Po każdym kolejnym obrazie Nicolasa Cage'a dochodzę do wniosku, że gorzej już być nie może, a mimo to, aktor wciąż mnie zaskakuje! Zawsze może być gorzej, co gwiazdor dobitnie potwierdził występem w „Ghost Rider 2”, najsłabszym, najgłupszym i najbardziej żenującym filmem od lat. Strach się bać, co przyniesie kolejna produkcja z Cage’em w roli głównej.
„Ghost Rider: Spirit of Vengeance” to kontynuacja przygód Johny'ego Blaze'a demonicznego motocyklisty, zamieniającego się nocą w żądną wymierzenia sprawiedliwości bestię z płonącą czachą. Tym razem bohater po raz kolejny spróbuje odnaleźć odkupienie i wmiesza się w pewną diaboliczną intrygę.
Wszyscy byliby zadowoleni, gdyby zekranizowano co najmniej przyzwoitą adaptację komiksu o bohaterze, na którym wzorowali się m.in. twórcy Wolverine'a. Wydawać by się mogło, że gorszego filmu od pierwszej części „Ghost Rider” po prostu nie da się już nakręcić, jednak twórcy sequelu udowodnili, że nie ma takiej granicy, której nie da się przekroczyć. Duet Neveldine/Taylor nie dość, że nie wyciągnął wniosków z porażki „jedynki”, to w dodatku zepchnął diabolicznego kaskadera na samo dno filmowej krainy piekła i zapomnienia.
Głównym problem produkcji jest brak elementarnych podstaw komiksowego klimatu, pełnego mroku, zła, brutalności, nieodzownego dla tego typu produkcji lęku i przemocy. Bohatera przedstawiono tym razem jako tępą maszynę do zabijania. Brak mu pewnych, wymaganych w tego typu produkcjach dylematów moralnych, zatracenia w szaleństwie oraz charakterystycznego balansu pomiędzy dobrem a złem. W konsekwencji „Ghost Rider” zmierza w stronę absurdalnego do granic możliwości kiczu i tandety, filmowego odmóżdżacza najeżonego tanimi wybuchami i pościgami. Problem w tym, że wszystko to jest dość banalne, odtwórcze i schematyczne. Najgorszy jest jednak fakt, że wszystkie efekty specjalne i niemal każda ze scen wydaję się być odstraszająco toporna i nadzwyczaj w świecie powtarzalna.
Mimo wszystko, na miano prawdziwej katastrofy zasługuje fabuła produkcji, rażąca brakiem elementarnej logiki i spójności. Muszę przyznać, że bardziej infantylnego, żenującego i po prostu bezsensownego filmu dawno nie widziałem. Scenariusz wydaje się być efektem jakiegoś chorego żartu, bowiem nie wierzę, że ktoś racjonalnie myślący powierzył producentom prawie 75 milionów dolarów, bez jakichkolwiek szans na jakikolwiek zysk. Kwintesencją głupoty wydaje się być jednak scena, gdy Ridera opuszcza demon od przebywania w zbyt naświetlonym pomieszczeniu - z tego powodu, to co najwyżej można nabawić się problemu z oczami, a nie wypędzać duchy nieczyste. Jeszcze ciekawsze są dialogi pomiędzy bohaterami, równie naiwne i przerysowane, co po prostu pełne pustych i bezzasadnych frazesów. Trudno nie wspomnieć o poziomie poczucia humoru sprowadzającym się do sikania ogniem i paru równie zabawnych żartów.
Prawdziwą kpiną są jednak przerysowani do granic możliwości, nieciekawi oraz całkowicie oderwani od rzeczywistości bohaterowie. O ile jestem w stanie zrozumieć kreację Idrisa Elby jako zapijaczonego kaznodziei, o tyle wojowniczych mnichów, postępujących wbrew racjonalnej logice, nie jestem w stanie zaakceptować. Jest takie przysłowie „nie kopie się leżącego”, dlatego też nie skomentuje występu Nicolasa Cage'a, który oczywiście zaszczycił nas swoją, charakterystyczną, wyśmiewaną w Internecie furią. W ogóle to mam nadzieje, że za występ w tak miernym filmie zostanie odpuszczona aktorom część grzechów w czyśćcu, ponieważ za tak wyśmiewaną kreację i w pełni uzasadnione, rozpętane piekło i nagonkę przez recenzentów, coś im się od życia należy.
Każdy recenzent kocha pisać o słabych filmach, bo pozwalają mu one na pewną artystyczną kreatywność w krytykowaniu twórców. Boli jednak fakt, że po raz kolejny nie wykorzystano potencjału Ghost Ridera, czyniąc z niego jedynie pośmiewisko. Gdybym miał kilka wolnych milionów dolarów do wydania, oddałbym je Nicolasowi Cage'owi w ramach obietnicy, że już nigdy nie zagra w żadnym filmie i nie będzie jeszcze bardziej rozmieniał swojej kariery na drobne, póki jeszcze jest co rozmieniać. Przypominany ostatnim czasy „Titanic”, tonął dwie godziny, Cage idzie na samo dno od kilku lat...