się piszę. Przytoczenie na samym początku słów Alberta Einsteina „Granica między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością jest tylko uparcie dziś iluzją” zastanawia, ale z drugiej strony zapala lont ciekawości. Można powiedzieć, po seansie wszystkich trzech sezonów, że w tym jednym zdaniu można zamknąć kompletne streszczenie całego serialu. Niemiecka produkcja nie jest odmóżdżaczem, który oglądamy robiąc obiad czy prasując koszule. Historia opowiadana przez autorów jest wielowątkowa i złożona. Nie znajdziemy w niej humoru, a pomimo to wciąga i zmusza obserwatora do myślenia. Można zaryzykować stwierdzenie, że „Dark” jest jednym z najlepszych seriali Netflixa, a z drugiej strony jednym z najtrudniejszych. Twórcy serialu Baran bo Odar i Jantje Friese wykonali kawał ciężkiej, bardzo dobrej roboty. Nie ma chyba osoby, która oglądając serial wie, co będzie, przewidzi, co się stanie i dlaczego tak, a nie inaczej. W tej produkcji czas jest zapętlony, nie sposób dotrzeć do tego, co było początkiem. Bohaterowie pokazani są zarówno w różnych okresach swojego życia, jak i w alternatywnej rzeczywistości. Serial jest doskonale skonstruowany. Pokazuje nam to, co twórcy w danym momencie chcą nam pokazać. Co więcej, finał nie wyjaśnia wszystkich spraw, co tylko świadczy o tym, że wierzą oni w swoich widzów. Oglądanie „Dark” jest jak układanie kostki rubika, gdzie każdy ruch wpływa na każdą z płaszczyzn. W serialu natomiast bawimy się czasem, który jest spoiwem wszystkiego. Czy uda się naszym bohaterom zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje i dlaczego? Co trzeba zrobić i kiedy? Czy to początek czy koniec? Nie mnie tutaj o tym pisać. Ja z pełną odpowiedzialnością polecam „Dark”, tylko pamiętajcie o skupieniu i włączeniu myślenia. Arkadiusz Chorób

8. „Gambit Królowej” (2020)
Wydawać się może, że szachy nie są najlepszym tłem filmowej opowieści. Było wprawdzie kilka udanych produkcji, w których królewska gra odgrywała zasadniczą rolę (np. „Szachowe dzieciństwo” w reżyserii Stevena Zailliana), ale osobom nie znającym jej tajników kojarzy się często z nudnym ślęczeniem nad 64-polową planszą i raczej nie zachęca to do oglądania filmu. „Gambit królowej” udowadnia jednak, że szachista (czy jak tu – szachistka) świetnie sprawdza się w roli głównego bohatera, a same rozgrywki mogą być dla widza pasjonujące. Twórcy złożonego z 7 odcinków serialu Netflixa prezentują nam historię sieroty, Beth Harmon, która odkrywa w sobie wyjątkowy talent do gry w szachy. Zaangażowanie do tej roli Anyi Taylor-Joy było strzałem w dziesiątkę. Aktorka obdarzona magnetyczną urodą i intrygującym spojrzeniem jest najmocniejszym ogniwem tej produkcji. Świetnie odnalazła się w roli kobiety, która ma za sobą trudne doświadczenia z dzieciństwa, zamkniętej w swoim własnym świecie, dla której szachy stają się sposobem na wyrażenie własnego „ja”. Uważny widz bez problemu odnajdzie w „Gambicie królowej” też inne wątki, np. kobiecej emancypacji, czy przełamywania stereotypów. Świat (nie tylko ten szachowy) był wówczas całkowicie zdominowany przez mężczyzn, ale Beth Harmon nie widziała siebie w tradycyjnie pojmowanej roli kobiety. Same rozgrywki szachowe przedstawione są w emocjonujący sposób, nie tylko jako starcie pionów i figur, ale i rywalizacja na płaszczyźnie psychologicznej. Szczególnie ciekawie wypada konfrontacja Beth z radzieckim mistrzem – Vasilym Borgovem, granym przez Marcina Dorocińskiego. Choć polski aktor nie miał zbyt wiele czasu serialowego, to jednak udało mu się stworzyć wiarygodną postać, a jego rozgrywka z Beth stanowi niesamowity finał. Ponieważ akcja tego miniserialu toczy się w latach 50-tych i 60-tych, nie sposób pominąć takich elementów filmowego rzemiosła jak scenografia, charakteryzacja czy kostiumy. I tu również należą się wielkie brawa dla twórców, bowiem wszystko wygląda jak żywcem wyjęte z tamtych czasów. Jest więc w „Gambicie królowej” nostalgiczny klimat dawnej Ameryki, jest intrygująca fabuła, jest właściwe, nie pozwalające na nudę tempo opowieści, i przede wszystkim jest Anya Taylor-Joy, dla której warto dać się pochłonąć temu serialowi. Radosław Sztaba

9. „Dobre miejsce” (2016-2020)
Eleanor (Kristen Bell) po śmierci trafia do Dobrego Miejsca, oazy przeznaczonej dla dobrych, szlachetnych osób, które w trakcie życia zasłużyły na niebo. Główna bohaterka szybko orientuje się, że akurat w jej przypadku nastąpiła przeraźliwa pomyłka. „Dobre miejsce” to serial komediowy twórcy, takich telewizyjnych hitów jak „The Office” czy „Brooklyn 9-9”. Michela Schur, bo o nim tu mowa, kolejny raz udowadnia, że jest mistrzem amerykańskiego sitcomu. „Dobre miejsce” to nie jest typowa komedia, z racji na temat, pojawiają się tutaj pytania dotyczące wiary, religii, filozofii, etyki czy życia pozaziemskiego. Tematyka jest odważna, świeża i chwytliwa. Jednakże pomimo to „Dobre miejsce” bawi do łez, niektóre gagi czy dialogi to po prostu mistrzostwo pastiszu i groteski. Co ważne w każdym odcinku czekają na nas szokujące zwroty akcji, które niejednego widza przyprawią o zawrót głowy. Pochwalić należy także świetne kreacje Kristen Bell (dobrze znowu ją widzieć na ekranie, a nie tylko słyszeć jako Anne w „Krainie lodu”, Teda Dansona, który jak wino z wiekiem nabiera wyrazistości oraz D'Arcy Carden, która jako Janet kradnie każdą scenę. Polecam. Sylwia Nowak-Gorgoń

10. „Od nowa” (2020)
Nowa produkcja HBO wzbudzała zainteresowanie i wielu widzów z niecierpliwością czekało na premierę serialu „Od nowa”. Sądzę, że w dużej mierze przyczyniła się do tego doborowa obsada, ale też gatunek – thrillery zwykle cieszą się popularnością. Czy warto było czekać? Jak najbardziej. „Od nowa” nie jest arcydziełem, ale serial ogląda się z przyjemnością, zwłaszcza, że zainteresowanie widza jest stopniowo podsycane z odcinka na odcinek. Nicole Kidman wcieliła się w postać Grace Fraser, odnoszącej sukcesy, zamożnej terapeutki. Mieszka wspólnie z mężem, Jonathanem (Hugh Grant) oraz nastoletnim synem Henrym (Noah Jupe). Pewnego dnia jej życie wywraca się do góry nogami… trudno tu właściwie powiedzieć coś więcej, by nie zdradzić zbyt wiele. Ale warto zauważyć, że to właśnie scenariusz jest najmocniejszą stroną „Od nowa”. Umiejętnie skonstruowana intryga, suspens, okrywanie kolejnych elementów układanki – to wszystko składa się na ciekawą historię, w której nic nie jest pewne. Niestety nie mogę powiedzieć o równie udanym efekcie w odniesieniu do gry aktorskiej. Nicole Kidman gra tak samo jak zawsze, chwilami widać łudzące podobieństwo do postaci Celeste z „Wielkich kłamstewek”. Natomiast Hugh Grant chyba nie do końca odnalazł się w roli Jonathana. Wygląda to trochę tak, jakby nie miał na tę postać pomysłu. Świetne są jednak drugoplanowe role Donalda Sutherlanda, Édgara Ramíreza oraz Nomy Dumezweni – gdy pojawiają się na ekranie, zdecydowanie przykuwają uwagę. Zaletą „Od nowa” jest również to, że składa się na niego jedynie 6 odcinków. Dzięki temu warta akcja nie jest zanadto rozwleczona, a odcinki są „równe” pod względem jakości i podsycania zainteresowania widza. Nie brak tu też wątków psychologicznych, przez co serial jest bardziej wielowymiarowy i nie wpada w banalną konwencję płytkiej sensacji. Zatem jeśli lubicie thrillery psychologiczne, to „Od nowa” powinno się wam spodobać. Katarzyna Piechuta