Weekendowa Filmosfera #103
Katarzyna Piechuta | 2022-04-08Źródło: Filmosfera
Jak co tydzień, na nadchodzący weekend przedstawiamy propozycje filmów dostępnych na popularnych platformach streamingowych. Jeśli nie wiecie co wybrać z oferty, wystarczy sięgnąć po nasze podpowiedzi – w tym tygodniu są one różnorodne, mamy więc nadzieję, że każdy znajdzie coś dla siebie.

Biograficzny piątek z „Wałęsą. Człowiekiem z nadziei” (2013), reż. Andrzej Wajda [#NETFLIX]
Zamknięcie tryptyku – wcześniej „Człowiek z marmuru” (1976) oraz „Człowiek z żelaza” (1981) - przedstawia losy przywódcy NSZZ „Solidarność” od początku lat 70. XX wieku, przez otrzymanie nagrody Nobla w roku 1983, do obrad Okrągłego Stołu w 1989. Wszystkie te wydarzenia scala klamra fabularna w postaci wywiadu przeprowadzonego przez Orianę Fallaci (Maria Rosaria Omaggio) z bohaterem filmu. Choć ostatnia część tryptyku jest najsłabsza scenariuszowo, to należy się Wajdzie słowo uznania za ukazanie narodzin legendy. Świetny jest przede wszystkim montaż (Milenia Fiedler, Grażyna Gradoń) bardzo dobrych zdjęć (Marek Edelman) z archiwami oraz kronikami filmowymi. Chwali się odważne wykorzystanie takich utworów jak: „Hej naprzód marsz” Proletaryatu, „Fala ludzkich serc”, „Nie wolno nie ufać” Daabu, „Pod prąd” KSU, „Jeszcze będzie przepięknie” Tiltu, „Kocham wolność” Chłopców z Placu Broni czy „Tchórze” zespołu Dezerter. Ich punkowo-anarchistyczna energia doskonale obrazuje emocje i nastroje społeczne lat 70. i 80. XX wieku, jakie panowały w Polsce, a co za tym idzie jest jedną z najmocniejszych stron filmu. Aktorsko błyszczy Robert Więckiewicz. Starał się zagrać Wałęsę-symbol wolnej Polski (w trakcie wywiadu), ale także pokazać Wałęsę-człowieka (sceny w domu). Robertowi Więckiewiczowi partneruje Agnieszka Grochowska, dzięki której postać Danuty Wałęsy nie staje się tylko synonimem Matki-Polki, ale jest kobietą z krwi i kości. Pięknie nakreślona i zinterpretowana postać kobieca, która udowadnia, że za każdym wielkim mężczyzną stoi wielka kobieta. Sylwia Nowak-Gorgoń



Komediowa sobota z „Lemur zwany Rollo” (1997), reż. Fred Schepisi, Robert Young [#ITUNESSTORE]
Kiedy w produkcję zaangażowani są „etatowi” aktorzy grupy Monty Python, możliwy efekt jest tylko jeden: eksplozja śmiechu. Choć „Lemur zwany Rollo” czy wcześniejsza „Rybka zwana Wandą” nie są już dziełami Terry’ego Gilliama, na czym ucierpiała niewątpliwie abstrakcyjność humoru, o tyle oba filmy pozostają świetnymi komediami. Rod McCain (Kevin Kline) to australijski biznesman, który wchodzi w posiadanie podupadającego ogrodu zoologicznego. Na zarządcę wyznacza byłego policjanta Rolla Lee (John Cleese), który wie, że największe zainteresowanie ludzi budzi okrucieństwo i przemoc. Dlatego postanawia pokazywać gościom ZOO jedynie najbardziej agresywne i niebezpieczne drapieżniki. Dla „spokojnych” zwierząt oznacza to koniec… temu smutnemu losowi zwierzaków sprzeciwia się Willa Weston (Jamie Lee Curtis), zajmująca się marketingiem. Stara się przekonać swojego szefa, by powierzył jej dyrekcję ogrodu. Znajduje ona poparcie u Vince’a (Kevin Kline), niezbyt rozgarniętego syna szefa. „Lemur zwany Rollo” obfituje w zabawne sceny i dialogi, a niewątpliwy talent komediowy odtwórców głównych ról sprawia, że w miarę upływu czasu mamy ochotę na więcej. Polecam film każdemu, zwłaszcza fanom brytyjskiego poczucia humoru. Katarzyna Piechuta



Kultowa niedziela Z „Łowcą androidów” (1982), reż. Ridley Scott [#NETLFIX]
Adaptacja wizji literackiej z 1968 roku Philipa K. Dicka. „Łowca androidów” (1982) w reżyserii samego Ridleya Scotta to bez wątpienia jeden z najlepszych i najbardziej uznanych filmów science fiction wszech czasów. Jest rok 2019. Rick Deckard (Harrison Ford) tropi i eliminuje replikantów - istoty stworzone za pomocą biotechnologii do wykonywania niebezpiecznych zadań. Jednak z każdą minutą seansu mamy wątpliwości, kto tak naprawdę przejawia oznaki człowieczeństwa – ludzie czy androidy? Kultowy obraz Ridleya Scotta jest ciągle mocno aktualny. Tytułowego łowcę gra Harrison Ford. Rola Deckarda w interpretacji Forda jest postacią trudną do ocenienia. To zgoła odmienna rola niż te, do których przyzwyczaił nas wcześniej (Han Solo czy Indiana Jones). Trudna. Złożona. Jego przeciwnika gra Rutger Hauer, który jako Roy Batty jest po prostu bezbłędny. Do niego też należy ostanie słowo, czy może cały monolog (całkowicie improwizowany!) - „Widziałem rzeczy, którym wy, ludzie, nie dalibyście wiary. Statki szturmowe w ogniu sunące nieopodal Pasu Oriona. Oglądałem promieniowanie skrzące się w ciemnościach blisko wrót Tannhausera. Wszystkie te chwile znikną w czasie jak łzy w deszczu. Pora umierać…”. Klasyk kina. Polecam. Sylwia Nowak-Gorgoń