Fabuła nie ma tu większego znaczenia. Ma być jedynie pretekstem. Stwarzać bohaterom okazję do zaprezentowania swojej nadzwyczajnej sprawności fizycznej lub umiejętności posługiwania się bronią. Mamy więc strzelaniny, pościgi, walki wręcz, kaskaderskie wyczyny, eksplozje i wyraziste szwarccharaktery. Takie były właśnie filmy akcji z lat 80-tych. Tacy właśnie są „Niezniszczalni 2”.
Tym razem najemnicy Barneya Rossa otrzymują od Churcha, jak się zdaje, proste zadanie. Mają dotrzeć do wraku pewnego samolotu i odnaleźć zagubiony, ale dobrze zabezpieczony przedmiot. Ekipie pomaga specjalistka od tego rodzaju operacji. Spacerek po lesie okazuje się jednak pułapką. Z rąk kierującego organizacją terrorystyczną szaleńca, Jeana Vilaina ginie jeden z członków drużyny, a odnaleziona rzecz trafia w niepowołane ręce. Barney i jego komandosi kierowani chęcią zemsty i poczuciem odpowiedzialności za cały świat postanawiają krwawo rozprawić się z uzbrojonymi po zęby zastępami bandziorów.
Znakomicie zrealizowane sceny akcji, którymi naszpikowany jest film robią wrażenie i sprawiają, że jest on niezwykle dynamiczny. Twórcy zadbali o wiele detali i stały wzrost adrenaliny. Zaczyna się od spektakularnego odbicia zakładnika. W kolejnych minutach jest jeszcze lepiej: zjazd na linach, ucieczka skuterami, ryzykowne manewry lotnicze, pojedynek na noże, czy starcie z oddziałem wspieranym przez czołg. Komandosi Rossa dają jednak radę i w niemal wszystkich tych scenach wypadają całkiem przekonująco.
Wiele osób idąc do kina na „Niezniszczalnych 2” z pewnością nie kierowało się wyłącznie chęcią obejrzenia efektownych scen. Ich celem było skontrolowanie formy fizycznej całej tej mocno podstarzałej już gwiazdorskiej obsady. Czy Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger, Dolph Lundgren, Jean-Claude Van Damme, Chuck Norris, czy Bruce Willis nie powinni już powoli żegnać się z tym gatunkiem filmowym? Czy, jak w żarcie kończącym film, nie należałoby umieścić ich raczej w muzeum? Obraz Simona Westa udowadnia, że nie! Nawet mając niespełna 70 (Stallone, Schwarzenegger) lub ponad 70 lat (Norris) można jeszcze wyczyniać na ekranie cuda pokazując młodym jak efektownie trzymać giwerę, a wszystkim emerytom, że starości nie trzeba przeżywać siedząc w pantoflach przed telewizorem i popijając syrop. Niezniszczalni mają w sobie tyle charyzmy, że można wybaczyć im drobne braki kondycyjne i to na przykład, że Norris nie zaliczył żadnego półobrotu. Jednak nawet bycie ikoną kina nie zapobiegłoby wybuchowi śmiechu na sali kinowej, gdyby prężenie muskułów i wszystkie te karkołomne sceny akcji były przedstawione całkiem serio. Do tego na szczęście nie dochodzi. Co kilka minut słyszymy żart, nie brakuje też humoru sytuacyjnego i one-linerów. Niezniszczalni śmieją się ze wszystkiego, ale najbardziej z samych siebie. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na fundamencie własnej sławy i starego, dobrego kina, w którym nie dominowały jeszcze komputerowe efekty specjalne, nasi bohaterowie urządzili sobie po prostu porządną imprezkę.
Czym są „Niezniszczalni 2”? Kolejnym filmem sensacyjnym? Parodią gatunku? Nie, to kino sentymentalne. Wspomnienie najlepszych obrazów akcji lat 80-tych i pierwszej połowy 90-tych podczas seansu nawiedza nas często. Przypominają je zresztą sami aktorzy wypowiadając kultowe teksty, czy odwołując się do konkretnych postaci. Obrazki, w których widzimy Stallone i Schwarzeneggera razem – bezcenne. Panowie nie tylko świetnie czują się na ekranie, ale i mają do siebie duży dystans oraz spore poczucie humoru. Oni wszyscy się po prostu znakomicie bawią. Widzowie, jeśli tylko spojrzą na „Niezniszczalnych 2” z lekkim przymrużeniem oka, będą bawić się równie dobrze.