„Małe szczęścia” to taki niepozorny film, opakowany w lekką, komediową formę. Jednak pod płaszczykiem zabawnych dialogów i niekiedy wręcz absurdalnych sytuacji skrywa w sobie głębsze przesłanie, w dodatku niejedno. To krytyka mieszczaństwa i jego dwulicowości, analiza ludzkich postaw i zachowań w bliskich relacjach, a także afirmacja spełniania swoich marzeń. „Małe szczęścia” należałoby nazwać raczej komediodramatem i w tej kategorii bez obaw można go ocenić jako dobry film – przemyślany, z inteligentnym humorem i nieoklepanym scenariuszem. Trochę śmiechu, i trochę przemyśleń, czyli dla każdego coś miłego.
Léa Monteil (Bérénice Bejo) pracuje w sklepie odzieżowym w galerii handlowej, starając się dobrze wypełniać swoją misję dobierania klientom ubrań, które pozwolą im rozkwitnąć. Obserwuje przy tym setki różnych osobowości, a zebrane inspiracje wykorzystuje w pisanej ukradkiem książce. Gdy jej mąż Marc Seyriey (Vincent Cassel) oraz przyjaciele Karine (Florence Foresti) i Francis Léger (François Damiens) dowiadują się o pisarskich planach Léi, są w szoku. Na każdej z osób wiadomość wywiera wrażenie, jednak ich reakcje są odmienne. Marc nie jest przekonany do pomysłu żony i wyraża swoje niezadowolenie. Natomiast przyjaciółka Léi, Karine, postanawia również spróbować swych sił w pisarstwie, jednocześnie inspirując do twórczych działań także swego męża, Francisa. Sytuacja komplikuje się, gdy sprawa zaczyna się robić „poważna” i książkę Léi ma wydać jedno z najbardziej prestiżowych wydawnictw.
To, co chyba najbardziej ujmuje w „Małych szczęściach”, to bezkompromisowa szczerość. Autorzy scenariusza, Daniel Cohen (odpowiedzialny również za reżyserię) i Olivier Dazat, brutalnie rozprawili się z francuskim mieszczaństwem, obnażając skrywane kompleksy i zawiść. Ta ostatnia może czaić się tam, gdzie najmniej się jej spodziewamy – wśród bliskich osób, które znamy i kochamy – i niepostrzeżenie psuć relacje, gdy tylko do podobnych dotychczas statusów ekonomicznych czy zawodowych wkrada się asymetria. To może stać się prawdziwym wyzwaniem nawet dla wieloletnich przyjaźni. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie? Pewnie tak, choć jak się okazuje, na przeciwległym biegunie do biedy również.
Ale „Małe szczęścia” niosą też w sobie pozytywne przesłanie. Twórcy zdają się namawiać widza do realizacji od zawsze odkładanych planów i odwagi do sięgania po marzenia. „Małe szczęścia” to trochę taki poradnik motywacyjny, z którego możemy się dowiedzieć, że choć droga do spełniania naszych marzeń może być wyboista, to warto uwierzyć w siebie i zrobić ten pierwszy krok. A potem – co będzie, to będzie. W końcu życie nie jest czarno-białe: składa się zarówno z sukcesów, jak i porażek. Sinusoida szczęść i nieszczęść. A czy są one małe czy duże, to już często kwestia osobistej percepcji.
„Małe szczęścia” to zdecydowanie najlepszy film w niewielkim jeszcze dorobku reżyserskim Daniela Cohena. Świetnie skrojone postaci, z których każda jest inna i wyrazista, sprawiają, że to relacje między bohaterami oraz dialogi wysuwają się na pierwszy plan. Brawa należą się całej czwórce - Bérénice Bejo, Vincentowi Casselowi, Florence Foresti oraz François Damiensowi – bo nie sposób tu wyróżnić, kto aktorsko spisał się najlepiej, po prostu wszyscy wcielili się w swoje postaci śpiewająco. Oglądając „Małe szczęścia” czujemy się trochę jak na spektaklu, chłonąc emocje z ekranu niczym z teatralnych desek. I choć scenariusz ma słabsze momenty, pojedyncze sceny zdają się niedopracowane czy zbędne, to jednak z łatwością to wybaczamy, bo w ostatecznym rozrachunku „Małe szczęścia” bronią się niebanalną fabułą, inteligentnym humorem i świetnymi dialogami. Poziom absurdu sytuacji i rozmów sięga niekiedy zenitu, co przywodzi na myśl filmy Woody’ego Allena. Jeśli Daniel Cohen zamierza nadal podążać taką ścieżką, to jego twórczość zapowiada się bardzo ciekawie. Pod płaszczykiem zabawnych scenek i dialogów perfekcyjnie przemyca bowiem głębsze przesłanie bez zbędnego moralizatorstwa, dzięki czemu film ogląda się bardzo przyjemnie. W tym absurdzie jest metoda.
„Małe szczęścia” to portret ludzkiej natury, ze wszystkimi jej blaskami i cieniami. Gdy w jednym z nas objawia się artysta, w drugim stery przejmują kompleksy i zazdrość. To mozaika postaw, zachowań i emocji, która skrzy się w społeczeństwie i naszym otoczeniu. Ale twórcy filmu mówią nam: nie przejmuj się i rób swoje. Być może pojedziesz windą na sam szczyt, albo też szczytem twych artystycznych możliwości okażą się rymy częstochowskie. Jednak warto spróbować. W końcu liczy się radość tworzenia, codzienne małe szczęścia. Nie chodzi przecież tylko o sukces… prawda?
Wydanie DVD oferuje nam film w wersji oryginalnej z napisami lub z lektorem. Zawiera również zwiastun „Małych szczęść”.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos - dystrybutorem filmu na DVD.