Nigdy nie byłem zwolennikiem remake'ów. Pytałem głośno: po co po raz kolejny kręcić ten sam film, wymieniając jedynie obsadę i zmieniając miejsce akcji? Po co przeznaczać środki finansowe na tworzenie kalki, w momencie gdy możemy wydać je na dzieło nowatorskie i oryginalne? Dzięki „Braciom" Jima Sheridana nareszcie znalazłem odpowiedzi na nurtujące mnie od dawna pytania. Dzięki tej amerykańskiej produkcji miałem okazję zobaczyć historię przedstawioną wcześniej w kameralnym duńskim filmie Susanne Bier pod tym samym tytułem. W filmie, po który z racji ograniczonej dystrybucji prawdopodobnie większość z nas nie miałaby okazji sięgnąć. Gdy jednak mało znanych aktorów zastąpią na ekranie takie gwiazdy, jak Tobey Maguire czy Jake Gyllenhaal, historia opowiedziana w sposób niemal identyczny, będzie miała nareszcie okazje zaistnieć w kinach i dotrzeć do szerokiego grona widzów. W tym miejscu przyznać się muszę, iż oryginalnej wersji „Braci" jeszcze nie widziałem. Już wersja amerykańska to fantastyczne, poruszające kino, więc w myśl zasady, że remake zawsze będzie słabszy od oryginału, obiecałem sobie jak najszybciej nadrobić zaległości.
Najnowszy film Sheridana opowiada historię Sama i Tommy'ego. Tytułowych braci dzieli niemal wszystko. Pierwszy z nich (bardzo dobry Maguire) to pnący się po szczeblach zawodowej kariery żołnierz, dumnie służący Stanom Zjednoczonym - przykład wzorowego patrioty, ojca rodziny i człowieka, który osiągnął w życiu wiele, wyłącznie dzięki uporowi i ciężkiej pracy. Zupełnym przeciwieństwem Sama jest Tommy (jeszcze lepszy Gyllenhaal) - życiowy outsider, który od wielu lat nie może ułożyć sobie życia. Nie ma rodziny, często zmienia pracę, ociera się o kryminał. Właściwa akcja filmu zaczyna się w momencie, gdy Sam wyjeżdża na misję do Afganistanu, gdzie podczas działań wojennych zostaje uprowadzony przez Talibów. Kilka dni później do domu Sama dociera informacja o śmierci ojca rodziny (scena genialnie wręcz zagrana przez Natalie Portman, wcielającą się w postać jego żony). Młoda mama, wychowująca samotnie dwie małe córeczki liczyć będzie mogła w tej ciężkiej sytuacji między innymi na Tommy'ego, który z minuty na minutę wyraźnie nabiera ochoty na odkupienie grzechów z przeszłości. Okazuje się nagle, że Tommy to jednak równy gość: bo i wysłuchać potrafi, i zrobi remont, a dodatkowo ma z dziećmi świetny kontakt, o którym Sam mógłby tylko pomarzyć. W momencie, gdy wydaje się, że młodszy z braci zajmie miejsce u boku Grace i jej córek, do USA przychodzi niespodziewana informacja, że Sam jednak żyje i wkrótce wróci do domu...
Siłą filmu Sheridana jest w zasadzie łamanie wszelkich spodziewanych przez nas schematów. Po pierwsze, wbrew umieszczonemu na plakacie hasłu: „Nie pożądaj żony bliźniego swego" niezwykle mało jest w tym obrazie namiętności. Nie otrzymamy bowiem romansu czy opowieści o pożądaniu, lecz raczej o głębokiej przyjaźni i braterskiej lojalności. Reżyser nie bawi się w pytania, który z braci byłby lepszym mężem czy ojcem. Zresztą nie mają one racji bytu w momencie, gdy Sam (mimo iż odmieniony przez traumatyczne przeżycia) wraca na „swoje" miejsce. Nie ma tu lepszych i gorszych, wygranych i przegranych - jest raczej dramat, w którym swoją rolę ma do odegrania każdy z bohaterów. Obok kameralnej rodzinnej opowieści obyczajowej „Bracia" to także kolejny film (obok m.in. oscarowego „Hurt Locker") pokazujący, jakiego spustoszenia w ludzkiej psychice mogą dokonać wojenne przeżycia. Mimo iż scen „afgańskich" jest tu jak na lekarstwo, film ten z całą mocą wpisuje się w nurt współczesnego amerykańskiego kina antywojennego, będącego odpowiedzią na wojny trwające w Afganistanie i Iraku.
„Bracia" to doskonałe, kameralne kino, które wbrew wymogom gatunku ani przez moment nie ociera się o patos. Nie ma tu miejsca na powiewającą amerykańską flagę czy gloryfikowanie bohaterstwa amerykańskich żołnierzy. Ta kameralna opowieść skupia się raczej na emocjach i wewnętrznych przeżyciach bohaterów, w oczach których możemy odczytać cały wachlarz emocji: od zagubienia czy nadziei po skrajną pustkę wywołaną koszmarnymi wspomnieniami. W moich natomiast po seansie dostrzeglibyście ogromne zaskoczenie wywołane odkryciem, iż remake’i mogą być aż tak poruszające…