Katastrofy lotnicze niemal od zawsze skupiały na sobie uwagę społeczeństwa, ze względu na swoją zagadkowość, kontrowersyjność oraz tragiczne skutki (szczególnie my Polacy możemy powiedzieć coś na ten temat). Jak olbrzymia jest rola pilotów przekonaliśmy w przypadku wydarzeń w Smoleńsku oraz happy endu w samolocie kapitana Sowy? A co jeśli zbawca lotu, w czasie swojego heroicznego czynu, był pod wpływem alkoholu i narkotyków? Jak w takim wypadku ocenić bohaterstwo?
Fabuła „Lotu” koncentruje się na uzależnionym od alkoholu/narkotyków pilocie, który ratuje samolot z opresji, przez co staje się amerykańskim bohaterem. Zdobyta sława przynosi jednak ze sobą prowadzone przez FAA dochodzenie, mające sprawdzić, czy narkotyki odegrały jakąś rolę w potencjalnej katastrofie…
Robert Zameckis w swojej najnowszej produkcji stawia widzom pytanie, czy bohaterski czyn może przysłonić nieodpowiedzialność? Nikt nie może bohaterowi odmówić niesamowitych umiejętności, błyskotliwości i opanowania, które były kluczem do szczęśliwego lądowania. Mimo wszystko, Whip to po prostu „zapijaczony drań”, którego duma, narcyzm i zadufanie w sobie nie pozwalają na przyjęcie pomocy ze strony bliskich. Na ekranie oglądamy kolejne etapy autodestrukcji głównego bohatera. Niemal każdy jego haniebny czyn nie wiąże się z żadnymi konsekwencjami, jednak wszystko ma swój kres, który w decydującym momencie dopada również głównego bohatera. Zbrodnia wymaga kary, zgodnie z tą zasadą scenarzyści przedstawiają metamorfozę postaci granej przez Denzela Washingtona. Dopiero wówczas Whip jest wolny. Wszechobecny w produkcji Zameckisa jest bowiem motyw odkupienia, reżyser zestawia ze sobą bowiem dwóch bohaterów: „publicznego” jakim jest Whip (wielbiony przez społeczeństwo, ale przegrany życiowo ) oraz Nicole, zwykłą śmiertelniczkę, która po kolejnym przedawkowaniu diametralnie zmienia swoje życie. Kto w takim razie jest prawdziwym bohaterem? Zameckis kilkakrotnie wodzi widza za nos, podsuwa mylne tropy, wskazując Whipa jako niemal wzór do naśladowania. Finalnie to Nicole otrzymuje odkupienie, na które Whip będzie musiał zapracować.
Warto jednak zauważyć, że pomimo tych wszystkich haniebnych czynów głównego bohatera, z zaskoczeniem odkrywamy, że kibicujemy Whipowi. Reżyser okiem kamery obserwuje głównego bohatera, wielokrotnie skupiając się wyłącznie na twarzy Whipa, pełnej ukrytego bólu i odrzucenia. Twórcy nie ustrzegli się jednak pewnych błędów związanych z dłużyznami, wtórnością i niepotrzebnymi scenami, z powodu których produkcja traci swój początkowy impet. Warto również zwrócić uwagę na solidne dialogi, pozbawione patosu i niepotrzebnych fraz. Bohaterowie zaledwie pojedynczymi zdaniami potrafią wyrazić skrywane uczucia oraz obawy. Zameckis udowodnił także, że nadal potrafi kręcić kino pasjonujące, pełne napięcia i tragizmu widoczne m.in. w sekwencji tragicznego lotu.
Robert Zameckis jest mistrzem prowadzenia aktorów, to właśnie dzięki niemu oraz co najmniej dobremu scenariuszowi, Denzel Washington stworzył najlepsza kreację od „Dnia próby”. Washington ogranicza swoją rolę do wspaniałego aktorskiego minimalizmu, jednym gestem, skrzywieniem i mimiką twarzy potrafi uzewnętrznić przeżycia wewnętrzne i tragizm głównego bohatera. Równie ciekawą i interesującą kreacje stworzyła rudowłosa piękność Kelly Reilly, która jest równorzędnym partnerem dla legendy kina jakim jest niewątpliwie Denzel Washington. Aktorka zaskakuje bowiem niezwykłym magnetyzmem i charyzmą na ekranie.
Jak cienka jest granica pomiędzy uwielbieniem, a nienawiścią społeczeństwa? Między prawdziwym bohaterstwem, a autodestrukcją? Obraz Roberta Zameckisa uświadamia nam, że prawdziwi bohaterowie są wokół nas, wystarczy mieć oczy szeroko otwarte. Niemniej, każdy z nas, zasługuje na drugą szansę (w przypadku Whipa kolejną z wielu) i tylko od niego zależy, czy ją wykorzysta. „Lot” z pewnością nie jest obrazem na miarę Oscarowych wyróżnień, jednak mimo wszystko podobnie jak Whip zasługuje na uwagę, chociażby dla fenomenalnej kreacji Denzela Washingtona.