Zapowiedź filmu jest jednym z czynników, które decydują o tym, czy na daną produkcję wybiorę się do kina, czy poczekam aż pojawi się na płytach. Gdy trailer jest nieciekawy i nie potrafi pokazać potencjału produkcji, wtedy film, który reklamuje, omijam szerokim łukiem. Zapowiedź „Mamy” była mocna, intrygująca i wzbudzała ochotę na więcej. Niestety w tym przypadku to trailer był najmocniejszą stroną filmu.
Victoria i Lilly trafiają do wydawałoby się opuszczonego domku w lesie. Ich ojciec przechodzi załamanie nerwowe – morduje współpracowników i żonę, porywa dziewczynki i wywozi je do owej chatki. Tam próbuje odebrać życie córeczkom. Zostaje jednak powstrzymany przez nadnaturalną istotę. Mija kilka lat, dziewczynki zostają odnalezione i trafiają pod opiekę swojego wujka. Wraz z nim do domu przybywa jednak niespodziewany gość.
Najbardziej rozczarowały mnie efekty specjalne. Nie było ich dużo, ale to nie o to chodzi – wystarczyłby jeden, ale porządny. Mam na myśli wygląd tytułowej Mamy. Ta nadnaturalna istota powinna budzić strach i gęsią skórkę u widza. Nic takiego nie miało miejsca. Gdy pokazywano tylko jej cień i zarys rzeczywiście można było wstrzymać oddech. Jednak cały nastój grozy zniknął jak za dotknięciem magicznej różdżki, gdy pokazano te postać w całej krasie. Dawno nie spotkałam się z tak kiczowatą obróbką komputerową. Nawet filmy grozy niskiej kategorii (niskobudżetowe) nie wywołały we mnie takiego niesmaku. Postać była tak sztuczna, że aż śmieszna. Zamiast wywoływać strach, budziła opętańczy śmiech…
Sam pomysł na film miał bardzo duży potencjał, który jednak zniknął w momencie, gdy wszelkie zachowania i reakcje stały się przewidywalne i mocno trywialne. Nie mówiąc o samym zakończeniu, które zaskoczyło mnie, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu. Było do bólu oklepane i bardzo… naiwne. Potencjał został zaprzepaszczony, a szkoda, bo mogło wyjść coś naprawdę godnego uwagi i polecenia innym.
Gra aktorska była na wysokim poziomie, jednak żaden z aktorów mnie nie zachwycił. Przeważnie mogę wyłuskać jakąś rodzynkę, ale nie tym razem. I jak uwielbiam Jessicę Chastain oraz Nikolaja Costera-Waldau, tak tutaj czułam się lekko zawiedziona. Nie wyróżniali się, nie pokazali pełni swoich możliwości. Możliwe, że winę za to ponosi scenariusz – nudny i nieposiadający tego czegoś.
„Mama” jest obrazem, który i tak bym obejrzała – w końcu to horror. Jednak nie trafiła on do mojej dziesiątku (ani nawet setki) ulubionych filmów grozy. A szkoda, bo naprawdę spodziewałam się… strachu. Owszem, produkcję można obejrzeć, jednak niekoniecznie na dużym ekranie.