„Zmierzch” zapoczątkował modę na adaptacje różnego rodzaju
powieści paranormal romance albo young adult. W samym roku 2013 pojawiły
się ekranizacje takich książek, jak „Intruz” S. Meyer, czy „Piękne istoty” K.
Garcii i M. Stohl. W przyszłości światło dzienne ujrzą kolejne, jak choćby „Akademii
wampirów” albo „Upadłych”. Moda trwa i nic nie zapowiada jej rychłego końca. Nie
zawsze ilość idzie w parze z jakością – „Zmierzch” (żadna z części) nie był
dobrym filmem, „Intruz” okazał się za bardzo naciągany, a „Piękne istoty” w
pewnych momentach nużyły. Aczkolwiek dwa ostatnie filmy, o dziwo, mi się nawet spodobały.
Na najnowszą ekranizację powieści – produkcję „Dary Anioła: Miasto kości” nie
wybrałam się dlatego, iż interesowało mnie, jak wygląda kolejna adaptacja,
tylko ze względu na… plakat oraz trailer.
Klimatyczny poster przedstawiający odbicie miasta w wodzie.
Zapowiedź filmowa pełna walki, efektów specjalnych i mająca klimat. Tak, to
dokładnie te dwa elementy sprawiły, że z wielką ciekawością czekałam na „Dary
Anioła”. Wprawdzie książek jeszcze nie czytałam, aczkolwiek posiadam je już na
półce „do zapoznania się”, jednak nie stanowi to większego problemu dla osób
niezaznajomionych z papierniczym cyklem.
Clary zaczyna malować dziwny symbol i widzieć rzeczy,
których nie zauważa nikt inny. Dziewczyna martwi się tym wszystkim. Apogeum
strachu następuje w dniu, kiedy wybiera się ze swoim przyjacielem Simonem do
dyskoteki. Tam jest świadkiem brutalnego morderstwa – najgorsze okazuje się
jednak to, że tylko ona widziała tragedię. Nikt z osób obecnych w klubie nie
zwrócił na wydarzenie uwagi. Bohaterka nie wie, co się z nią dzieje. Sytuacji
nie polepsza fakt, iż jej rodzicielka zostaje porwana, a ukrywana przez lata
tajemnica pochodzenia protagonistki i mocy, jakimi dysponuje, wychodzi na
światło dzienne.
„Dary Anioła” to naprawdę dobra produkcja. Oczekiwałam
kolejnego pseudodzieła na miarę „Zmierzchu”, a otrzymałam ciekawy film, w
którym wątek miłosny został zepchnięty na drugi plan. Tutaj najważniejsze jest
rozwiązanie tajemnicy pochodzenia Clary oraz walka z siłami zła. A walka,
trzeba przyznać, okazuje się efektywna. Zwłaszcza scena, gdy bohaterowie
wchodzą do gniazda wampirów. Przez cały film coś się dzieje, ani przez chwilę
nie miałam wrażenia, że niektóre sceny są przegadane albo niepotrzebne.
Efekty specjalne – cóż, tych w filmie znajduje się całkiem
sporo. I co najważniejsze, każdy efekt został dopracowany. Nie ma się wrażenia,
że niektóre elementy są na siłę wklejone, nie pasują do siebie. Mroczny klimat
widziany na plakacie i w zapowiedzi przewija się przez cały film. Do tego
dochodzą odniesienia do innych produkcji – „Zmierzchu”, „Harry’ego Pottera”, czy
„Blade’a”.
Magia, runy, potwory. Tak w skrócie można określić główną oś
filmu, którego niewątpliwym atutem są również… bohaterowie i aktorzy. Trudno mi
wypowiedzieć się na temat tego, czy dany aktor został dobrze dobrany do postaci znanej
z książki. Jednak na pewno mogę powiedzieć, że każdy pokazał, iż jest aktorem
przez duże „a”. Zarówno młodsze pokolenie, jak i to starsze – wszyscy aktorzy
pokazali, że potrafią wcielić się w każdą rolę. W fandomie „Darów” jedną z
ulubionych postaci jest Magnus Bane. Wprawdzie w filmie pojawił się tylko przez
kilka chwil, ale od razu widać, dlaczego cieszy się taką popularnością.
Problem pojawia się w momencie, gdy zaczynasz się
zastanawiać nad tym, który z bohaterów (bohaterek) okazał się Twoim ulubionym.
Każda postać, może protagoniści mniej, posiada w sobie jakąś cechę, dzięki
której zyskuje sympatię widza. W pewnym momencie zastanawiałam się nawet nad tym,
czy jest w tej produkcji ktoś, kogo nie podziwiam.
„Dary Anioła” to film wart polecenia. Oczywiście jest to
typowa produkcja dla młodzieży, jednak wiek nie stoi na przeszkodzie do
obejrzenia produkcji. Naprawdę warto – efekty specjalne, postaci i cała
historia (minus jeden wątek, ale tak było w książce, więc trudno krzywić się w
tym momencie na film) wciągają. Aż jestem zdziwiona, że produkcja wywarła na
mnie takie wrażenie. Owszem, zapewne wiele osób znajdzie w niej same wady, ale
to nie jest ambitne kino, tylko film, który ma dostarczać wrażeń i rozrywki. I
to właśnie robi.