„Blue Ruin” to dzieło dwóch szkolnych przyjaciół, którzy pieniądze na produkcję zebrali dzięki portalowi Kickstarter, gdzie zachwyceni pomysłem internauci zrzucili się na budżet. I myślę, że to były dobrze wydane pieniądze, bo to film zrobiony bardzo, bardzo solidnie.
Reżyser Jeremy Saulnier jest jednocześnie scenarzystą i operatorem, który swoją przygodę z kinem zaczynał od robienia charakteryzacji i efektów specjalnych. I widać w tym dziele jego niezwykły talent plastyczny. Film jest niemalże namalowany farbami olejnymi. Kolorystyka jest wyważona z niezwykłym pietyzmem, kadry dopracowane w szczegółach z odpowiednim cieniowaniem i głębią ostrości. Plastyka filmu jest tak żywa, że aż wzbudza emocje porównywalne z oglądaniem malarstwa największych mistrzów. Na aplauz zasługuje też muzyka świetnie zmiksowana, świetnie współgrająca z obrazem, za którą stoją Brookie Blair i Will Blair.
Film „Blue Ruin” utrzymany w klimacie filmów braci Coen, a w szczególności „Fargo” podszyty specyficznym czarnym humorem znanym z twórczości braci, przy którym czasem nie wypada się śmiać. Film jasno i wyraźnie pokazuje do czego prowadzi używanie broni. Daje do zrozumienia, że nie jest to zabawka dla dużych chłopców, ale śmiertelna broń, której używanie nie może skończyć się inaczej, jak właśnie śmiercią. Posłużę się tutaj biblijnym cytatem, który
znakomicie definiuje bohatera: „kiedy przykładasz rękę do pługa nie oglądaj się za siebie”. Główny bohater Dwight świetnie zagrany przez Macon'a Blair'a (przyjaciel reżysera), żył sobie w może nieszczególnie wysokostandardowym, ale bezpiecznym, zbudowanym przez siebie świecie. Chęć zemsty powoduje, że sięga po broń, trochę nie do końca zdając sobie sprawę z konsekwencji jej używania. W tym momencie znajduje się już po drugiej stronie - nie ma powrotu do bezpiecznego świata. Bo jak się okazuje poprzez jednorazowy akt zemsty uruchamia machinę, która tak naprawdę nie ma końca. Choć pomścił swoich bliskich, ktoś chce pomścić teraz swojego bliskiego. I choć teraz jest to zabijanie we własnej obronie, to ma się wrażenie, że nigdy się nie skończy, dopóki nie zostaną pomszczeni wszyscy. Ale do zabijania trzeba mieć charakter, a główny bohater go nie ma i naiwnie wierzy, że poradzi sobie z pokonaniem prawdziwych morderców, którzy umiejętność zabijania wyssali z mlekiem matki.
Film porusza ważną kwestię, czy posiadanie broni przez zwykłych obywateli powinno być legalne. Bo jak się okazuje ci którzy broń posiadają nie są niewiniątkami, którzy trzymają ją tylko na wypadek zagrożenia własnego życia, ale to „ukryci zabójcy”, którzy szukają tylko okazji na użycie jej do zabijania innych i to w imię prawa. Problem może bardziej dotyczy Ameryki niż Europy, ale na pewno warto go poruszać. W obliczu wciąż pojawiających się masowych masakr z użyciem broni film jest jak najbardziej na czasie i warto się nim zainteresować.
To co zwraca szczególną uwagę, to świetnie przedstawiona zewnętrzna przemiana bohatera, który staje się wręcz nie do rozpoznania. I nawet widzowi, który towarzyszy bohaterowi od początku wydaje się, że ma do czynienia z dwiema różnymi postaciami. Ale o ile zmienić wygląd nie jest trudno - to gorzej ze zmianą osobowości. Trzymanie w ręku broni nie czyni z bohatera zimnego zabójcy i choć za pierwszym razem ma fart - to potem nie jest już tak łatwo i stając twarzą w twarz z prawdziwym mordercą trochę nie do końca wystarcza mu zimnej krwi.
Jedyną wadą filmu, która dyskwalifikuje go przed byciem arcydziełem absolutnym, jest zbyt powolna i zahamowana narracja. Momentami po prostu nic się nie dzieje, jakby zabrakło pomysłu na rozegranie poszczególnych scen, ale ciągle towarzyszą nam jednak piękne i dopracowane zdjęcia.
Film jest niezwykle sugestywny jeśli chodzi o pokazywanie realizmu przemocy i choć wydawało mi się, że jestem uodporniona, bo Tarantino ze swoimi krwawymi jatkami to dla mnie chleb powszedni,a jednak zdarzało mi się odwracać głowę. Na szczęście wszystko pokazane w granicach rozsądku, bez wydłubywania oczu i ucinania palców.
Używanie broni to nie zabawa i nie może skończyć się zabawnie - trup więc w filmie ściele się gęsto jak u Szekspira. Każdy kto lubi filmy braci Coen i pełną przemocy twórczość Tarantino na pewno w „Blue Ruin” znajdzie coś dla siebie.