Czytając prozę Jerzego Pilcha zastanawiałem się nieraz nad możliwością i sensem filmowania książek tegoż autora. Po pierwsze: z książek twórcy „Pod mocnym aniołem” bije pewna magia i nie wiem, czy uda się kiedykolwiek przenieść to na ekran. Po drugie: fabuła w tych książkach pełni rolę drugorzędną. Po trzecie: słynna fraza Pilcha, której przełożenie na język filmu jest raczej zadaniem niewykonalnym. Sam pisarz z kolei zapowiedział, że nigdy nie zaadaptuje własnej powieści, ewentualnie napisze scenariusz opowiadający nową historię (co uczynił już dwukrotnie: „Żółty szalik”, „Miłość w przejściu podziemnym”, z dobrym skutkiem).
„Spis cudzołożnic” jest to historia Gustawa, wykładowcy polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, który ma oprowadzić po Krakowie szwedzkiego humanistę. Dla Gustawa jest to łatwe zadanie, w końcu uchodzi za najlepszego przewodnika w instytucie. Sytuacja się komplikuje, gdy Szwed zapragnie kobiety na noc. Gustaw stawia sobie za punkt honoru, namówienie którejś ze swoich byłych kochanek na kilka chwil zapomnienia. W tym momencie kończy się logiczna ciągłość przyczynowo-skutkowa, podobnie jak w pierwowzorze literackim. Następuje szereg przecinających się wspomnień i marzeń Gustawa, scen w barze i budce telefonicznej, a także epizody z życia małżeńskiego głównego bohatera.
Jerzy Stuhr postawił sobie karkołomne zadanie, jak na debiut reżyserski. I niestety, jak w większości przypadków, próba przeniesienia dobrej literatury na ekran, nie udała się. Film dla osób, które nie czytały utworu Pilcha wyda się niezrozumiały albo nudny. Brak akcji, ta mianowicie jest zastąpiona rozważaniami filozoficznymi, literackimi czy też rozważaniami na temat historii najnowszej Polski.
Do gry aktorów zastrzeżeń mieć nie można. Oglądając „Spis…” miałem wrażenie, że reżyser miał pomysły na poszczególne sceny, ale nie wiedział, jak to będzie się prezentowało po zmontowaniu całości. Przyjemna jest, pobrzmiewająca w tle, muzyka Stanisława Radwana. Na pochwałę zasługują również zdjęcia Witolda Adamka, który pokazał piękne widoki, na przykład panoramę Krakowa z Kopca Kościuszki, ale również potrafił zwrócić uwagę na szczegóły, które często zmieniały wydźwięk poszczególnych scen.
Film nie udał się w pełni Jerzemu Stuhrowi prawdopodobnie z powodu trudności, jakie stawia przed reżyserem mocna literatura, w szczególności tak wymagająca, jak twórczość Jerzego Pilcha. Jednak trudno w polskim kinie o obraz inteligenta w naszej rzeczywistości, a takim jest niewątpliwie „Spis cudzołożnic” i dlatego warto zwrócić uwagę na ten film. Polecam widzom wymagającym oraz fanom Jerzego Stuhra i Jerzego Pilcha.