Amatorskie filmy ukazujące prawdziwe tortury czy śmierć (z ang. snuff movies) są zagadnieniem iście zastanawiającym. Z jednej strony nie wiadomo bowiem czy tak naprawdę istnieją, z drugiej zaś prawdopodobieństwa ich tworzenia nie można wykluczyć ani tym bardziej zlekceważyć (biorąc zwłaszcza pod uwagę czasy, w jakich żyjemy). Za ten mocny temat zabrał się w 1998 roku nieznany szerszej publiczności Łukasz Zadrzyński. Film także wyszedł mu mocny oraz – jak na polskie warunki – zaskakująco udany.
Kuba jest pracownikiem jednej z warszawskich agencji reklamowych. Któregoś dnia dyrektor firmy zleca mu odszukanie pewnej Rosjanki, której twarz przyozdobiła miejskie billboardy. Klient chętnie zatrudniłby dziewczynę do kolejnej reklamy, problem tylko w tym, że ta zniknęła bez śladu. Badający sprawę Kuba niespodziewanie pakuje się w śmiertelne niebezpieczeństwo…
Już pierwsza scena przekonuje, że „Billboard” to film bezkompromisowy. Ośmielę się stwierdzić, że w polskiej kinematografii ani przed nim, ani tym bardziej po nim (w dobie cukierkowych komedii romantycznych) nie było obrazu tak brutalnego. Wprawdzie nie jest to brutalność znana z produkcji pokroju „Piły” czy „Hostelu”, gdyż w „Billboardzie” składa się na nią raczej mroczny i nieprzyjazny klimat, niemniej jednak film Zadrzyńskiego zawiera jedną scenę, która w znacznym stopniu rzutuje na postrzeganie całości. Chodzi tu o bestialskie morderstwo zarejestrowane na kasecie wideo. Przyznam, że gdy pierwszy raz widziałem ten fragment, byłem doprawdy wstrząśnięty (dokładnie tak, jak odtwarzający rolę Kuby, Rafał Maćkowiak). Nie spodziewałem się bowiem ujrzeć w tym filmie czegoś tak mocnego, kontrowersyjnego i poruszającego. Oczywiście obecnie tego typu sceny są w kinie niejako na porządku dziennym (vide wspomniane wyżej tytuły), aczkolwiek na naszym poletku jest to doprawdy ewenement.
Łukasz Zadrzyński ukazał w „Billboardzie” ciemną stronę Warszawy (brawa ze scenografię). Jest to miasto niebezpieczne, brudne i odpychające. Biorąc pod uwagę fakt, że film powstał w 1998 roku, taki obraz polskiej stolicy nie jest wcale tendencyjny, ponieważ wówczas duża część Warszawy wyglądała w ten właśnie sposób, zaś w samym jej centrum – w co trudno dziś uwierzyć – rozboje dokonywane na młodych ludziach były na porządku dziennym. „Billboard” oglądany obecnie, stanowi coś na kształt dowodu na to, jak to miasto zmieniło się na lepsze.
Nieźle w filmie Zadrzyńskiego odnaleźli się aktorzy. Grający główną rolę Rafał Maćkowiak pokazał, iż posiada(ł) duży talent, który jednak w przyszłości chyba nie do końca został wykorzystany. Szkoda, gdyż w „Billboardzie” (oraz kilku innych produkcjach) udowodnił, że grać potrafi.
Bardzo pozytywną niespodzianką i swojego rodzaju perełką jest tu występ Piotra Fronczewskiego. Aktor stworzył nietypową dla siebie kreację menta koczującego na Stadionie X-lecia i w moim odczuciu jest to najlepsza, najbardziej wyrazista rola w całym filmie.
Przy okazji omawiania obsady należy wspomnieć także o Andrzeju Sewerynie i Bogusławie Lindzie – wiadomo, klasa sama w sobie. Do tego dochodzi Paweł Kukiz (na plus) oraz Justyna Steczkowska (na minus).
„Billboard” nie jest rzecz jasna filmem pozbawionym wad. Do takich należy zaliczyć wpadki operatorskie, kiedy to w kilku dynamicznych fragmentach kamera „lata” bez ładu i składu, powodując u widza zdezorientowanie tym, co właśnie ogląda. Dobrze jednak, że takich momentów nie ma wiele, a i trwają one dość krótko.
Przyczepić można się także do paru typowo hollywoodzkich zagrywek w fabule, które nieco rzutują na realizm obrazu. Wydaje się także, że reżyser mógł nieco dynamiczniej poprowadzić akcję w początkowej fazie filmu, ponieważ wprowadzenie widza w świat bohaterów jest nieco za długie i chaotyczne. Na szczęście kiedy akcja się już zawiązuje, tempo i napięcie nie opadają aż do końca.
„Billboard”, pomimo wszystkich swoich mankamentów, jest swojego rodzaju rodzynkiem naszej kinematografii. Thriller nie należy do mocnych i często prezentowanych gatunków w polskim kinie, tym bardziej warto się z obrazem Łukasz Zadrzyńskiego zapoznać. Wprawdzie nie będzie to doświadczenie lekkie, łatwe i przyjemne (ze względu na poruszony temat), ale przecież nie każdy rodzimy film jest komedią romantyczną.