Realizację tego filmu James Cameron rozważał niemal przez 15 lat. Chciał, by wymyślony przez niego świat ukazany został jak najwierniej, przy wykorzystaniu najbardziej zaawansowanej techniki filmowej. Gdy wreszcie pojawiły się odpowiednie możliwości, prace ruszyły pełną parą. Trwający 2 lata okres post-produkcji zrobił swoje – „Avatar” to wizualna uczta, jakiej dotychczas nie widział świat!
Sparaliżowany żołnierz piechoty morskiej, Jake Sully, przybywa na planetę Pandora, gdzie ma wziąć udział w programie wojskowym. Zastępując zmarłego brata pokieruje stworzonym na podobieństwo rdzennych mieszkańców Pandory avatarem, w celu przygotowania gruntu do lepszej symbiozy między ludźmi a Na’vi. Drugim, nieoficjalnym zadaniem Sully’ego jest zdobycie zaufania Na’vi, dzięki czemu wojsko łatwiej podbije skrywającą ogromne bogactwa naturalne planetę. Pod wpływem niezwykłych mieszkańców Pandory, Jake będzie musiał wybrać, po której stronie konfliktu stanąć…
Powstały na przełomie 2009 i 2010 roku szum medialny wokół „Avatara” był niesamowity. Serwisy informacyjne bombardowały wiadomościami na temat zysków, jakie już przyniosło dzieło Camerona i ile jeszcze mu zostało, by stać się najbardziej dochodową produkcją w dziejach kina. Żadnemu innemu tytułowi nie towarzyszyło wcześniej takie zainteresowanie, żaden nie wzbudził takich nadziei, a zarazem i kontrowersji. „Avatar” w pełni sobie na to zasłużył, ponieważ filmem jest zaiste niezwykłym. Pod względem obrazu jest to dzieło rzucające na kolana. Wykreowany świat zniewala bogactwem kolorów, stworzeń, roślin. Tam nawet na dalszym planie dzieje się coś magicznego, przez co nasuwa się konkluzja, że wyobraźnia twórców „Avatara” nie ma absolutnie żadnych granic. Każdy ruch czy dotyk filmowych postaci może wywołać niespodziewaną reakcję, która rozświetli ekran feerią barw. Ten magiczny świat olśniewa i wciąga do tego stopnia, że gdy wydarzenia przenoszą się do bazy wojskowej, widz pragnie jak najszybciej znów ujrzeć Pandorę w jej naturalnej postaci. Szumne zapowiedzi odnośnie porażającej jakości wizualnej „Avatara” okazały się w pełni uzasadnione.
Sporną kwestią jest rozstrzyganie, czy w tym graficznym szaleństwie mogło w ogóle znaleźć się jeszcze miejsce na ciekawą fabułę. Pod tym względem bowiem film Jamesa Camerona wypada dość blado, gdyż historia sama w sobie jest mało atrakcyjna i ani na jotę odkrywcza. Być może zbyt pochopny byłby wniosek, jakoby twórca „Avatara” uznał, iż warstwa wizualna całkowicie przykryje fabularną mieliznę, niemniej jednak, o ile pierwszą godzinę chłonie się jak w transie, tak w drugiej pojawia się lekkie znużenie prowadzące do refleksji, że w gruncie rzeczy jest to film o niczym. To uczucie szybko na szczęście mija, Cameron – czyniąc aluzję do polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych – prowadzi film w kierunku, w jakim jest bezkonkurencyjny – czystej akcji, której zwieńczeniem jest rewelacyjnie ukazana końcowa bitwa. Wgniata nie tyle w fotel, co w podłogę!
Tematem na osobny artykuł jest, czy „Avatar” istotnie zrewolucjonizuje kinematografię, nakreśli trendy i będzie wyznacznikiem powstawania nowych filmów. Jakkolwiek bym nie był oczarowany dziełem Jamesa Camerona, tak nie chciałbym, aby X Muza poszła w tym kierunku. W moim odczuciu „Avatar” to wszak tylko przyjemna bajka, do tego niewiarygodnie efektowna. Żywiąc nadzieję, że „normalne” kino będzie królować jeszcze przez długie lata, polecam ten obraz każdemu, bez wyjątku, bo to naprawdę po prostu trzeba zobaczyć!