Gdy myślimy o pełnometrażowych, kinowych animacjach z miejsca na myśl przychodzą nam kasowe hity Disneya, czy Pixara, na których przednio bawią się zarówno dorośli, jak i ich pociechy. Fakt, amerykańska wytwórnia założona przez człowieka z wielkimi marzeniami prawie 100 lat temu ma dziś ugruntowaną pozycję w świecie rozrywki, a charakterystyczne intro z zamkiem Śpiącej Królewny i instrumentalną wersją „When You Wish Upon a Star” budzi sentyment nawet w tych, którzy dawno wyrośli z „bajek dla dzieci”. Animacja jest jednak tylko innym medium, którego twórcy używają, by opowiedzieć daną historię – tego zdania był sam Walt Disney, gdy tworzył „Królewnę Śnieżkę” w latach 30. ubiegłego wieku, a przez kolejne dekady jego tok myślenia powielały z sukcesem inne studia, jak Pixar, Ghibli, czy DreamWorks, które 20 lat temu wyprodukowało kultowego dziś „Shreka” z odniesieniami do klasycznych animacji i pełnego ukrytych znaczeń, przeznaczonych dla dojrzalszych odbiorców. Ich najnowsza propozycja to właśnie takie kino, które łączy w sobie elementy hitowych produkcji konkurentów z branży i serwuje nam produkt, który nie tylko ładnie wygląda, ale i dobrze smakuje. A w przypadku „Bad Guys” apetyt rośnie w miarę jedzenia…
“Pan Wilk i spółka. Bad Guys” opowiada o grupie złodziejaszków grasującej po Los Angeles, której przewodniczy Pan Wilk. W gangu są: Rekin, Wąż, Pirania i Tarantula, a każdy z nich jest świetny w swojej dziedzinie. Pan Rekin to mistrz kamuflażu – drapieżnik o tysiącu twarzy, mimo swoich ogromnych gabarytów nikt nie jest w stanie go rozpoznać pod wyszukanym przebraniem. Miss Tarantula to „kieszonkowa” hakerka, dla której nie ma zadania niemożliwego do wykonania – pracuje szybko i skutecznie, wykorzystując wszystkie ze swoich ośmiu kończyn. Pan Wąż to z kolei włamywacz przez duże “W”, który ma małą obsesję na punkcie chomików i serdecznie nie znosi obchodzenia swoich urodzin. Pan Pirania prawdopodobnie cierpi na problemy jelitowe, gdyż w najbardziej niespodziewanych i stresujących momentach uwalnia gazy, które w odpowiedniej sytuacji mogą stanowić skuteczną broń w obezwładnianiu przeciwnika. Na czele tej szajki stoi Pan Wilk – kieszonkowiec, który przez przypadek zaczyna odkrywać, że bycie dobrym tak naprawdę może sprawiać wiele przyjemności. Ale jak tu być bohaterem pozytywnym w świecie, gdy wszyscy Cię mają za antagonistę i czarny charakter? Podczas jednego ze swoich skoków nasza paczka “złych chłopców” dostaje szansę, by przejść na stronę dobra, jednak w praktyce okazuje się to być zadaniem trudniejszym, niż przypuszczali. Po drodze odkrywają, że pozory tak naprawdę mylą i nie zawsze wygląd, czy pochodzenie decydują o naturze jego właściciela, a akceptacja otoczenia może być cenniejsza od materialnych zdobyczy.
To, co zwraca naszą uwagę przy pierwszym spotkaniu z animacją (prócz otwierającej sceny w knajpce, wręcz wyjętej z “Pulp Fiction” Tarantino – na marginesie jest to najdłuższa animowana sekwencja w historii wytwórni) to jej niepowtarzalna warstwa wizualna. Jeśli macie wrażenie, że już wcześniej widzieliście tę charakterystyczną, komiksową formę to nie jesteście w błędzie, gdyż najnowsza animacja DreamWorks została zainspirowana stylem “Spider-Man Uniwersum” od Sony Pictures Animation. Obraz z człowiekiem-pająkiem bazujący na komiksach Marvela okazał się hitem zarówno komercyjnym (ponad 370 mln dolarów), jak i artystycznym, zdobywając nawet Złotego Globa i Oscara w swojej kategorii i zrzucając z piedestału produkcje Disneya – to pierwsza nagroda Amerykańskiej Akademii Filmowej dla filmu niestworzonego przez wytwórnię Myszki Miki od 2011 roku. Kilka lat później DreamWorks może pochwalić się świetnymi wynikami w box office’ie – tegoroczny “Pan Wilk i spółka” zarobił ok. 247 mln dolarów, a więc o 20 mln więcej, niż debiutujący także w tym roku “Buzz Astral” od Disney/Pixar. Różnica nie jest wielka, jednak jeśli weźmiemy pod uwagę budżety obu produkcji, to “zwierzęca szajka” jest niekwestionowanym zwycięzcą – jej budżet to ok. 80 mln dolarów w porównaniu do aż 200 mln dolarów gwiezdnego astronauty.
Wielka metropolia, antropomorficzne zwierzęta i zagadka wymagająca rozwiązania słusznie nasuwają nam skojarzenia ze „Zwierzogrodem” sprzed kilku lat. Porównań do disneyowskiej animacji jest zresztą znacznie więcej od modnej od pewnego czasu formuły „nieoczekiwanego złoczyńcy” (ang. surprise villain) poprzez korupcję u władzy, a skończywszy na morale, płynącym z obu opowieści odnośnie akceptacji i nie powielania krzywdzących stereotypów. Co interesujące oba obrazy przedstawiają nam historie z dwóch różnych punktów widzenia – w przypadku animacji DreamWorks śledzimy losy i rozwój postaci z perspektywy tytułowej „spółki” wyrzutków, odmieńców, czarnych charakterów i złoczyńców wyjętych spod prawa, dzięki czemu nie mamy wrażenia powtarzalności schematu. „Bad Guys” mają dodatkowo świetnie poprowadzoną akcję i zrównoważone tempo, co sprawia, że w ciągu 90 minut trwania tak naprawdę nie ma czasu na nudę, czy niepotrzebne sceny, a cały seans upływa nam niezwykle przyjemnie. Z finalnej wersji wypadło co najmniej 11 minut scen dodatkowych, jednak czasem warto poświęcić niektóre sekwencje, by film jako przemyślanie zrównoważona całość zyskał w oczach widzów, również tych nieco większych. Ci zresztą będą mieli niezły ubaw w odgadywaniu nawiązań do kultowych postaci i słynnych produkcji ze świata filmu – już sam design protagonistów nosi wspólne cechy z bohaterami stworzonymi przez takich artystów, jak Uderzo, Herge, czy Toriyama, a za inspirację posłużyły filmy Luca Bessona, Guya Ritchiego, czy Quentina Tarantino, a także japońskie komiksy typu manga – Lupin III, czy Sherlock Holmes.
Muzykę oryginalną stworzył Daniel Pemberton, który był wyborem dosłownie idealnym. Jedno spojrzenie na filmografię kompozytora i widzimy takie produkcje, jak „Kryptonim U.N.C.L.E.”, wspomnianą wyżej animację „Spider-Man Uniwersum”, czy „Ocean’s 8” – komedię o napadzie, będącej spin-offem trylogii Stevena Sonderbergha. Czy to mogło się nie udać? Partytura do „Bad Guys” tak naprawdę nie ma słabych momentów i wypełniona jest po brzegi dynamiką, doprawioną solidną dawką dowcipu, które słyszymy już w pierwszych utworach „The Big Bad Wolf” i „Meet The Bad Guys”. Ilustracja muzyczna jest jedną z najbardziej spójnych i równych ścieżek dźwiękowych do animacji jakie słyszałem w ostatnim czasie – cały album to aż 34 tracki, a wolniejsze utwory (np. „Bedtime Story”, „Tricky Fox”, czy „The Sad Guys”) możemy policzyć na palcach jednej dłoni. Zdecydowanie lepiej soundtrack wypada w filmie jako muzyka stricte ilustracyjna, doskonale zazębiając się z obrazem na ekranie, jednak i sam odsłuch albumu powinien dostarczyć wiele zabawy. Ścieżkę dźwiękową wieńczą dwie piosenki: „Feelin’ Alright” Elle King i „Brand New Day” w wykonaniu rockowego zespołu The Heavy, które posiadają swobodny i wręcz „luzacki” klimat, a więc świetnie podsumowują cały film.
WYDANIE BLU-RAY
Obraz na płycie został zapisany w formacie 2.39:1 i jest to świetny wybór do animacji przepełnionej akcją i szybkimi przejściami między poszczególnymi ujęciami – pościgami ulicami Los Angeles, widowiskowymi napadami tytułowego gangu i wielkimi imprezami w wiecznie tętniącej życiem (ludzkim i zwierzęcym) betonowej dżungli. Szerokoekranowy aspekt dodaje spektakularności i przestrzeni szczególnie w zurbanizowanym mieście, pełnym futurystycznych budynków pośród charakterystycznej flory Kalifornii. Bajka utrzymana jest w ciepłych kolorach beżu, żółtego i pomarańczy, co świetnie zazębia się z miejscem akcji – „miastem aniołów”, które leży w strefie umiarkowanie ciepłego klimatu. W wysokiej rozdzielczości imponująco wypada również charakterystyczny styl komputerowej animacji, którego stylizacja przypomni niejednemu fanowi ręcznie rysowane kreskówki z lat 90. ubiegłego wieku. Obraz jest wyraźny, czysty i ostry, ale w przypadku animacji na błękitnym nośniku jest to dziś standard. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie Dolby Atmos, natomiast polski dubbing w formacie Dolby Digital 5.1, opcjonalnie możemy też wybrać polskie napisy. Na wydaniu nie umieszczono żadnych materiałów dodatkowych.
“Pan Wilk i spółka. Bad Guys” to kino, które skierowane jest nie tylko do najmłodszych bywalców kin, choć najprawdopodobniej oni będą mieć z seansu największą frajdę. Animacja czerpie garściami z popkultury, przez co bawi również starszych odbiorców, wykorzystując przy tym schematy znane z hitowych bajek komputerowych ostatnich lat, nigdy jednak nie mamy wrażenia, że twórcy raczą nas odgrzewanym kotletem. “Bad Guys” nie tylko prezentuje się świetnie i intryguje kreatywną formą podania, ale i smakuje wybornie - każdy kolejny kęs utwierdza nas o jego wyjątkowości, rozbudzając po kolei zmysły i nie zostawiając w filmożercach niedosytu. Polskie wydanie Blu-ray zawiera nieskazitelny obraz i dźwięk, co oznacza, że najnowsza animacja DreamWorks sprawdza się również jako danie na wynos, które kinowi smakosze w każdym wieku będą chcieli jak najszybciej skonsumować w domowym zaciszu.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.