logowanie   |   rejestracja
 
A Quiet Place: Day One (2024)
Ciche miejsce: Dzień pierwszy
A Quiet Place: Day One (2024)
Reżyseria: Michael Sarnoski
Scenariusz: Michael Sarnoski, John Krasinski
 
Obsada: Joseph Quinn ... Eric
Lupita Nyong'o ... Samira
Alex Wolff ... Reuben
Djimon Hounsou ... Henri
Thara Schöön
 
Premiera: 2024-06-28 (Polska), 2024-06-26 (Świat)
   
Filmometr:
Odradzam 50% Polecam
Ocena filmu:
oczekuje na 5 głosów
Twoja ocena:
 
Recenzja:
 
Milczenie nie jest złotem [recenzja Blu-ray]

W 2018 roku John Krasinski (szerzej znany widzom stacji NBC z serialu komediowego „Biuro”) przestawił widzom horror sci-fi, w którym śledziliśmy historię rodziny Abbottów zmuszonej do życia w ciszy w swoim wiejskim domu na północy stanu Nowy Jork w przerażającej rzeczywistości opanowanej przez obce, dźwiękoczułe potwory polujące na istoty ludzkie. Ten zrealizowany na budżecie wynoszącym zaledwie siedemnaście milionów dolarów thriller był jednym z największych odkryć roku, o którym jeszcze długo po premierze było głośno, bezbłędnie łącząc w sobie elementy kina survivalowego z dramatem rodzinnym – znakomicie wyreżyserowany i zagrany obraz hipnotyzował widza już od pierwszego kadru paraliżując ciało i wyostrzając zmysły do tego stopnia, że w tej nasiąkniętej suspensem ciszy żaden z kinomaniaków nie odważył się nawet zaszeleścić paczką chipsów podczas seansu w obawie przed karcącym wzrokiem współwidzów. O tym jak bardzo fabuła „Cichego miejsca” wciągnęła widzów świadczyć mogą wyniki box office’u nie tylko pierwszego filmu, ale i jego kontynuacji z 2021 roku – sequel jako pierwszy w historii kinematografii w czasach pandemicznych przekroczył granicę stu milionów dolarów wpływów, natomiast łączny dochód jaki zebrały na całym świecie obie części serii jest równy sześciuset trzydziestu ośmiu milionom dolarów, czyli prawie dziesięciokrotności środków przeznaczonych na ich realizację. Nie powinien zatem dziwić fakt, że wkrótce producenci zaczęli szukać pomysłów jak rozwinąć dotychczasowe uniwersum i przemienić „milczenie, które jest złotem” w złote monety z kinowych kas. I rzeczywiście – w zapowiedziach studia znajduje się trzecia odsłona serii zaplanowana na 2025 rok, która ma za zadanie domknąć trylogię, jednak zanim to się stanie już teraz mamy okazję powrócić do świata wykreowanego przez Johna Krasinskiego i przyjrzeć się bliżej początkowi inwazji obcych, co zostało nam już nieśmiało zaakcentowane w dziesięciominutowym prologu kontynuacji, uchylając zaledwie rąbka tajemnicy i pozostawiając nas z jeszcze większą ilością pytań, niż odpowiedzi.

Choć historia prequela „Cichego miejsca” rozgrywa się w świecie znanym nam z poprzednich dwóch odsłon serii, to tym razem nie opowiada o rodzinie Abbottów, ale przedstawia zupełnie nowych bohaterów – wydarzenia z „Dnia pierwszego” obserwujemy z punktu widzenia Sam, ironicznej poetki i pogodzonej ze swoim losem pacjentki hospicjum w dość zaawansowanej fazie choroby nowotworowej, która powraca do rodzimego Nowego Jorku w ramach organizowanej wycieczki. Kobieta należy do grupy wsparcia dla osób chorych na raka, jednak udział w tego typu spotkaniach niewiele jej daje – nafaszerowana potężnymi lekami przeciwbólowymi Sam jest już w ostatnim stadium choroby i nie ma już cierpliwości do ludzi, ani ochoty na rozmowy z nimi, ograniczając wszelkie zewnętrzne kontakty do swojego kota-opiekuna Frodo i koncentrując swoje pragnienia wokół prostych, codziennych przyjemności, jak zjedzenie kawałka ulubionej pizzy w przydrożnej knajpie do której w młodości zabierał ją ojciec. W dniu, w którym bohaterka w końcu udaje się namówić na ostatnie wspólne wyjście na zewnątrz i wybrać się na przedstawienie teatru lalek na Manhatannie, w miasto uderzają obiekty przypominające meteoryty, a na ulicach jednego z najgłośniejszych miast świata pojawiają się dźwiękoczułe i pozbawione oczu potwory, które alarmuje nawet najmniejszy szelest. Znalazłszy się w samym centrum inwazji bohaterka rozpoczyna wędrówkę przez odcięte od reszty świata miasto, które staje się żywym labiryntem naszpikowanym dźwiękowymi pułapkami, jednak zamiast ewakuacji Sam obiera przeciwny kierunek – chce dotrzeć do baru, w którym niegdyś jej ojciec grywał na pianinie, zanim ostatecznie pokona ją śmiertelna choroba. W trakcie przeprawy Sam odnajduje nieoczekiwanego sojusznika i kompana – zlęknionego i osamotnionego w metropolii studenta prawa, Erica, który nie potrafi trzeźwo myśleć. Razem będą musieli nauczyć się żyć w opanowanej przez obcych rzeczywistości na zasadach, których jeszcze nie znają…

Choć ojciec-założyciel serii John Krasinski od samego początku wspierał ideę stworzenia kolejnego filmu osadzonego w uniwersum „Cichego miejsca” i brał nawet udział w procesie twórczym prequela, to w przypadku „Dnia pierwszego” nie zdecydował się na powrót na reżyserskie krzesło, ograniczając swoje obowiązki do zadań producenta i pomysłodawcy fabuły – po premierze „Cichego miejsca 2”, która mocno rozbudowała obecny świat i zmieniła nieco nasz punkt widzenia postrzegania zagrożenia, przenosząc ten ciężar z obcych na ludzi, Krasinski ogłosił, że jego dobry kolega Michael Sarnoski ma ciekawy pomysł na opowieść rozgrywającą się w tej postapokaliptycznej rzeczywistości. Jak później wyznał jego celem było znalezienie takiego reżysera i scenarzysty, który będzie potrafił stworzyć unikalne historie – mający na koncie zaledwie jeden pełny metraż Sarnoski („Świnia” z 2021 roku z Nicholasem Cage’m w roli głównej) do tego stopnia zaimponował twórcy niedawnych „Istot fantastycznych”, że ten postanowił oddać mu reżyserski stołek. W praktyce jednak John Krasinski cały czas czuwał nad kolejnym dzieckiem serii, towarzysząc ekipie produkcyjnej od pierwszego dnia zdjęć i dzieląc się z fanami pierwszymi reakcjami oraz zdjęciami z planu poprzez media społecznościowe: „Obowiązkowe zdjęcie klapsa „pierwszego dnia”… tym razem z twistem! Jestem zaszczycony, mogąc być na planie z mistrzem Michaelem Sarnoskim i legendarną Lupitą Nyong’o. Nie mogę się doczekać, by zobaczyć, co wyczarują tym razem”. Dwa pierwsze filmy z cyklu zdążyły nas przyzwyczaić, że produkcje z tego uniwersum mają więcej wspólnego z niskobudżetowymi, kameralnymi dramatami, niż krwawymi widowiskami grozy, z jakimi próbują nas oswoić blockbustery wielkich wytwórni w ostatnich latach. Jednak w przypadku „Dnia pierwszego” Sarnoski przyznał, że otrzymał dużo wolności i swobody w realizacji jego własnej wizji – w gatunku thrillerów istnieje pewna sztywna formuła, której można się trzymać, jednak twórcy „Świni” zależało na jej rozmontowaniu i stworzeniu czegoś z większym rozmachem od poprzednich produkcji, a przy tym broniącemu się jako osobny dreszczowiec, potrafiący się utrzymać na własnych nogach, a nie jedynie opierać się na barkach wielkich poprzedników.

Mimo dosyć krótkiego czasu trwania Sarnoski zdaje się nie marnować żadnej z dziewięćdziesięciu dziewięciu minut swojego metrażu na wykraczanie poza granice opowiadanej historii, skupiając się tym razem na dwóch pojedynczych, obcych sobie i przeciwstawnych jednostkach, a nie wybranej, zżytej ze sobą i znającej swoje zarówno słabości, jak i mocne strony rodzinie, której członkowie ufali sobie nawzajem. Być może najciekawszym aspektem głównej bohaterki uczyniono jej śmiertelną chorobę – Sam w wykonaniu Lupity Nyong’o to fatalistka funkcjonująca wyłącznie dzięki silnym środkom przeciwbólowym, która nie walczy tak jak pozostali o przetrwanie, ale o zrealizowanie swojego ostatniego marzenia: chce zakończyć swoją ziemską egzystencję na własnych zasadach, ciesząc się jej ostatnimi chwilami, a nie dokonując żywota ukryta w strachu, niczym przerażone zwierzę. Bohaterka tak naprawdę nie zamierza ratować ani siebie, ani nikogo innego, a przy życiu utrzymują ją jedynie wspomnienia i koci kompan – jej perspektywa zmienia się wraz z poznaniem Erica, która w przeciwieństwie do kobiety ma po co żyć, będąc ledwo u progu kariery. Młody mężczyzna stopniowo kruszy jej mur niedostępności skrupulatnie budowany przez lata choroby poprzez ponowne odkrywanie uroków prozaicznych chwil za pomocą małych gestów i dostrzeganiu piękna w zwykłych rzeczach, celebrując w ten sposób życie pomimo otaczającej ich dystopijnej rzeczywistości, zmierzającej nieuchronnie ku zagładzie. Tę dwójkę samotników pozornie nic nie łączy, jednak w obliczu wizji końca świata stają się dla siebie wszystkim, tworząc jeden zespół - grając w tej samej drużynie naśladują w pewnym sensie rodzinę Abbottów, jednocześnie tworząc unikalną tożsamość, dzięki wzajemnemu oddziaływaniu na siebie i wypracowując własne zasady komunikacji niewerbalnej. Dzięki tej dynamice widz ma szansę zaangażować się emocjonalnie w losy każdego z bohaterów, a nie zbiorowo jako całej rodziny.

Gwiazdą tego postapokaliptycznego widowiska sci-fi jest niekwestionowanie Lupita Nyong’o odtwarzająca chorą na nowotwór Sam, próbującą odnaleźć się w zaatakowanym przez obcych rodzimym Nowym Jorku – tę pochodzącą z Kenii czterdziestojednoletnią aktorkę kinowa publiczność miała okazję zobaczyć po raz pierwszy na wielkim ekranie w opartym na autobiografii Solomona Northupa dramacie pt. „Zniewolony” w reżyserii Steve’a McQueena, zachwycając krytyków do tego stopnia, że Amerykańska Akademia przyznała jej za rolę niewolnicy Patsey statuetkę Oscara. W swoją pierwszą kinową kreację Nyong’o włożyła mnóstwo pracy: aby w pełni wczuć się w położenie swojej bohaterki rezygnowała z pozbywania się na noc filmowej charakteryzacji w postaci ran po biczowaniu, co wymuszało niewygodną pozycją podczas snu. Jak wyznała aktorka, szybko uświadomiła sobie, że dyskomfort, który odczuwała był jedynie tymczasowy, podczas gdy jej postać cierpiała bez przerwy: wszystko, czego pragnęła Patsey to wyzwolenie przez śmierć, a nawet to nie było jej dane. Gdy poznajemy Sam z „Dnia pierwszego” od razu widzimy, że jej stonowana bohaterka jest również pogodzona ze swoim losem –  twarz Lupity jest pełna niewypowiedzianych emocji, które przekazuje za pomocą ekspresyjnej mimiki, a naszą uwagę przykuwają jej wielkie oczy, zdające się mówić o wiele więcej, niż słowa, co jest szalenie istotne w filmie, w którym dialogi muszą zostać ograniczone do minimum (jak dobrze Nyong’o czuje się w thrillerach mogliśmy się już przekonać oglądają pełen kontrastów horror „To my”, w którym kenijska aktora wystąpiła w podwójnej roli). Drugą częścią ekranowego duetu jest zdezorientowany student prawa Eric, w którego wcielił się Joseph Quinn znany z czwartego sezonu „Stranger Things” i telewizyjnych adaptacji BBC „Howards End”, czy „Les Miserables”. Brytyjski aktor został bezbłędnie dobrany na zasadzie przeciwieństwa charakterów, dzięki czemu z zaciekawieniem śledzimy losy tego nieoczekiwanego teamu, który dźwiga na barkach zaledwie dwóch bohaterów cały ciężar opowiadanej historii.

Jak to często bywa w hollywodzkim światku, zmiana w ekipie produkcyjnej na krześle reżysera pociągnęła za sobą także podmianę kompozytora score’u – muzykę instrumentalną do prequelu „Cichego miejsca” tym razem stworzył Alexis Grapsas, zastępując na tym stanowisku kolegę po fachu Marco Beltramiego, który odpowiadał za soundtracki do dwóch poprzednich odsłon z serii tworząc unikatowe i charakterystyczne dla franczyzy brzmienie. Pochodzący z Grecji muzyk to w rzeczywistości dobry znajomy reżysera, który współpracował z Sarnoskim przy jego pierwszym solowym projekcie „Świnia”, a jego portfolio do tej pory wypełniały telewizyjne seriale i filmy klasy „B”, więc „Dzień pierwszy” jest pierwszym wielkoekranowym i jednocześnie mainstreamowym projektem dla Greka. Alexis Grapsas podchodzi do tematu z zupełnie nową wizją wyraźnie odgradzając się od dokonań swojego wielkiego poprzednika, dzieląc motywy na dwie części: poświęcona przybyszom z kosmosu muzyka obfituje w zimne, syntetyczne i zniekształcone komputerowo dźwięki bez wyraźnego rytmu (jak otwierający płytę i trwający poniżej minuty „90 Decibels”, niespokojny i budujący stopniowo napięcie „Subway Tunnels”, czy wypełniony akcją do ostatniej sekundy „Revolving Door”), natomiast tematy związane z ludzkimi bohaterami odznaczają się ciepłem tradycyjnych instrumentów i próbują ustanowić emocjonalną więź ze słuchaczem – dobrym przykładem będzie „Samira’s Theme”, czyli nieco krótki i raczej niezapadający w pamięć motyw głównej bohaterki, w którym usłyszymy spokojne i melancholijne smyczki, naładowany emocjami dającymi nadzieję oraz wykorzystujący orkiestrę sześciominutowy „You Can Hear It When You’re Quiet”, czy przepełniony pozytywną energią „The Magic Trick”, wygrywany radośnie na fortepianie. Mimo widocznie zaznaczonej stylistycznie granicy filmowy soundtrack prawidłowo spełnia rolę muzycznego tła, zatrzymując się i poświęcając czas bohaterom na wystarczająco długo, byśmy mogli odnaleźć wspólny mianownik między filmową parą, a nami po drugiej stronie ekranu.

WYDANIE BLU-RAY

Film został zapisany na płycie Blu-ray w formacie szerokoekranowym o proporcjach 2.39:1 z czarnymi pasami u dołu i góry ekranu i prezentuje się bezbłędnie – Paramount przygotował transfer, którego wysoka jakość prezentacji uwypukla detale zarówno w zbliżeniach na twarze aktorów nierzadko pokryte pyłem, krwią i potem, jak i dalsze plany prezentujące zniszczoną metropolię po ataku obcych. Świetnie sprawdza się ciemniejsza paleta barw opierająca się na odcieniach szarości nadająca tak potrzebnej naturalności, która dominuje po inwazji kosmitów i ciekawie wypada w kontraście do filmowej rzeczywistości z początku filmu, gdy nasze oko przykuwają zdecydowanie bardziej nasycone i jaśniejsze kolory, które w dalszej części seansu zarezerwowano dla deszczu meteorytów odbijających się w szklanych drapaczach chmur na Manhattanie. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w bezstratnym formacie Dolby Atmos, natomiast polskiego lektora otrzymujemy jako Dolby Digital 5.1.  – z uwagi na to, że cała seria „Cichego miejsca” to specyficzne kino, w którym nawet najmniejszy szelest ma znaczenie i przyciąga nasze ucho, najlepszą opcją będzie wybór angielskiej ścieżki dźwiękowej, której nie zakłóca głos nałożonego lektora, w której będziemy mogli dokładnie wsłuchać się w padający deszcz, czy odgłosy burzy na zewnątrz. Interesująco wypada zestawienie sekwencji ulicznego zgiełku zatłoczonej dzielnicy ze wstępu produkcji z późniejszymi scenami ataku i w następstwie opustoszałego miasta.

Na dysku Blu-ray prócz filmu umieszczono także zestaw materiałów dodatkowych, które trwają ponad pięćdziesiąt minut i koncentrują się poszczególnych aspektach widowiska. Pierwszym z nich jest „Dzień Zero: Początki i zakończenia” (7:58), który można uznać na typowy making of w pigułce, skupiający się na zdjęciach w plenerze, aktorach i ich bohaterach oraz kreatywnej wizji reżysera Michaela Sarnoskiego. „Exodus: Droga pod prąd” (6:27) to niedługi, ale angażujący widza dodatek poświęcony ikonicznej scenie z filmu, w której tłum ludzi w ciszy opuszcza zaatakowaną metropolię. Następne w kolejce są „Długi spacer i potwory w śródmieściu” (7:49) dokumentujący pracę na planie z niewidzialnymi dla aktorów potworami, które niekiedy zastępowano nieruchomymi replikami, „Chaos w Chinatown” (7:51) ukazujący słynne miejsca w Nowym Jorku, których użyto za tło produkcji oraz „Pizza i koniec świata” (7:17) skupiający się na pobocznym aspekcie obrazu, poezji tworzonej przez główną bohaterkę, tematach śmierci i filmowym zakończeniu. Jako ostatnie otrzymujemy „Sceny wycięte i niewykorzystane” (15:06), czyli zestaw dwóch scen, które wypadły z ostatecznej wersji filmu i trzech rozbudowanych sekwencji, które skrócono ze względu na ograniczenia czasowe. Statyczne menu dostępne jest w języku angielskim.

Jeśli ktoś z Was zasiadając w kinie przed seansem „Dnia pierwszego” sądził, że prequel „Cichego miejsca” odpowie na liczne pytania odnośnie tematu kosmitów kłębiące się w głowie po obejrzeniu dwóch poprzednich odsłon z serii, to rzeczywiście mógł się nieco zawieść – kilka lat temu prolog drugiej części wprawdzie uchylił nieco rąbka tajemnicy, ale ograniczył nasz horyzont poznania wiedzy o inwazji obcych do niezbędnego minimum i chyba nikomu nie przyszło do głowy wracać w takim momencie do genezy ataku pozaziemskich istot. A jednak! Jeszcze zanim John Krasinski przedstawi nam kontynuację i ostatni rozdział postapokaliptycznej trylogii, twórca „Istot fantastycznych” już wcześniej wyrażał chęć powrotu do tego świata, lecz w nieco innej formie, odstępując jednocześnie reżyserskie krzesło swojemu koledze po fachu, autorowi świetnie przyjętej „Świni” z Nicolasem Cage’m w roli głównej. Słowo stało się zatem ciałem: na rok przed premierą „Cichego miejsca 3” otrzymaliśmy historię osadzoną w tym samym uniwersum, jednak opowiedzianą z perspektywy dwóch, niezależnych od siebie i odmiennych jednostek, których tragiczne wydarzenia przecinają losy, a ekranowi bohaterowie tworzą nieoczekiwany team, szybko znajdując wspólny język w nowej sytuacji – śledząc ich poczynania i krótkie momenty, w których próbują wrócić do normalnego życia, zaczynamy dostrzegać prawdziwe tematy najnowszego filmu Michaela Sornoskiego: zawsze znajdziemy jakiś powód, dla którego wciąż warto żyć i który rozgoni troski dnia codziennego. To dobry moment, by przypomnieć widzom, że filmy z cyklu „Ciche miejsce” od zawsze cechował minimalizm, niezależnie od wybranych środków przekazu – nawet w zdecydowanie bardziej spektakularnym wizualnie prequelu franczyzy filmowcom udało się zamienić krzyk jednej z najbardziej zatłoczonych metropolii świata w pustynię bez dźwięku, której przedłużająca cisza i milczenie wielu rodzin jest tylko zapowiedzią przed burzą, która i tak nadejdzie.

Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.

Ciche miejsce: Dzień pierwszy (Blu-ray)
autor:
CaptainNemo
ocena autora:
dodano:
2024-10-10
Dodatkowe informacje:
 
O filmie
Pełna obsada i ekipa
Wiadomości [2]
Recenzje
  redakcyjne [1]  
  internautów [0]  
dodaj recenzję
 
Plakaty [1]
Zdjęcia [4]
Video [1]
 
DVD
 
dodaj do ulubionych
 
Redakcja strony
  Radosław Sztaba
dodaj/edytuj treść
ostatnia modyfikacja: 2024-06-28
[odsłon: 109929]
Zauważyłeś błędy na stronie?
Napisz do redakcji.
 

Kinomania.org
 

kontakt   |   redakcja   |   reklama   |   regulamin   |   polityka prywatności

Copyright © 2007 - 2012 Filmosfera