Zacznijmy od tego, kim byli bracia Kray. Bracia Kray byli braćmi – bliźniakami, byli byłymi bokserami i co najważniejsze gangsterami i to nie byle jakimi tylko największymi w Londynie – pięknych lat 60. Co prawda mieli silną gangsterską konkurencję, ale w elegancji dokonywania zbrodni nie mieli sobie równych. Byli bowiem pierwszymi celebrytami, którzy skupiali wokół siebie śmietankę artystyczną ówczesnego Londynu. Bracia Kray byli też homoseksualistami. Co w takim razie ich różniło? To, że jeden się tym szczycił, a drugi z tym walczył. Ronnie był zdeklarowanym gejem i lubował się w przemocy, Reggie walczył ze swoim homoseksualizmem i skłonnością do przemocy. Trzeba jeszcze nadmienić, że w owym czasie homoseksualizm był zakazany i karany więzieniem. Paradoksalnie w tym mniej więcej czasie – inny znany gej – Alan Turing, który być może przyczynił się do skrócenia II wojny światowej i uratowania wielu ludzkich istnień, swój homoseksualizm przypłacił życiem. Żeby było ciekawiej Ronnie miał kontakty seksualne z większością członków Brytyjskiej Izby Lordów, czyli brytyjskiego parlamentu. Czego to dowodzi? Tego, że nie ważne z przedstawicielem jakiej płci się sypia, ale na jakim stanowisku. Takie są fakty. Ale fakty faktami, a film rządzi się swoimi prawami.
Kinematografia musi się liczyć z poprawnością polityczną, żeby jakoś zarobić i wyjść na swoje. Bo jakby to tam w prawdziwym życiu nie było, to na ekranie jednak wolimy, gdy miłość rozgrywa się w duecie i to wbrew wielu próbom przełamania tej konwencji – to wciąż największe wrażenie na nas robi, gdy są to przedstawiciele dwóch przeciwstawnych płci. I to właśnie wątek wyimaginowanego wielkiego uczucia Reggiego Kraya i Frances Shea jest wątkiem przewodnim filmu. Wyimaginowanego, bo w rzeczywistości, jak podają źródła – Reggie wcale nie kochał Frances, a nawet był zauroczony jej bratem – poślubił ją, bo walczył ze swoim homoseksualizmem i chciał wieść normalne, przykładne życie. Ale podobno po śmierci Frances, Reggie na serio się załamał. Jednak, żeby nie psuć romantycznej atmosfery, jaką zafundował nam film w reżyserii Briana Helgelanda, potraktujmy prawdziwą historię braci Kray, jak inspirację do opowiedzenia pewnej historii, która jest kanwą do psychologicznej analizy pewnych procesów, które złożyły się na ich upadek.
Wracając do filmu, jest to wspaniale opowiedziana historia, która odsłania wszystkie najistotniejsze przyczyny upadku braci Kray, ale pozostawia też myślnik – czy losy braci, a zwłaszcza Reggiego, potoczyłyby się inaczej, gdyby nie kobiety, które znajdowały się w ich życiu. Bo podobno to właśnie kobiety doprowadziły do ich klęski. Najważniejszą kobietą w życiu braci Kray była ich matka Violet, która pozostawała z nimi w bliskiej relacji aż do ich śmierci.
Bracia Kray słynęli z niebywałego okrucieństwa. Ronnie zabijał z lubością, a Reggie robił to z przymusu, by mu dorównać. Bracia się uwielbiali, a jednocześnie nienawidzili. To była destrukcyjna relacja, bo wciąż ze sobą rywalizowali. Obaj także mieli zaburzenia psychiczne. Ronnie większe – był schizofrenikiem, paranoikiem, ciągle uzależnionym od leków – skończył zresztą w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Reggie, choć był tak do Ronniego podobny – był inny, bo on z tym wszystkim walczył. Walczył ze swoim homoseksualizmem, z przemocą – chciał tylko wieść normalne życie i prowadzić spokojnie interesy. Można go zatem nazwać bohaterem romantycznym. Z psychologicznego punktu widzenia jest tak: winę za agresję mężczyzn ponoszą matki. Chłopcy, którzy wychowują się z matkami i nie mają dobrych wzorców męskich, są częściej agresywni w dorosłym życiu – to także może być przyczyną homoseksualizmu. Ale jest też lekarstwo na tę agresję. Właśnie kino. Utożsamianie się z agresją w kinie niweluje tę prawdziwą. Gangsterzy rzadko chodzą do kina, dlatego są gangsterami.
W filmie „Legend” znamienne jest to, że narratorem jest kobieta. To rzadko zdarza się w filmach, a szczególnie w produkcjach gangsterskich. Godard to przecież powiedział, że żeby film był sukcesem, musi być dziewczyna i pistolet. Frances Shea (Emily Browning) była młodą, niewinną dziewczyną. Ona chciała go uratować. Przed czym chciała go uratować? Przed samym sobą. To motyw, który często pojawiał się w twórczości Stanleya Kubricka. Młoda niewinna, wrażliwa dziewczyna pojawia się w życiu mężczyzny, by go uratować – co dla niej samej staje się zagładą. Szkoda, że miłość tak rzadko wygrywa z zatwardziałością ludzkich serc. To upór, przywiązanie do własnej wizji siebie i świata powodują, że ludzie są nieszczęśliwi z samymi sobą i ze sobą nawzajem. Ona nie potrafiła dać mu tego, czego on potrzebował, on nie potrafił odstąpić od tego, co jej obiecał. I tak „czasem trzeba odciąć cząstkę siebie, żeby żyć” – mówi Reggie do Frances.
Na ekranie lubimy tych złych, brutalnych chłopców, którzy robią, co chcą i zdobywają łatwo szmal. A w życiu... W życiu to zawsze kończy się tak samo. Źli chłopcy kończą za kratkami albo wcześniej wyniesieni z jakiegoś szemranego klubu w czarnym worku. Rujnują życie swoje i swoich bliskich. Bo nie ma czegoś takiego jak łatwy i uczciwy szmal i łatwe beztroskie życie bez ponoszenia konsekwencji. Co chce nam film powiedzieć? Każda zbrodnia musi być ukarana. Sprawiedliwość istnieje na tym złym świecie. Zbrodnia nie popłaca nawet pomimo eleganckiej otoczki i przyzwolenia, a nawet podziwu społecznego – kryminalista w końcu musi trafić za kratki. I to wcale nie filmowa rzeczywistość, tylko fakt. Bracia Kray spędzili 30 lat w więzieniu, gdzie także zakończyli swój żywot. Z tą różnicą, że Reggie zmarł już na wolności – miał raka.
Od pierwszych sekund filmu wiedziałam, że mam do czynienia z arcydziełem. Kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki ścieżki dźwiękowej i zobaczyłam pierwsze ujęcie kamery. Co powoduje, że film jest arcydziełem, a inny nie? Czy to świetna historia? Nie. Film to nie książka. Za co innego lubimy książki, za co innego filmy. Arcydzieło filmowe to idealna harmonia między słowem i obrazem, pomiędzy dźwiękiem a ciszą – jak ta wymowna cisza, kiedy między dwojgiem bohaterów zaczyna rodzić się uczucie, idealna harmonia między ruchem a bezruchem – powolne, długie najazdy kamery z niezwykłą gracją i lekkością przechodzą w statyczne, symetryczne kadry. To także harmonia światła i mroku. W tym filmie krew ma kolor prawdziwej krwi, strzały z rewolweru są sugestywnie prawdziwe – to samo się tyczy dźwięku wydawanego przy uderzeniu pięścią.
Pora wreszcie przejść do sedna fenomenu tego dzieła – jest nim: Tom Hardy kontra Tom Hardy. Przyznaję, że nigdy nie byłam wielbicielką tego aktora, a wręcz filmy z jego udziałem omijałam szerokim łukiem, aż do teraz. I to bynajmniej nie o urodę tutaj chodzi, rzecz to względna, a mnie raczej ten aktor fizycznie odpycha, niż przyciąga. Ale wiadomo, najseksowniejszym ludzkim organem jest mózg. A to ma chyba Hardy na właściwym miejscu. Brawurowy sposób, w jaki wszedł w tę rolę, jest bez wątpienia przejawem niebanalnego intelektu. Chyba od czasu Marlona Brando w „Ojcu Chrzestnym” nie widziałam gry tak zaangażowanej, dopracowanej do ostatniego szczegółu. Począwszy od sposobu, w jaki nosi garnitur, jak pali papierosa, jak gestykuluje, czy jak akcentuje każde słowo, aż po śmiertelnie poważny sposób wypowiadania tych zabawnych dialogów. Nie każdemu wolno się śmiać w tym filmie, ale wiadomo widz może wszystko. Tutaj wszystko ma znaczenie – ruch bioder w tańcu, ruch palców, ustawienie pięści w czasie walki, czy sposób wyciągania broni, a także śmiech i plucie podczas zaciętej dyskusji. I najważniejsze: klasa, elegancja i klasa. Uwielbiam brytyjski akcent, brytyjską powściągliwość, elegancję, poczucie humoru i co tam jeszcze jest brytyjskiego. A Tom Hardy – rodzimy Brytyjczyk ma to wszystko i jeszcze więcej... To po prostu genialny aktor. Gdybym to ja rozdawała Oscary, dałabym mu dwie statuetki.
O fenomenie tego filmu decyduje też znakomity scenariusz – wprost genialne dialogi, które zapadają w pamięci na dłużej. Wspaniałe pełne przepychu zdjęcia z zachowaniem bardzo ciepłego klimatu – wokół popełnianych zimnych zbrodni.
„Legend” to nie jest ekscytujący film, więc jeśli ktoś oczekuje spektakularnych przeżyć i wyrzucania z fotela, czy tam wgniatania – to nie ten adres. Na tym filmie można rozsiąść się wygodnie w fotelu i delektować się nim jak dobrym wytrawnym winem. Mnie osobiście styl filmu przypomina serial „Mad Man”, więc jeśli ktoś lubi takie retro klimaty, „Legend” jest właściwym tropem. Tym filmem można, a nawet trzeba się rozkoszować – grą gestów i słów, grą światła i cienia, grą dwóch braci między sobą, która prowadzi ich do najgorszych zbrodni. Tu wszystko jest czystą magią. Kostiumy, wytworna scenografia, wyselekcjonowane przeboje tamtych pięknych lat 60. i głos młodej dziewczyny z offu, która chciała, tylko by Reggie żył uczciwie...