W ostatnich latach rodzime kino na poły z telewizją lansują sielankowy model polskiej wsi, ukazywany za pośrednictwem filmów „U Pana Boga…” czy serialu „Ranczo”. Produkcje te spełniają oczywiście funkcje czysto rozrywkowe, na pewno nie mając ambicji zaprezentowania w pełni reprezentatywnego obrazu prowincji. W opozycji do nich stają Irena i Jerzy Morawscy – twórcy filmu dokumentalnego przedstawiającego zjawisko nudy wśród młodych mieszkańców polskich wsi.
Dla osób ukazanych w „Czekając na sobotę” sensem egzystencji jest odliczanie czasu do tego jednego, jedynego dnia tygodnia. Dnia, w którym wreszcie można zaszaleć oraz zapomnieć o monotonnym i pozbawionym perspektyw życiu. Dnia, który stanie się wiodącym tematem rozmów w następnym tygodniu. To właśnie sobota pozwala na parę godzin ucieczki od szarej codzienności, daje możliwość naładowania akumulatorów na kolejne dni spędzone przy ciężkiej pracy bądź – co bardziej powszechne – na przystankowej wiacie.
Oglądając film Morawskich miałem mieszane uczucia. Z jednej strony odnosiłem wrażenie, że mam do czynienia z całkiem rzetelnym dokumentem, z drugiej zaś obraz zdaje się być chłodno wyreżyserowanym, tendencyjnie nakręconym materiałem. To drugie wrażenie potęgowane było m.in. osobą tancerki erotycznej – sposób i sens jej wypowiedzi, konstrukcja budowanych zdań, nienaturalna dykcja sprawiły, że gdy opowiadała ona np. o swoich przygodach z narkotykami, chyba tylko wyjątkowy naiwniak mógłby w tę historię uwierzyć. Owszem, dziewczyna ta nie jest rzecz jasna aktorką, jednak pozostałym osobom udało się wypaść dużo bardziej autentycznie.
„Czekając na sobotę” nie można traktować jako obrazu starającego się portretować wieś w całości, a jedynie pewien jej margines społeczny – tę część, która zwyczajnie nie potrafi chcieć. Wiem z doświadczenia, że w niemal każdej polskiej wsi są ludzie podobni do ukazanych przez Morawskich, ale stanowią oni raczej niewielki procent, gdyż w większości są też inni – bardzo pracowici, uczciwi i skromni mieszkańcy. Twórcy recenzowanego dokumentu zdają się jakby ich nie dostrzegać, zaś eksponują tych, którzy wolą się uskarżać na ciężki los oraz wieś nie oferującą żadnych możliwości.
Dokument mający obrazować nudę na prowincji powinien moim zdaniem wyglądać inaczej. Oczywistym jest, że wieś nie oferuje choćby ułamka miejskich atrakcji, przez co życie tamtejszych młodych ludzi jest z pewnością monotonne, jednak wiem, że tydzień „od soboty do soboty” może być dla nich wypełniony ciężką pracą, często na własny rachunek. Tego w filmie Morawskich mi zabrakło, zaś pozostał obraz ludzi przegranych, którzy nie widzą dla siebie żadnych możliwości na odrobinę lepsze życie. Zgadzam się, że wiejska egzystencja nie jest łatwa, ale nie jest też tak beznadziejna, jak portretują ją Irena i Jerzy Morawscy.