Ekranizacje komiksów z DC Comics ostatnio nie mają zbyt dobrej passy.
Przypominając sobie „Człowieka ze stali” czy „Batman v Superman: Świt
sprawiedliwości” ciężko się spodziewać czegoś niezłego po kolejnym
filmie wprowadzającym w te kinowe uniwersum. Po wielkim rozczarowaniu
poprzednimi obrazami, które wprawdzie miały dobrą obsadę, jednak
okazywały się mało atrakcyjne w odbiorze, do „Wonder Woman”
podchodziłam z rezerwą, nie oczekując od niej zbyt wiele. Dałam tej
produkcji jednak szansę ze względu na reżyserkę Patty Jenkins, autorkę
głośnego „Monster” z Charlize Theron,
a także dlatego, że przed listopadową premierą „Ligi Sprawiedliwości”
warto zapoznać się z indywidualnymi historiami poszczególnych bohaterów.
Historia Supermana czy Batmana odgrzewana była przez twórców już nie
jeden raz, teraz zaś nadszedł czas na traktowaną trochę po macoszemu
Wonder Woman, której własny film udowadnia, że na rynku jest miejsce na wielkie produkcje o żeńskich superbohaterach. Choć „Wonder Woman”
pozbawionym wad filmem nie jest, to właśnie ta produkcja okazała się
małą iskierką zwiastującą lepsze czasy dla filmowego uniwersum DC
Comics.
Wonder Woman
to jedna z pierwszych i najważniejszych postaci wśród żeńskich
komiksowych superbohaterów. Z pewnością każdy fan komiksów ją kojarzy,
jednak nie każdy widz wie, kim ona jest i kim była przed założeniem Ligi
Sprawiedliwości. Na te pytania odpowiedzi otrzymamy podczas seansu
filmu „Wonder Woman”, który przedstawia historię Amazonki Diany jeszcze przed staniem się superbohaterką walczącą u boku Batmana czy Supermana.
Akcja filmu rozpoczyna się na ukrytej od świata rajskiej wyspie Themyscira, gdzie żyje zamknięte w swej społeczności plemię walecznych Amazonek, których królową jest Hippolita (Connie Nielsen). Pewnego dnia córka królowej Diana (Gal Gadot) ratuje życie uwięzionemu we wraku samolotu pilotowi. Mężczyzna okazuje się amerykańskim szpiegiem Steve’em Trevorem (Chris Pine),
który opowiada księżniczce o trwającej Pierwszej Wojnie Światowej,
która niszczy świat ludzi. Wychowana w wierze w grecką mitologię
dziewczyna przekonana jest, że za światowym konfliktem stoi sam bóg
wojny Ares i tylko ona jako amazonka jest w stanie go powstrzymać. Razem
z Steve’em wyrusza położyć kres wojnie i pokrzyżować plany zniszczenia
świata niemieckiemu generałowi Erichowi Ludendorffowi
(Danny Huston), w którym Diana upatruje wcielenie Aresa. Młodej i
nieznającej świata ludzi amazonce przyjdzie zmierzyć się ze swym
przeznaczeniem oraz poznać swoje prawdziwe zdolności i narodzić się jako
Wonder Woman.
Czego możemy się spodziewać po „Wonder Woman”?
Na pewno lepszej rozrywki niż przy poprzednich produkcjach. Choć
szczerze powiem, że trailer i wcześniejsze obrazy na to nie wskazywały,
to film okazał się po prostu dobry. Owszem jest to kolejna bajeczka o
superbohaterach, której schemat jest z góry przewidywalny, oczywiście
jak zwykle dobry pokonuje złego, jest efektownie i bogato. Jednak
sposób, w jaki historię o Wonder Woman
serwuje Patty Jenkins, jest jak najbardziej przystępny i dużo ciekawszy
niż ostania kiczowata opowieść o Supermanie czy pozbawiona charakteru i
pazura opowieść o Legionie Samobójców. To, co przemawia na plus filmu
Jenkins to dobrze poprowadzony scenariusz pozbawiony nadęcia,
przynudzania czy kiczu, w którym równowaga pomiędzy dialogami a scenami
walki jest widocznie zachowana. Film, co ważne, posiada dobrze
rozplanowany wstęp, rozwinięcie i zakończenie, gdzie każdy z tych etapów
jest poprowadzony w sposób przemyślany, dzięki czemu podczas seansu
widz nie czuje się nazbyt znudzony. Fabułę ożywiają sceny walki, które
są efektowne i na bardzo wysokim poziomie, jednak co istotne nie
przytłaczają opowieści, absorbując uwagę widza tylko na sobie, lecz
dopełniają film, dodając mu smaczków w odpowiednich momentach. No bo
jakby nie było, w filmach o superbohaterach efekty specjalne są ogromnie
ważne, a w tej produkcji twórcy dobrze wiedzieli, kiedy i jak je
wykorzystać.
„Wonder Woman”
to film, w którym zapoznajemy się z ciekawą historią tytułowej
bohaterki, tym jak stała się wybawcą ludzi oraz tym jaką zmianę
psychologiczną przeszła z zapatrzonej w mitologiczne ideały amazonki w
logicznie myślącą kobietę. Szczególnie ciekawie ukazana jest wewnętrzna
przemiana Diany, która z naiwnej dziewczyny wraz z rozwojem akcji staje
się pewną siebie i walczącą o słabszych superbohaterką. Sama historia
Wonder Woman
nie była jeszcze wałkowana dziesiątki razy przez hollywoodzkich
twórców, dzięki czemu może właśnie dlatego jest ciekawa. Niemniej jednak
dla mnie okazała się lekką opowieścią z nawet niezłą fabułą,
zawierającą element zaskoczenia oraz fajną bohaterkę, która udowadnia,
że filmy o super dziewczynach też mogą przyciągnąć do kin miliony widzów
różnej płci i zatrząść boxoffice’ami.
Oprócz
fajnego scenariusza i odpowiednio wykorzystanych efektów specjalnych
tym, co przede wszystkim tworzy ten film, jest obsada. Gal Gadot w roli Wonder Woman
odnalazła się idealnie, właściwie stając się tą bohaterką. Jej gra
aktorska może nie jest wybitna, jednak jako akurat ta postać wypada
znakomicie i bardzo realistycznie oddając ducha Wonder Woman na ekranie. Rola ta okazuje się jakby stworzona dla niej i może otworzyć jej drogę do wielu hollywoodzkich produkcji, jednak wątpliwym
jest, aby popisała się w nich wielkim talentem aktorskim na miarę Meryl
Streep czy Michelle Pfeiffer. Reszta obsady wywiązała się z zadania,
jednak nikt zbyt wybitnie nie zagrał. Główny męski bohater Steve, w
którego wciela się Chris Pine stanowi fajne uzupełnienie postaci Gal Gadot, nie przyćmiewając jej jednak, pozwalając grać jej pierwsze skrzypce. Czarny charakter, czyli Erich Ludendorff,
którego gra Danny Huston nie jest najgorszy, choć żadnej nowości w
kreacji czy wyglądzie tej postaci nie zauważymy i do historii
najlepszych złych bohaterów typu Joker, czy Lex Luthor z pewnością nie przejdzie.
Ogólnie „Wonder Woman”
to fajny niewymagający film spełniający swoją funkcję, czyli oferowanie
niezłej rozrywki. Są pościgi, są świetne efekty specjalne i niezmęczona
ciągłym wałkowaniem fabuła. Wybitności i świetnego kunsztu aktorskiego
nie ma co wyglądać, choć w tego typu filmach nie jest to priorytetem.
Jednak pośród komiksowych ekranizacji film ten z łatwością się broni. Ta
produkcja jest warta obejrzenia, rozpalając chęci na zapoznanie się z
listopadową premierą „Ligi Sprawiedliwości”, która mam nadzieję, okaże się superprodukcją.