Dla niektórych filmów byłoby lepiej, gdyby wcale nie powstały. Ekipa produkcyjna nie marnowałaby swojego czasu, aktorzy swojego talentu, widzowie natomiast pieniędzy wydanych na kinowe bilety. Do tej niechlubnej filmowej „ligi" zalicza się bez cienia wątpliwości „Pudełko", jedna z najgorszych amerykańskich produkcji mijającego roku. Ale po kolei.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że obraz ten zapowiadał się bardziej niż interesująco. Historia borykającego się z problemami finansowymi małżeństwa, które nagle otrzymuje od mrocznego gościa zaskakującą propozycję (milion dolarów w zamian za naciśnięcie guzika, który spowoduje śmierć nieznanej im osoby gdzieś na naszej planecie) to idealny wręcz punkt wyjścia do opowiedzenia ciekawej historii obyczajowej z domieszką science-fiction. O dylematach moralnych bohaterów reżyser jednak bardzo szybko zapomina, skupiając się niemal wyłącznie na mnożeniu absurdów i dodawaniu coraz większej ilości bzdurnej „fiction” do tej nieudolnie skonstruowanej gatunkowej hybrydy.
Emocje w najnowszym obrazie Richarda Kelly'ego (który jest także autorem scenariusza na podstawie krótkiego opowiadania Richarda Mathesona „Button, Button" z 1970 roku) kończą się w zasadzie już po 10-15 minutach, czyli po pierwszej wizycie tajemniczego „kapelusznika" (przypominającego komiczniejszą nieco wersję Arkadiusza Bazaka z serialu „Naznaczony"). Niezwykła propozycja mrocznego gościa budzi chyba jedynie nasze zaciekawienie, bo zainteresowane postaci zdają się traktować sprawę niemal obojętnie. Ta obojętność niezwykle szybko udziela się widzowi, którego od poczynań bohaterów bardziej zaczyna interesować upływający na zegarku czas. Po około godzinie projekcji, kiedy w grę zaczynają wchodzić NASA, kosmici i Bóg wie co jeszcze, moja obojętność przerodziła się w zażenowanie. Przy „Pudełku" gnioty takie, jak nowa wersja „Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia" czy „Zdarzenie", to skomplikowane i głębokie widowiska artystyczne.
Niestety także gra aktorska trzyma „poziom" całej produkcji. Para głównych bohaterów w interpretacji Cameron Diaz oraz Jamesa Marsdena wypada wręcz karykaturalnie. Diaz udowadnia po raz kolejny, że nadaje się wyłącznie do ról wiecznie uśmiechniętych słodkich idiotek, natomiast Marsden wyraźnie pokazuje nam, że repertuar taki, jak „Lakier do włosów” czy „27 Sukienek", to wszystko, na co chwilowo go stać. Tej filmowej farsy nie ratuje nawet Frank Langella (pamiętny Richard Nixon ze świetnego „Frost/Nixon") w roli nieznajomego, który od tak marnych widowisk powinien trzymać się zdecydowanie z daleka.
Czuję się przez Richarda Kelly'ego zwyczajnie oszukany. Obiecywał nam bowiem ciekawy filmowy prezent w ładnym opakowaniu. Dał natomiast „Pudełko" , które nie dość że w tandetnym opakowaniu, to jeszcze puste w środku...