Gdy zobaczyłem plakat „Transportera 3”, będąc wielkim fanem znakomitego Jasona Stathama, nie mogłem zrobić nic innego, jak wybrać się do kina. Nastawiałem się na powtórkę z części poprzednich, czyli prostą, niezobowiązującą do żadnego głębszego myślenia produkcję „do popcornu”. I co? Ziściły się moje marzenia!
Fabuła powiela historie z poprzednich części lecz z pewnymi drobnymi, ale zarazem istotnymi zmianami. Po raz kolejny główny bohater, Frank Martin dostaje przesyłkę, tym razem jednak jest to piękna, młoda kobieta - Valentina. Na początku nie wie nic, o tym gdzie ma jechać i co tak naprawdę wiezie. W miarę rozwoju akcji dowiaduje się pewnych bardzo ważnych faktów i od tego czasu zaczyna się walka o przeżycie, a nie, zgodnie z początkowymi założeniami, o szybki dowóz przesyłki.
Na tym praktycznie można zakończyć opis fabuły. Cała reszta filmu to nieustanna, szybka akcja, efektowne walki wręcz, strzelaniny oraz… romans między przesyłką a dostarczycielem. Wszystkie czynniki, które wymieniłem idą zdecydowanym krokiem w stronę plusów filmu. W produkcji rzadko zdarzają się przestoje, nawet rozmowy telefoniczne są prowadzone podczas, np. pościgów. Widz, pomimo tego, że oglądał takie zabiegi setki razy, nie może się nudzić! Z napięciem ogląda rozwój sytuacji i czeka „co będzie dalej?”. Wyżej wspomniałem również o efektownych walkach wręcz. Tak, jestem pewny że mogę zastosować takie określenie – nie widziałem czegoś równie efektownego od czasów stareńkiej trylogii „Matrix”. Odpowiednio użyte spowolnienie czasu, pokazujące najdrobniejsze szczegóły uderzeń, ciosów, po prostu zniewala. Duża zasługa w tym tytułowego „Transportera” czyli Jasona Stathama – jego walka połączona (według słów Valentiny) ze striptizem jest jednym z najlepszych momentów całej produkcji. Podsumowując – elementów typowego filmu akcji mamy tu dużo, co więcej elementy te użyte są w sposób wymyślny, nie powtarzają wzorców użytych w innych tego typu filmów.
Niestety, jest kilka(naście) bardzo irytujących „przeszkadzajek”, które skutecznie eliminują przyjemność oglądania. Rzecz pierwsza, podstawowa – realność wydarzeń. Rozumiem oczywiście, że jest to film sensacyjny i na pewne fakty trzeba przymknąć oko. Jednak nie jestem w stanie przeżyć dziwnych zagrywek reżysera, które mają na celu ukrycie przed widzem pewnych niedociągnięć fabuły i scenariusza. Podam tylko jeden przykład, aby nie zepsuć przyjemności oglądania tym, którzy jeszcze nie wybrali się do kina. Frank, jak zwykle przewozi przesyłki swoim nieśmiertelnym Audi - ma ono kuloodporne szyby, którym pociski z M16 nie robią nawet drobnej ryski. Jednakże nasz heros Martin przebija tę szybę dość mocnym kopniakiem. Niestety, takich niedorzeczności jest o wiele, wiele więcej. Muszę jednakże przyznać, że te wszystkie niuanse zauważyłem podczas drugiego seansu – reżyser „nie pozwala” nam dostrzec tych wszystkich błędów i uproszczeń podczas dziewiczego spotkania.
Kolejną rzeczą, która zapadła mi w pamięć na minus, jest talent aktorski Natalyi Rudakovej. Ja rozumiem, że to jak gra aktor nie zależy przede wszystkim od niego. Jest jeszcze scenarzysta, reżyser, którzy również wpływają na kreowaną rolę. Jednak naprawdę to, co pokazała Natalya Rudakova przechodzi ludzkie pojęcie! Ta kobieta całkowicie nie umie grać, naprawdę nie wiem, kto ją zatrudnił do tak dużej produkcji. Jej zachowania są strasznie sztuczne – moim zdaniem po prostu nie przygotowała się odpowiednio do roli. Bynajmniej nie oceniam jej wyglądu, choć i tutaj można by było napisać kilka słów krytyki.
Podsumowując, mimo wszystko warto. Warto, bo jest to naprawdę dobre kino akcji. Jason Statham spisał się znakomicie i głosy, że „już się wypalił” czy „to nie jest ten sam aktor” do mnie nie trafiają. Po prostu ja nastawiałem się na prostą, niezobowiązującą rozrywkę. Nie rozumiem głosów ludzi i krytyków, którzy mówią „że spodziewali się czegoś innego”. Pytam się – czego? Dla mnie mogą nagrać jeszcze nawet dziesięć podobnych Transporterów – wszystkie oglądnę z wielką chęcią.