duża fotografia filmu Moonfall
Miniatura plakatu filmu Moonfall

Moonfall

2022 | USA, Kanada, Chiny, Wielka Brytania | Akcja, Przygodowy, Fantasy, Sci-fi

Przyciąganie ziemskie normalne – 9,80665 m/s²; odpychanie widzów – 1 Emmerich [recenzja DVD]

Odległy, ziemski satelita intrygował twórców już w pierwszych latach powstania nowej sztuki, jaką była kinematografia pod koniec XIX wieku. Na początku kolejnego stulecia, George Méliès zrealizował „Podróż na Księżyc” (1902), uznawaną za pierwszy film z gatunku science fiction. Ponad pół wieku później, 20 lipca 1969 roku, fantazja stała się rzeczywistością, kiedy Apollo 11 wylądował na powierzchni satelity. O tamtych wydarzeniach opowiada „Pierwszy człowiek” (2018) Damiena Chazzelle'a na podstawie książki Jamesa R. Hansena.

Scenariusz najnowszego filmu katastroficznego w reżyserii Rolanda Emmericha opiera się na teoriach spiskowych dotyczących Księżyca. Naturalny satelita występuje w produkcji jako wytwór technologii wyprzedzającej ziemską o lata świetlne. Po blockbusterach poświęconych nagromadzonym w nich katastrofom (w „Pojutrze” głównym źródłem problemów ludzkości było ocieplenie klimatu, natomiast w „2012” liczne kataklizmy, które doprowadziły do ucieczki – niejako powrotu – ludzkości do ewolucyjnej kolebki człowieka), twórca „Dnia Niepodległości” powraca do motywu nieprzyjaciela zagrażającemu ludzkiej rasie; zamiast kosmitów, wybierając sztuczną inteligencję. Tym razem fabuła opiera się o wynurzenia snute przez pasjonata, któremu bliżej do niezrównoważonego zapaleńca niż rzetelnego badacza kosmosu. 

Bohater, realizujący poniekąd wariant szalonego naukowca, okazuje się mieć częściową rację co do swoich spostrzeżeń. Niejaki dr K.C. Houseman (John Bradley), a w zasadzie bloger, który nie jest w stanie przekonać do swoich poglądów nikogo o zdrowych zmysłach, odkrywa szokujące informacje na temat Księżyca – i to jeszcze zanim naukowcy z NASA ustalają niebezpieczeństwo kolizji satelity z Ziemią. Jedyną szansą na uratowanie planety jest misja, jakiej podejmuje się Jo Fowler (Halle Berry). Do jej powodzenia brakuje byłego pilota, Briana Harpera (Patrick Wilson), pozostającego w infamii na skutek zeznań złożonych przed komisją w sprawie ich ostatniego wspólnego przebywania w przestrzeni kosmicznej. Jeśli ta trójka nie połączy sił, nie ma ratunku dla ludzkości.

Postać Housemana to zestawienie cech Daniela Jacksona (James Spader) z „Gwiezdnych wrót” (1994) oraz Davida Levinsona (Jeff Goldblum) z „Dnia Niepodległości” (1996). Niestety, w gorszym wydaniu. Nic w tej postaci nie jest prawdziwe, nawet wykształcenie bohatera. Jednakże komizm sytuacyjny, jaki wprowadza nieporadny mężczyzna, rekompensuje ten niedostatek. Bradley niejako powiela rolę Sama Tarly'ego z kultowej adaptacji „Gry o tron” George'a R. R. Martina – tutaj również potrafi wzbudzić sympatię jako posiadacz istotnej wiedzy, by w kluczowym momencie swoim działaniem uratować sytuację. Jego rola stanowi wyraźną przeciwwagę dla Harpera. Emocjonalny Houseman uwypukla wyważone reakcje astronauty. Aktor przyćmił swoją grą pozostałą dwójkę równoważnych bohaterów.

Patrick Wilson kreuje postać w sposób wyraźnie zdystansowany pod względem ekspresji. Mężczyzna stracił reputację, zupełnie jak Russell Casse (Randy Quaid) ze wspomnianego już „Dnia Niepodległości”. Obie postaci łączy także miłość do potomków. Syn Harpera, Sonny (Charlie Plummer) przeżywa podobne rozterki wobec ojca, co Miguel Casse (James Duval). Obaj przekonują się o sile rodzicielskiego poświęcenia, tyle że Harperowi nie jest dane wykazać owego oddania w pełni. Dokonuje go Tom Lopez (w którego przekonująco wcielił się Michael Peña); jakby w scenariuszu jego córki, Lauren (Hazel Nugent) i Nikki (Ava Weiss) były mniej ważne niż pasierb. Znamienna jest uwaga poczyniona przez jedną z postaci względem pilota, jakoby jego naturalnym środowiskiem była przestrzeń kosmiczna – co całkowicie alienuje bohatera od tak bliskiej mu rodziny, zwłaszcza że podczas kontaktu z nieziemską technologią wspomnienie mężczyzny skupia się na jego dziecku. Wilson w swojej grze wydaje się odczuwać wyraźny dysonans między scenami dramatycznymi, pełnymi akcji, a humorystycznymi, co przekłada się na sposób postrzegania jego roli.

Halle Berry wiarygodnie zagrała jedyną członkinię załogi. Fowler w interpretacji gwiazdy to postać aktywna, która nie boi się podjąć działania, nawet przeciwko samemu dyrektorowi NASA, Albertowi Hutchingsonowi (Stephen Bogaert). Bohaterka potrafi dotrzeć do głęboko skrywanej prawdy, co obrazuje scena rozmowy z tajemniczym Holdenfieldem (epizodyczny występ Donalda Sutherlanda). Aktorka czerpie inspirację z poprzedniczek wcielających się w kobiety zdobywające kosmos; od odważnej Ellen Ripley (Sigourney Weaver) w „Obcym: ósmym pasażerze Nostromo” (1979) Ridley'a Scotta, przez nieustępliwą Ellie Arroway (Jodie Foster) u Roberta Zemeckisa („Kontakt”, 1997), aż po pełną poświęcenia Sarę Lareau (Eva Green) w „Proximie (2019) Alice Winocour – choć samej postaci, pod względem charakterologicznym – najbliżej do zaradnej Ryan Stone (Sandra Bullock) z „Grawitacji” (2013) Alfonso Cuaróna. Jedyną przywarą Jo jest brak charyzmy podczas przemowy kierowanej do współpracowników. Nie jest to oracja na miarę prezydenta Thomasa J. Whitmore'a (znakomity Bill Pullman), wygłoszona w tytułowym „Dniu niepodległości”. Funkcja pełniona przez astronautkę nie jest tak uznana, choć jej udział w misji ratowania świata jest niezbędny.

Zdjęcia Robby'ego Baumgartnera odwołują się do pamiętnych wydarzeń z końca lat 60. Prolog składa się z przejść między napisami początkowymi, a misją kosmiczną zakończoną sukcesem, choć bez sławnych słów Neila Armstronga. Głos z offu informuje o samym przebiegu lądowania. Tę sekwencję cechują ziarniste kadry. Przeniesienie akcji w lata dwutysięczne wiąże się z jakością obrazu. Mniej wyraźne kadrowanie dotyczy wyłącznie nagrań z przesłuchania astronautów czy zapisów z misji, natomiast wydarzenia rozgrywane w kosmosie to poprawnie zrealizowany efekt współpracy ekipy filmowej, włączając montażystów Adama Wolfe'a i Ryana Stevensa Harrisa.

Współscenarzysta i zarazem współautor muzyki, Harald Kloser, niezbyt umiejętnie połączył obie funkcje na planie produkcji. Jako kompozytor, Kloser nie stworzył żadnego wyraźnego motywu przewodniego dla „Moonfall”, poza tonacją podkreślającą podniosłe momenty, kiedy trójka bohaterów postanawia  za wszelką cenę uratować błękitną planetę. Brak również osobnego tematu muzycznego dla satelity, czy kompozycji odpowiadającym postaciom - to pewnego rodzaju zubożenie realizacji filmowej. Ścieżka dźwiękowa stworzona przy współpracy Thomasa Wankera jest po prostu niezauważalna. Scenariusz autorstwa Emmericha, Klosera i Spencera Cohena wyraźnie zawiera podział na: wyimki z poprzednich filmów reżysera, teorie spiskowe o groteskowej wymowie i akcję właściwą, która miała szansę dorównać suspensowi samemu „Moon” (2009) Duncana Jonesa. Niestety, potencjał nie został wykorzystany.

W produkcji Emmericha nie brak absurdów. Do takowych zalicza się tapeta w telefonie K.C., przedstawiająca kota-astronautę przebywającego w kosmosie, podczas gdy aparat unosi się w stanie nieważkości – ten zabieg ma pełnić funkcję sceny humorystycznej, którą być może spełniłby, gdyby film skatalogowano także jako komedię – co zważywszy na formę realizacji, mogłoby wpłynąć pozytywnie na jej całościowy odbiór; zwłaszcza w kwestii interpretacji postaci Ziggy'ego (Ryan Bommarito). Warstwa komizmu straciła na lekkości, którą posiadają zarówno „Gwiezdne wrota”, jak i „Dzień niepodległości”. Przy takiej jakości rozrywki nie można nawet rościć pretensji do frywolnego tłumaczenia, kiedy podczas napadu na grupę dzieci bohaterów, jeden z napastników zwraca się do rozmawiających po azjatycku syna Jo (Zayn Maloney) i jego opiekunki, Michelle (Kelly Yu, własc. Wenwen Yu): „co tam szprechacie?”. 

Młodsza część obsady również otrzymała swój wątek. Wspomniany Sonny, czyli Charlie Plummer, z buntownika rozczarowanego ojcem, musiał zmienić się w protektora zebranej gromady. Jego matkę zagrała Carolina Bartczak. Aktorka o m.in. polskich korzeniach, nie miała większej okazji wykazać się talentem; jej rola przypominała kalkę z kreacji żony głównego bohatera (John Cusack) z „2012” (zrealizowanego w 2009 roku), Katie Price, w którą wcieliła się Amanda Peet. Także i wschodząca gwiazda, Plummer, sprawia wrażenie, że i jego zdolności aktorskie zatrzymały się na znakomitym występie w „Polegaj na mnie” Andrew Haigha. Schematyczność fabuły Emmericha zaważyła na możliwości kreatywnej gry, szczególnie dla tej części ekipy o mniejszym doświadczeniu aktorskim. Paradoksalnie, z tego grona młodych adeptów sztuki, najlepiej poradziła sobie piosenkarka Yu, której wykonanie było poprawne.

Koprodukcja z Chinami znalazła też swoje fabularne przełożenie w skrótowym przedstawieniu wpływu Księżyca na Ziemię – Emmerich wybiórczo pokazał zachowania społeczne, gdzie nie brak zamieszek i łupieżców; przy czym reżyser obsadził obywateli Wielkiej Brytanii w zbiorowej roli panikarzy reagujących negatywnie na światowy kryzys – w przeciwieństwie do Azjatów dotkniętych powodzią. Charakterystyczne obrazy składające się na gatunek filmu katastroficznego, tak często obecne u tego twórcy, tym razem posłużyły za wyraźną krytykę postępowania jednego narodu, bez wyraźnego uzasadnienia dla takiego wizerunku tej nacji.

Naturalnie, nie zabrakło lokowania produktu charakterystycznego dla lotów kosmicznych, czyli szwajcarskich zegarków marki Omega oraz, co mniej oczywiste, pewnego oprogramowania antywirusowego. Postęp technologiczny ma znaczenie w wyrażeniu emocji czy wizualizacji wspomnień, choć trudno doszukiwać się wyraźnej korelacji z „Transcendencją” (2014) Willy'ego Pfistera. Jedyne nawiązanie do twórczości innych filmowców zostało wyrażone w parafrazie nawoływania postaci z „Zaginionego świata: Jurrasic Park” (1997) Stevena Spielberga, przy czym nie sposób zrozumieć bezsensownego zastosowania konotacji.

Wymowa produkcji Emmericha jest niezmienna od lat: uratować Ziemię jako zjednoczeni ludzie. Aczkolwiek, sam reżyser wydaje się nie dostrzegać realnych problemów, z jakimi zmagamy się wszyscy, a które w przełożeniu na język filmu, twórca mógłby uświadomić odbiorcom w taki sposób, aby wywołać odpowiednią reakcję ogółu. Zwłaszcza, że już w 1990 roku Niemiec sugerował konieczność racjonalnego korzystania (zamiast nadmiernej eksploatacji) z naturalnych zasobów Ziemi w produkcji „Moon 44”, a teraz wydaje się, że utracił tę zdolność celnego komentowania rzeczywistości. Nawet najwierniejsi fani po odgadnięciu wszystkich nawiązań do dotychczasowej filmografii artysty pozostaną z pytaniem: po co „Moonfall” powstał w takiej formie? Odtwórczość nie wystarczy, aby zabawić widzów, sam przekaz przestaje być czytelny.

Wydanie dvd zawiera zwiastun filmu oraz innych produkcji.

Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.



Reżyseria
Dystrybutor
Premiera
04-02-2022 (Polska)
03-02-2022 (Świat)
1,7
Ocena filmu
głosów: 3
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Mariusz Kłos
Arkadiusz Chorób