Jedna z najnowszych produkcji Marvela to niezła gratka dla fanów serii popularnych komiksów, a także sympatyków gatunku. Trzeba przyznać, że nie jest to jednak film dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie miał do czynienia z realizacjami tego filmowego uniwersum. Bywały równie dobre filmy przedstawiające innych bohaterów uniwersum, jednak nie wymagały one szerszej wiedzy z zakresu świata superbohaterów. Jako stuprocentowa fanka Dr Strange’a w każdej postaci, muszę przyznać, że tu jest inaczej. Film obejrzany dwa razy, a wrażenie piorunujące. Zdecydowanie lepiej go zobaczyć z nieco większym przygotowaniem, wykraczającym poza kupienie napojów i popcornu.
Przechodząc do rzeczy, przedstawię pokrótce kolejny rozbudowany obraz fantasy z dużą dozą przygód. Za produkcję odpowiada Kevin Feige, który jest również prezesem Marvel Studios. Scenariuszem zajął się Michael Waldron, a reżyserią Sam Raimi – działający w branży filmowej już od wielu lat. Jest także twórcą m.in. „The Black Ghiandola” (2017) czy „Wrót do piekieł” (2009). Teraz najważniejsze – Benedict Cumberbatch grający tytułowego Dr Strange’a to strzał w dziesiątkę! I nie tylko w tej produkcji, ale również w każdej innej. Do tej pory pamiętam jakie wrażenie wywarło na mnie pojawienie się aktora w pozostałych hitach o superbohaterach. Postać, jak i aktor sprawili, że świat Marvela wciągnął zdecydowanie jeszcze bardziej. Cumberbatch to aktor, który nie ma granic, miał możliwość obrania typowo klasycznej drogi do sławy, jednak wybrał bardziej ciekawą ścieżkę – dlatego możemy go zobaczyć zarówno w oscarowych dramatach, jak i produkcjach o dzielnych herosach.
Film rozpoczyna się dość intensywną grą barw, chaosu, właściwie na początku nie wiadomo o co chodzi. Kto miał okazję zobaczyć też „Thora: Miłość i grom” (2022) w reżyserii Taika Waititi, może uznać, że to film podobnego pokroju. Nic bardziej mylnego, już za chwilę można się przekonać, że „Dr Strange w multiwersum obłędu” niewiele ma wspólnego z ostatnią marvelowską produkcją, która jest, fajnie ją obejrzeć, ale na pewno nie powala, więc można spać spokojnie. To nie znaczy także, że „Dr Strange …” nie ma wad. Jest jedna główna, którą próbuje się wepchnąć i drzwiami i oknami do współczesnych produkcji, ale to chyba znak czasu, który zostawię swobodnej ocenie. Reasumując, jej marginalne znaczenie nie burzy całej koncepcji filmu. Udało się zachować pełny szkielet, nie psując go nadmierną poprawnością.
W pierwszych minutach widzimy Dr Strange’a i młodą dziewczynę Americę Chavez (Xochitl Gómez). Bohater walczy z potężnym stworzeniem, aż wreszcie dowiadujemy się, że chcą dotrzeć do miejsca, w którym znajduje się Księga Vishanti – będąca największą znaną księgą białej magii. Stworzyli ją Agamotto, Hoggoth i Oshtur – potężna trójca bytów, wiele tysięcy lat wstecz. Właściwie każdy wątek w filmie ma nawiązanie do innej historii, co pokazuje jak bogaty jest świat Marvela. Wkrótce dowiadujemy się, że Dr Strange, nie widząc możliwości wygrania z monstrualnym stworzeniem, planuje poświęcić dziewczynę, bo jak twierdzi, w skali multiwersum to ważniejsze niż jej życie. Niedługo później przenosimy się do sypialni Dr Strange’a, tak więc, czy był to tylko sen? Odpowiedź przyjdzie niebawem. Akcja filmu toczy się rutynowo, jak przystało na kolejną produkcję o superbohaterach, Strange trafia na przyjęcie weselne Christine (Rachel McAdams), która była, a może nadal jest miłością jego życia. Wskutek zbiegu wydarzeń, Christine wychodzi za innego mężczyznę, Strange wyraża głębokie ubolewanie nad zaprzepaszczoną szansą. Bohater zostaje trafnie podsumowany przez jednego ze znajomych, który określa go najlepszym chirurgiem i najlepszym superbohaterem. Wkrótce, podczas całkiem normalnego – jak na obecność superbohatera, przyjęcia weselnego zdarza się kolejna niezwykła rzecz – ni stąd ni zowąd na ulicach Nowego Yorku pojawia się gigantyczna ośmiornica. Strange walczy z nią jak przystało na prawdziwego obrońcę wszechświata, w międzyczasie pojawia się nastolatka z początku filmu oraz Wong, czyli najwyższy czarodziej (Benedict Wong). Po chwili walki, czarodziej zwraca uwagę, że dookoła widoczne są runy – co oznacza, że za atakiem stoi czarownica. I w tym miejscu akcja się zapętla, a widzowie dowiadują się, że monstrum polowało na nastolatkę z uwagi na jej niezwykłe moce. Jak się okazuje, America Chavez posiada zdolność podróży po multiwersum. Nawet dla Dr Strange’a i Wong’a umiejętność ta wydaje się nad wyraz nieoczekiwana i zdumiewająca.
Ścieżkę dźwiękową do całości skomponował Danny Elfman, znany również jako twórca soundtracków do filmów Tima Burtona. Dalszy seans pozwala przekonać się, że sny to okna na życie, w których możemy podejrzeć nasze alter ego.
Szukając rozwiązania, Strange odszukuje Wandę Maximoff (Elizabeth Olsen), należącą do Avengers. Kobieta uważa, że wizyta Dr Strange’a jest uwarunkowana wydarzeniami z Westview, jednak szybko przekonuje się, że to nieprawda. W tym miejscu, pragnę gorąco zachęcić i polecić serial „WandaVision”. Niestety na ten moment serial ma tylko jeden sezon i prawdopodobnie nie jest planowany kolejny. Prezes Marvel Studios wyjaśnił, że „WandaVision” była przygotowywana jako zamknięta całość, a zarazem wprowadzenie do „Dr Strange’a w multiwersum obłędu”. Mam jednak głęboką nadzieję, że plany co do tego serialu się zmienią i twórcy uraczą fanów kolejnym sezonem.
Wkrótce, film przybiera znacznie mroczniejsze oblicze. W multiwersum obłędu poznajemy The Scarlet Witch, sprawnie manipulującą magią chaosu. Mamy okazję zobaczyć Dr Strange w wielu wydaniach. Zdecydowanie, jedną z ciekawszych scen jest walka postaci z czarownicą na górze Wundagore. Warto zwrócić szczególną uwagę na wygląd samego Strange’a i towarzyszące mu dusze przeklęte. Zarówno scena, jak i dobór kostiumów są imponujące. W filmie pojawia się nadspodziewanie profesor Charles Xavier (Patrick Stewart), posiadający zdolność kontrolowania umysłów innych. Postać jest szerzej znana z serii X-men. Będziemy mieli też okazję zapoznać się m.in. z Kapitan Carter, Kapitan Marvel, Inhumans oraz Carlem Mordo. Poznamy skutki używania Darkholdu, księgi zaklęć o niewyobrażalnej mocy, będącej antytezą Księgi Vishanti. Dowiemy się, że to nie posiadacz Darkholdu ma władzę nad księgą, ale to księga posiada osobę, która para się ciemną stroną magii. W filmie znajdziemy mnóstwo nawiązań – m.in. do filmów „Avengers: Czas Ultrona” (2015) czy „Avengers: Koniec Gry” (2019). Film zawiera w sobie wiele niespodzianek, ale jest też skarbnicą wiedzy, jeżeli ktoś wie gdzie szukać. Odwiedzając Ziemię-838, zauważamy, że porządku pilnują tam Illuminati. W ich skład wchodzi m.in. wcześniej wspomniany profesor Xavier.
Z pewną dozą smutku i także ekscytacji oczekuję kolejnych przygód Dr Strange, ale i wielu innych bohaterów, którzy w multiwersum obłędu mają newralgiczne znaczenie. To film, w którym wiele się dzieje, ale dzięki analogiom i odniesieniom do przeszłości, widz czuje też nostalgię i jakiś dziwny rodzaj ukojenia. Obsadzenie Benedicta Cumberbatcha było jedną z najlepszych decyzji twórców Marvel Studios, podobnie jak angaż reżysera Sama Raimi, który wprowadza widzów w coraz to mroczniejszy świat superbohaterów.
Film dostępny jest także na DVD w wersji Dolby Digital 5.1 (polski dubbing, angielski i czeski). Napisy są dostępne w wariacji polskiej, czeskiej oraz angielskiej dla niesłyszących. Gorąco polecam jednak obejrzeć film w języku oryginału.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos Films - dystrybutorem filmu na DVD.