Wielu z nas wierzy w istnienie czegoś takiego jak życie po życiu. Dogmat, który pomimo swej abstrakcyjności, wpływa na ludzką psychikę i pozwala żyć spokojnie z dnia na dzień. Kiedy jednak spróbuje się znaleźć jakiekolwiek dowody na jego potwierdzenie, trafia się jedynie na setki hochsztaplerów próbujących wyciągnąć od naiwnych ostatni grosz za możliwość nawiązania kontaktu ze zmarłym lub na mało prawdopodobne opowieści ludzi, którzy przeżywszy śmierć kliniczną bądź inne tragiczne wydarzenie, z pełnym przekonaniem opisują, co widzieli po drugiej stronie. Prawdziwsze wydają się być opinie mówiące, że światło, wizje czy inne ułudy to biologiczna reakcja mózgu w obliczu śmierci. Właśnie z tym tematem postanowił zmierzyć się jeden z najbardziej cenionych amerykańskich twórców filmowych, Clint Eastwood.
Wyreżyserowany przez niego obraz „Medium” opowiada o trójce zupełnie obcych sobie ludzi, z których każde na swój sposób miało kontakt ze śmiercią. George jest medium, potrafiącym kontaktować się z zaświatami. Uważa jednak, że dar, który posiadł to najprawdziwsze przekleństwo, niepozwalające normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Dlatego też porzuca karierę oraz cały dotychczasowy splendor i rozpoczyna pracę w fabryce. Marie jest z kolei francuską dziennikarką, która podczas urlopu w Indonezji ledwo uchodzi z życiem, gdy zostaje porwana przez tsunami. Wydarzenie to odciska na niej ogromne piętno, a powracające wizje i chęć dowiedzenia samej sobie, że nie zwariowała, doprowadzają do rozpoczęcia przez nią poszukiwań racjonalnych i naukowych dowodów, które kończy wydaniem książki pod tytułem „Hereafter” (tak brzmi również oryginalny tytuł filmu, który wydaję się bardziej trafiony niż polski – „Medium” wskazujący na to, że opowiada o jednym głównym bohaterze, co oczywiście nie jest prawdą). Ostatnią osobą, którą poznajemy, jest Marcus - młody chłopak niemogący pogodzić się ze śmiercią swojego brata bliźniaka. Próbując odnaleźć z nim kontakt po drugiej stronie, spotyka się z całą gamą oszustów i naciągaczy, co jednak do niczego nie prowadzi. Ostatecznie losy całej trójki krzyżują się na Londyńskich Targach Książki.
Akcja filmu, tak jak już wcześniej wspomniałem, nie skupia się na tytułowym medium, ale rozgrywa się na trzech równoległych płaszczyznach. Nie wiem również dlaczego zakwalifikowano go jako thriller. Osobiście wrzuciłbym jednak ten tytuł do worka z napisem dramat, gdzie na pewno pasowałby lepiej. Niemniej po jego seansie czuję ogromny zawód. Już wcześniej byłem mocno zdziwiony wybranym przez Eastwooda tematem (nie żeby mi się nie podobał, wręcz przeciwnie), który był dla niego dość nietypowy, gdyż do tej pory skupiał się bardziej na obecnym życiu ludzi, a nie tym, co ma nastąpić po nim. Pomimo ogromnego szacunku dla tego amerykańskiego twórcy, muszę powiedzieć, że niestety ten film mu nie wyszedł. Myślę, że powodem była próba opowiedzenia czegoś zupełnie innego, w taki sam sposób, jak podczas realizacji poprzednich produkcji, co w tym jednak przypadku się nie sprawdziło. Zbyt wolne tempo i kulejąca dramaturgia nie dają widzowi szansy wciągnąć się głębiej w opowiadaną historię. Nie pomaga w tym również gra aktorska. Stworzone kreacje zdają się być zbyt sztywne przez co można odnieść wrażenie, że odtwórcy głównych ról sami nie wierzą w to, co próbują przekazać. Niezwykle prawdziwa była jednak scena z pierwszych minut filmu, ukazująca furię szalejącego tsunami – istny majstersztyk. Niestety z każdą kolejną minutą jest coraz słabiej, co tylko potwierdza przewidywalne zakończenie.
Istnieje takie powiedzenie, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i każdy z nas popełnia błędy, dlatego tak też będę traktował „Medium” w reżyserskim dorobku Clinta Eastwooda. Nie jako jakiś wielki czy tragiczny błąd, ale jako drobną wpadkę, która zatrze się w pamięci wraz z kolejnym udanym tytułem. A jest na to duża szansa, związana z realizacją obrazu „J. Edgar”, którego premierę zapowiedziano na 2012 rok.