Celebracja różnorodności w rytmie zazzu [recenzja OST]
Arkadiusz Kajling | 14 dni temuŹródło: Filmosfera

Rok 2020 kinomaniacy już na zawsze zapamiętają jako okres, który nieźle namieszał w ich kalendarzu wyczekiwanych nowości ze świata X muzy – to czas przesuniętych premier i zamkniętych sal kinowych, gdy w samej tylko Polsce ponad sto osiemdziesiąt produkcji przerwało swoje zdjęcia, pozostawiając pracowników tej branży bez środków do życia, a wszystkie filmowe wydarzenia, w tym prestiżowe festiwale były przenoszone do sieci: o tym jak wielkie spustoszenie spowodowała choroba COVID-19 może zaświadczyć fakt, że multipleksy dopiero niedawno zaczęły podnosić się z kolan. Era pandemii mocno dała się też we znaki naszym lokalnym przedsiębiorcom, jak Gutek Film, a zamknięte kina spowodowały ogromne zaległości u dystrybutorów, nie wspominając już o kosztach licencyjnych. Wielkim wygranym w tym trudnym okresie okazało się VOD, gdy wszyscy szukaliśmy rozrywek we własnym domu, a platformy streamingowe stanowiły jedyną alternatywę dla wielbicieli kinematografii – to właśnie tam największe wytwórnie filmowe kierowały swoje przedsięwzięcia, starając się minimalizować rosnące wydatki, nierzadko sprzedając tytuły innym gigantom e-commerce, takim jak Netflix, czy Amazon. Jednym z pierwszych filmów, które padły ofiarą wirusa SARS-CoV-2 był najnowszy musical Ryana Murphy’ego, którego produkcja musiała zostać zawieszona na zaledwie dwa dni przed ukończeniem wszystkich prac na planie. I chociaż dziś „The Prom” prowadzi w niechlubnych prywatnych rankingach najgorszych tytułów dostępnych w katalogu Netflixa, to pięć lat temu pod koniec roku jedyny bal, na który mogli liczyć miłośnicy roztańczonych scenicznych przedstawień to ten wirtualny, a reżyser mający na koncie hit z Julią Roberts „Jedz módl się kochaj” doskonale odgadł wówczas nastroje i pragnienia wygłodniałej publiki wychodząc z propozycją będącą swoistą odą do teatralnych musicali.
„The Prom” jest adaptacją broadwayowskiego musicalu o tym samym tytule, zaś scenariusz do niego napisali Chad Meguelin i Bob Martin. Film opowiada historię amerykańskiej licealistki (Jo Ellen Pellman), mieszkanki małego miasteczka stanu Indiana, która pomimo młodego wieku już doświadczyła wielu przeciwności losu. Emma na szkolny bal maturalny pragnie przyprowadzić swoją dziewczynę Alyssę (Ariana DeBose), ale nastoletnią bohaterkę spotyka odmowa ze strony dyrektora szkoły (Keegan-Michael Key) – na jego decyzję niemały wpływ miała Rada Rodziców pod wodzą opowiadającej się za tradycyjnymi wartościami przewodniczącej (Kerry Washington), która woli odwołać całą imprezę, niż pozwolić uczennicy dopiąć swego. Dziewczyna postanawia jednak przeciwstawić się niesprawiedliwości i walczyć o swoje prawa, nagłaśniając całą sprawę w mediach społecznościowych. Na efekty jej działań nie trzeba długo czekać – wkrótce z pomocą przybywają jej aktorzy prosto z Broadwayu, którzy upatrują w tym szansę nie tylko na dobry PR, ale i reaktywację swoich podupadających karier. Do konserwatywnej szkoły w Ohio przybywają cztery przebrzmiałe, ale wciąż niezwykle barwne gwiazdy, które szokują nietolerancyjną społeczność otwierając im oczy na świat miłości i akceptacji: przeżywający kryzys swojej sławy zgrany duet w osobach Dee Dee Allen (Meryl Streep) i Barry’ego Glickmana (James Corden) wraz z parą cynicznych aktorów, szukających trampoliny do sukcesu Angie Dickinson (Nicole Kidman) i Trenta Olivera (Andrew Rannels). Szybko okazuje się, że choć ich ego urosło do rozmiarów cyrkowych słoni, to serca mają po właściwej stronie – w miarę rozwoju wydarzeń sprawy nieoczekiwanie zmieniają obrót i kierująca się początkowo wyłącznie egoistycznymi pobudkami czwórka łączy siły, by podarować Emmie noc, podczas której będzie mogła w końcu poczuć się sobą.

Zaliczający w tym roku piątą rocznicę od premiery netflixowy „Bal” to ekranizacja broadwayowskiego musicalu z 2018 roku z muzyką Matthew Sklara i tekstami Chada Beguelina, powstała w oparciu o scenariusz Boba Martina – trójka twórców po raz pierwszy spotkała się przy realizacji teatralnej produkcji „Elf” piętnaście lat temu, a następnie kilka lat później pracowali nad sztuką „Half Time”. Oryginalny musical „The Prom” powstał dla Alliance Theatre w Atlancie w 2016 roku i już zaledwie dwa lata później trafił na deski teatrów w prestiżowej dzielnicy Nowego Jorku, zdobywając siedem nominacji do nagród Tony. Mało kto wie, że fabułę roztańczonego widowiska zainspirowała prawdziwa historia Constance McMillen, która w 2010 roku chciała przyprowadzić swoją partnerkę na bal maturalny ubrana w smoking – w konsekwencji Rada Szkoły wykluczyła jej udział z imprezy, a stanowcze protesty uczennicy przyczyniły się do odwołania całego wydarzenia. McMillen wspólnie z ACLU (amerykańską organizacją, której celem jest ochrona praw obywatelskich gwarantowanych przez konstytucję USA) pozwała szkołę, a sąd federalny chociaż przychylił się do wniosku nastolatki, to jednocześnie nie nakazał placówce przywrócenia uroczystości. Ostatecznie Rada Szkoły pozwoliła Constance na udział w balu maturalnym, którego obchody uczczono w lokalnym klubie country – event zgromadził jedynie siedem osób, gdyż rodzice po cichu zorganizowali osobną zabawę dla reszty młodzieży, a miejsce wydarzenia było trzymane w ścisłej tajemnicy do samego końca, by nie przyciągać uwagi lokalnych mediów: sprawa była i tak już głośno komentowana w środkach masowego przekazu, a problem podjęły też gwiazdy światowego formatu, jak zespół Green Day, profesjonalna szefowa kuchni Catherine Ann Cora, czy Lance Bass, były członek boybandu ‘N Sync oferując swoje wsparcie zarówno finansowe, jak i duchowe na platformach społecznościowych.
Netflixową produkcję swoim nazwiskiem firmuje Ryan Murphy, twórca m.in. „Pose”, „Glee”, czy „Hollywood” – kto choć trochę zna jego dotychczasowe dokonania wie, że doskonale odnajduje się w kinie stawiającym na rozmach, a jednocześnie zaangażowanym społecznie, walczącym, podkreślającym tematy równościowe. Takie też jest jego najnowsze dziecko – gwiazdorsko obsadzony musical pełen chwytliwych nut i choreografii, który w brokatowym opakowaniu kryje ważne przesłanie. Filmowy „Bal” to w pewnym sensie ukoronowanie kariery Ryana Murphy’ego – moment, w którym proponuje się role swoim idolom i wszyscy się zgadzają, jest dla reżysera naprawdę niezwykły, jednak ekranizacja musicalu to dla filmowca przede wszystkim wielkie emocje, które towarzyszyły mu podczas odbioru na żywo: „Po raz pierwszy zobaczyłem ten musical pewnego śnieżnego wieczoru w styczniu 2019 roku. Miałem wtedy jakiś gorszy moment, byłem smutny. Na widowni były rodziny, pary, samotni widzowie. Zaskoczyła mnie intensywność ich reakcji. Zresztą dla mnie samego także było to mocne przeżycie. Gdzieś w połowie zdałem sobie sprawę, że przecież to również moja historia – też pochodzę z Indiany, mnie też nie pozwolono iść na bal maturalny z partnerem. Uwiodło mnie uczucie, z którym wyszedłem z teatru, coś naprawdę magicznego, trochę jak Walentynki. Od razu umówiłem się na kolację z producentem i powiedziałem: Chcę zrobić z tego film!”. Obraz na pierwszy rzut oka zaskakuje łagodnością – starannie ominięto tu sceny, które MPAA (ciało przyznające w Stanach Zjednoczonych kategorie wiekowe) mogłoby uznać za niewłaściwe dla młodszych widzów. Twórcom marzyło się, by „Bal” dotarł do jak najszerszej publiczności, przemieniając serca takich osób jak pani Greene. Jak wspomina grająca ją Kerry Washington, aktorka musiała odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd biorą się jej uprzedzenia, by móc wiarygodnie odtworzyć rozterki swojej bohaterki.

Ekranizacja musicalu to idealna okazja, by młode gwiazdy scenicznych przedstawień mogły zadebiutować w świecie kinematografii. W roli Emmy mogliśmy zobaczyć Jo Ellen Pellman, która choć odebrała świetne wykształcenie aktorsko-muzyczne (co zobaczymy i usłyszymy w „Just Breathe” i „Unruly Heart”), to do tej pory występowała głównie w teatrze, zaliczając w międzyczasie kilka drobnych epizodów w telewizji – dopiero „Bal” przyniósł jej pierwszą główną rolę w filmie pełnometrażowym. Jak sama przyznała szansa, żeby opowiedzieć tę historię w towarzystwie takich gwiazd, to dla niej sen na jawie. Wielu widzów może też za debiutantkę wziąć ukochaną Emmy – Arianę DeBose, która choć nie występowała do tamtej pory w kinie, to miała już za sobą niemal dekadę pełną sukcesów w świecie musicalu z „Hamiltonem” na czele. Jak podkreśliła: „Wiem, jak ważne jest, by móc na ekranie znaleźć odbicie samej siebie, to pozwala Ci wierzyć w spełnienie marzeń. „Bal” dał mi szansę, by po raz pierwszy zobaczyć coś bliskiego mojemu własnemu doświadczeniu”. Dziś na koncie DeBose znajduje się już statuetka Oscara za brawurową rolę Anity w nowej wersji „West Side Story” od Stevena Spielberga. Wygrana została okupiona ciężką pracą i bólem – na planie filmowym aktorka zwichnęła kostkę, a okres rekonwalescencji przypadł na kręcenie rozbudowanej muzycznej sekwencji „America”, wymagającej ekspresyjnego tańca, nakręconego z wielu ujęć i poprzedzonego wieloma godzinami prób. Oba filmy powstały w podobnym czasie, jednak role które stworzyła DeBose są bardzo odmienne – Alyssa jest niepewną siebie nastolatką co wyraża w piosence „Alyssa Greene”, natomiast Anita to silna kobieta, która walczy o lepszą przyszłość zaciskając mocno zęby i pokazując zaciśnięte pięści. I choć występ u Spielberga pozwolił Arianie swobodnie rozwinąć skrzydła, to „Bal” był do tego lotu odpowiednim przygotowaniem.
Bez wątpienia największą gwiazdą „Balu” jest żyjąca legenda Meryl Streep, której słabość do musicali i muzyki nie jest tajemnicą – nagrodzona trzema Oscarami aktorka śpiewała już m.in. w „Mamma Mia!”, „Tajemnicach lasu”, „Mary Poppins powraca” czy „Boskiej Florence”, wcielając się w popularną sopranistkę-amatorkę, której koncerty zawsze zapełniały całą widownię mimo oczywistego braku talentu wokalnego. Jak sama twierdzi, w musicalu uwodzi ją najbardziej taniec: „Nie jestem tancerką, ale ogromną przyjemność sprawia mi obserwowanie, z jaką pasją poruszają się tancerze. My podczas prób walczyliśmy z każdym ruchem, a potem oni wychodzili na parkiet i swoją ekspresją, witalnością i miłością do życia dosłownie wysadzali budynek w powietrze. Mam wrażenie, że tak właśnie działają musicale – nieważne, co cię trapi, ich czarowi nie da się oprzeć, kiedy ludzie zaczynają tańczyć”. Streep, w przeciwieństwie do Murphy’ego, DeBose czy Pellman, nie znała „Balu” wcześniej, więc aby upewnić się, że chce zagrać Dee Dee Allen, wybrała się do teatru: „Z ulgą zauważyłam, że grająca główną rolę aktorka nie tańczy za dużo. Jakie było więc moje zdziwienie, gdy na planie to mnie przypadło najwięcej scen tanecznych! Mimo że byłam najstarszą aktorką w obsadzie!”. Legendarna gwiazda zdradziła, że musiała mocno pracować nad kondycją przy „It’s Not About Me” i „The Lady’s Improving” – w filmie jej postać zakochuje się w młodszym mężczyźnie, granym przez Keegana-Michaela Keya. Amerykańskiemu komikowi utkwiła w pamięci scena ich namiętnego pocałunku: „Gdyby do dwudziestodwuletniego mnie, dzieciaka w szkole teatralnej, przyszła współczesna wersja mnie i powiedziała: „Słuchaj, stary, w 2020 roku będziesz na ekranie całował Meryl Streep”, powiedziałbym tylko: „Bzdury gadasz!”. Na szczęście scena wypadała pod koniec planu i na etapie kręcenia „We Look To You” aktorzy dobrze się już znali i czuli swobodnie we własnym towarzystwie.

Do świata filmowych musicali powraca też Nicole Kidman, której przygoda z tym gatunkiem zaczęła się dość spektakularnie w 2001 roku dzięki filmowi Baza Luhrmanna „Moulin Rouge!” – za rolę kurtyzany z przełomu wieków australijska gwiazda zdobyła swoją pierwszą nominację do Oscara, zamieniając ją na statuetkę zaledwie rok później wcielając się w pisarkę Virginię Woolf w „Godzinach” Stephena Daldry’ego. Jeszcze zanim olśniła nas jako Satine, była rozważana do roli Roxie Hart w „Chicago” Roba Marshalla, jednak ostatecznie odrzuciła propozycję na rzecz współpracy z reżyserem „Romea i Julii”. Dziś Nicole ani trochę nie żałuje swojej decyzji, choć po zakończeniu zdjęć do przełomowego musicalu, który w końcu odrodził ten gatunek na wielkim ekranie, gwiazda „Złotego kompasu” wyznała, że jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak zmęczona, ale i jednocześnie szczęśliwa. Efekt końcowy opłacił się z nawiązką i wkrótce w jej portfolio pojawiły się kolejne śpiewane role – „Happy Feet: Tupot małych stóp” oraz „Nine: Dziewięć”. Luhrmann angażując Kidman widział w niej urok i grację starego Hollywood z lat 30. i 40. ubiegłego wieku, być może to dlatego w „Balu” Australijka wykonuje długi kawałek „Zazz” w klimacie Boba Fosse’a, który stworzył bardzo specyficzny styl poruszania się. Jak wyznaje: „Miałam stracha, na szczęście towarzyszyła mi grupa fantastycznych tancerzy, którzy trenowali mnie z cierpliwością świętego. Mimo to, kiedy w pierwszym tygodniu zobaczyłam, jak Meryl dosłownie miażdży swój numer, przez chwilę wydawało mi się, że nic nie potrafię!”. Na szczęście Kidman wyleczyła się z kompleksów, a w budowaniu scenicznej pewności siebie niewątpliwie pomogły jej próby: „Mieliśmy sześć tygodni prób w studiach Paramount Pictures w Los Angeles, co jak na dzisiejsze realia jest imponującym okresem, bo próby to pierwsze, co się tnie, kiedy trzeba redukować koszty. To było ogromnie ważne. Przez ten czas staliśmy się trupą teatralną, nawiązaliśmy bliskie relacje i nauczyliśmy się wspierać”.
Podczas rozmów o „Balu” nie mogło zabraknąć licealnych wspomnień samych aktorów. W konkursie na najlepszą historyjkę zdecydowanie wygrał Andrew Rannells, który brawurowo wykonuje „Love Thy Neighbor”, udowadniając, że pomimo czterech dekad na karku wciąż jest młody duchem: „Sam chodziłem do katolickiego liceum dla chłopców, a na własny bal maturalny zabrałem starszą dziewczynę. Moja partnerka przyszła ubrana w koktajlową małą czarną i na tle innych dziewczyn w księżniczkowych kreacjach wyglądała jak kobieta przez duże „K”. Dlaczego aktor, prywatnie partner znanego z „Desperate Housewives” Tuca Watkinsa, poszedł na bal z kobietą? Jak wyznaje: „Wydaje mi się, że ponieważ wtedy nie byłem jeszcze wyoutowany, to w pewien sposób rekompensowałem sobie tak swoje rozterki. Jedno jest pewne: po tamtym wydarzeniu stałem się w szkole bardzo popularny!”. Na trwającym godzinę soundtracku aktor znany z musicalu „Księga Mormona” wykonuje jeszcze „The Acceptance Song”, który razem z „You Happened” na albumie CD dostępny jest w pełnej wersji, podczas gdy w filmie obie sekwencje zostały skrócone z powodu ograniczeń czasowych. Najbardziej porywające sceny to nieprzypadkowo te angażujące całą obsadę, które wykorzystują skumulowany ładunek pozytywnych emocji doświadczonych na planie – od początkowego „Changing Lives” wraz z epicką repryzą, przez „Tonight Belongs To Us” akcentujące talenty młodych wokalistów (z ukłonem w stronę musicalu „Wicked”), aż po finałowe „It’s Time To Dance” nawiązujące do miłosnego duetu „Dance With You”. Na sam koniec usłyszymy dwie piosenki napisane specjalnie na potrzeby filmu: solo dla Jamesa Cordena „Simply Love” i „Wear Your Crown”, w którym Meryl Streep po raz pierwszy w swojej karierze rapuje. Legendarną aktorkę bardziej jednak cieszy przesłanie filmu, które po otrzepaniu z brokatowego pyłu może być światełkiem nadziei zwłaszcza dla młodych ludzi.

WYDANIE CD
Pomimo, iż oryginalne produkcje z bogatego katalogu platformy Netflix nie trafiają na fizyczne krążki, to gigant streamingowy robi wyjątek w przypadku muzyki filmowej – soundtrack do musicalu „The Prom” został wydany w okolicach premiery przez Sony Music Entertainment w standardowym, plastikowym pudełku typu „jewelcase”. Do wydania została dołączona 8-stronicowa książeczka z informacjami produkcyjnymi odnośnie nagrania i zatrudnionych wykonawców oraz krótka notka z podziękowaniami od twórców – nie znajdziemy jednak w środku żadnych tekstów do piosenek. Booklet ozdobiono pięcioma dodatkowymi fotkami, jedną z nich znajdziemy na tylnej grafice. Fakt istnienia wydania fizycznego na pewno docenią audiofile, gdyż płyta kompaktowa CD-Audio to standard bezstratnego cyfrowego zapisu dźwięku – dlatego też ten nośnik trwa w niezmienionej od czterdziestu lat formie do dziś, ciesząc uszy bardziej wymagających słuchaczy. Miłośnicy czarnych krążków powinni być także ukontentowani, gdyż album dostępny jest również w wersji winylowej z alternatywną wariacją okładki z całą obsadą produkcji.
PODSUMOWANIE
W 2018 roku Ryan Murphy podpisał opiewający na astronomiczną kwotę trzystu milionów dolarów pięcioletni kontrakt z Netflixem, który zaowocował takimi odcinkowymi produkcjami, jak „Wybory Paytona Hobarta”, czy prequel „Lotu nad kukułczym gniazdem”, czyli psychologiczny dreszczowiec „Ratched”, a w ostatnich latach podbił serca widowni małego ekranu głośnymi serialami inspirowanymi prawdziwymi historiami „Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera” i „Obserwator”, które do dziś znajdują się w czołówce najchętniej oglądanych propozycji z oferty słynnej platformy streamingowej. To dlatego, że prawie sześćdziesięcioletni dziś Murphy jest jedną z najbardziej wpływowych postaci amerykańskiej telewizji i wie jak skutecznie przykuć uwagę widza, jednocześnie utrzymując go na skraju fotela, choć w jego portfolio znajdziemy też masę lżejszych dzieł z „Glee”, „Jedz módl się kochaj” i obsadzonym gwiazdorskimi nazwiskami „Balem” na czele. Król współczesnej telewizji od lat w swoich kolejnych produkcjach pokazuje, że zarówno na szkolnym balu, jak i wszędzie indziej jest miejsce dla każdego, a nasza różnorodność tylko nas wzmacnia. Oparty na prawdziwej historii musical z 2020 roku to zapierająca wizualnie dech w piersiach ponadczasowa opowieść o tym, że ludzie jednak zmieniają zdanie – twórcy mówią głośno o tym, że „Bal” to celebracja rozrywki i filmowego eskapizmu, ale równie ważne jest dla nich podnoszące na duchu przesłanie akceptacji, które pięć lat temu znaczyło więcej, niż czyny, a sama Meryl Streep określiła wówczas roztańczoną produkcję jako mocny, ciepły uścisk – przytulenie, którego wszyscy wtedy tak bardzo potrzebowaliśmy. Ta wirtualna podróż do świata Broadwayu najbliżej, jak to było możliwe w czasie pandemii uzmysłowiła nam przede wszystkim jedno: rozrywka jest ludziom potrzebna, a Ryan Murphy, który ją nam dostarczył był właściwym człowiekiem na odpowiednim miejscu.
Recenzja powstała dzięki współpracy ze sklepem cd-dvd-vinyl.
Wydanie zakupicie w sklepie cd-dvd-vinyl w wersji CD.

Zdj. Netflix
