„Pecunia non olet” – prawdę starą jak świat znamy wszyscy. Mimo, iż żyjemy w świecie pełnym pazernych bankierów, wielkich korporacji i wszechogarniającego kultu pieniądza, jednak przykro mi patrzeć na ludzi którzy dla kilku groszy są w stanie przeistoczyć się z utalentowanych artystów w strojące głupawe miny i wydające dziwne odgłosy małpoludy. Trend ten przybył do nas, wraz z falą światowego kryzysu, zza oceanu. W dalekiej Ameryce już od kilku ładnych lat bardzo skutecznie grzebie swoją legendę Robert De Niro, występując w produkcjach pokroju „Nawrotu depresji gangstera” czy „Rocky i Łoś Superktoś”(!!!). Wzory czerpie się od mistrzów, czego najlepszym przykładem jest zachowanie kilku naszych nie najgorszych aktorów, którzy miast zagrać w porządnym filmie, zdecydowali się na udział w nieśmiesznej hucpie jaką bez wątpienia jest królujący na naszych ekranach „Wyjazd integracyjny”.
Jan Frycz przebrany w damską sukienkę ganiający za półnagim Tomkiem Karolakiem? Kasia Figura paradująca w niemal każdej swojej scenie w lateksowych ciuchach rodem z taniego niemieckiego pornosa? Tomasz Kot i Bartłomiej Topa robiący z siebie idiotów po serii kilku udanych kinowych ról? Wszystko to w imię garści srebrników, którą jest w stanie wypłacić producent w zamian za kilka idiotycznych min i przaśnych kwestii. Polskie gwiazdeczki najwyraźniej zapominają, iż uznanie i szacunek mają to do siebie, że buduje się je latami a traci z dnia na dzień. Po co jednak im respekt od widowni, skoro najwyraźniej nie mają go do samych siebie?
Całą fabułę filmu oddaje jego tytuł i w zasadzie na tym można byłoby poprzestać w imię maksymy, iż milczenie jest złotem. Rzecz opowiada zatem o wyjeździe pracowników klasycznej korporacji na kilkudniowe wakacje mające zespolić grupę i przysporzyć bossowi nowych kontrahentów. Mogę jeszcze dodać, że jest drętwo i nieśmiesznie, a momentami wręcz żałośnie. Żarty na poziomie wczesno gimnazjalnym (by wspomnieć koszulki „Robimy najlepsze lody” czy uwodzenie Kasi Glinki przez duet Karolak – Frycz) rozśmieszyć mogą wyłącznie koneserów klasycznej polsko-komercyjnej odmóżdżającej papki.
„Wyjazd integracyjny” to w zasadzie produkt filmopodobny nie posiadający scenariusza, za to z fatalną ścieżką dźwiękową (ja naliczyłem cztery lecące w kółko numery w zależności od zmieniającej się scenografii). Nie wiedzieć czemu film reklamowany był jako polska odpowiedź na amerykańskie „Kac Vegas”. Może to dlatego, że jeden film od drugiego dzieli ocean jeśli chodzi o umiejętności realizatorskie? A może chodzi o to, że po seansie „dzieła” Przemysława Angermana pozostaje wyłącznie nieznośny ból głowy?