Chyba każdy z nas zastanawia się czasem, czy we współczesnym świecie (w dobie szerzącego się konsumpcjonizmu oraz czasach egoistycznego i bezwzględnego dążenia do zdobycia dobrej pozycji zawodowej i wielkich pieniędzy) jest jeszcze miejsce dla ludzi, którzy są w stanie poświęcić dorobek całego życia, aby bronić swoich ideałów i przekonań? Film „Informator" Michaela Manna pokazuje, że na pewno tak. A niewątpliwie wielka siła przekazu tego obrazu wynika z faktu, iż inspirowany jest on prawdziwą historią Jeffrey'a Wiganda, człowieka, który zaryzykował wszystko, aby dowieść niewygodnej dla wielu prawdy...
Wspomniany wyżej główny bohater obrazu to naukowiec, który pracuje dla jednego z największych koncernów tytoniowych na świecie. Wigand jest człowiekiem sukcesu, ma duży dom, samochód, kochającą rodzinę i dobre zarobki. Jednak widzowie poznają go w momencie, w którym w niejasnych początkowo okolicznościach, zostaje zwolniony z pracy. Szybko wyjaśnia się, że przyczyną „pozbycia się"pracownika była jego wiedza (i dobitnie okazywany brak moralnego przyzwolenia) na temat nowych, silnie rakotwórczych substancji dodawanych do papierosów, w celu szybszego uzależnienia konsumentów. Dodatkowo koncern „zamyka usta" bohaterowi za pomocą sprytnie skonstruowanej umowy i sporej odprawy, którą w razie niesubordynacji bohater może w każdej chwili utracić. Niezwykłość opowieści polega jednak na tym, że Wigand, niczym szaleniec, nie bacząc na nic (nawet na dobrobyt i bezpieczeństwo swojej rodziny) postanawia zostać informatorem stacji CBS i wyjawić mroczną prawdę na wizji przed wielomilionową widownią...
Oczywiście droga od zostania telewizyjną „wtyczką" do ujrzenia swojej twarzy w wieczornym programie jest bardzo kręta i wyboista. Reżyser serwuje nam zatem świetny dramat prawniczy (doskonale odsłaniający kulisy jednego z największych procesów w historii USA), film obyczajowy (o rozpadającej się z dnia na dzień rodzinie), odrobinę kina sensacyjnego (tajemniczy sprawca grozi najbliższym Wiganda śmiercią), a dzięki wprowadzeniu drugiego bohatera (Al Pacino w roli producenta telewizyjnego Lowella Bergmana) dodatkowo opowieść o moralnych aspektach pracy w telewizji oraz ogromnej wadze odpowiedzialności za emitowany przed media przekaz. Mało który współczesny reżyser umiałby połączyć wszystkie te elementy w pasjonującą całość. Mannowi udaje się to, wydawałoby się, bez najmniejszego problemu. Mimo ponad 150 minut projekcji „Informatora" ogląda się z zapartym tchem. Akcja poprowadzona jest na tyle sprawnie i czytelnie, że ani na chwilkę nie możemy się zgubić, nawet w co bardziej skomplikowanych wątkach tej historii.
Ale brawa należą się nie tylko reżyserowi. Zarówno Pacino jak i Crowe zagrali (jak zwykle zresztą) rewelacyjnie. Pierwszy z nich tworzy niezwykle wiarygodną i wyrazistą postać, drugi natomiast wspina się na szczyty swojego aktorskiego talentu (jest tu nawet lepszy niż w „Gladiatorze" i „Pięknym umyśle") i błyszczy od początku do końca. Wigand w interpretacji Crowe'a jest rewelacyjny. Już w samym spojrzeniu bohatera zobaczyć możemy strach, rozpacz, zagubienie, a przede wszystkim ogromną determinację, która niczym niewidzialna siła, każe bohaterowi dochodzić swoich racji. Nieuhonorowanie aktora Oscarem przez członków Akademii w 2000 roku, tłumaczę sobie jedynie równie przejmującą kreacją Kevina Spacey'a w „American Beauty".
„Informator" to wspaniały, godny polecenia film. Opowiada bowiem o heroicznym wyczynie cichego bohatera (będącego jednocześnie, jak my wszyscy, niepozbawionym wad i niewystrzegającym się błędów człowiekiem), który nie potrzebował nadprzyrodzonych umiejętności i czerwonej peleryny, by wzbudzić w nas niesłabnący podziw. A swoją niespotykaną postawą udowodnił, że zasłużył na miano superbohatera o wiele bardziej niż wszyscy Supermanowie i Batmani razem wzięci.