Nowy film Marka Koterskiego to koncept bardzo prosty i może się nawet momentami wydawać, że prostacki. Nic jednak bardziej mylnego - „Baby są jakieś inne” to obraz wypełniony rozważaniami bardzo interesującymi i adekwatnymi, co absolutnie nie przeszkadza mu być też świetną, kipiącą od gagów komedią.
Obejrzawszy film trochę wcześniej niż reszta społeczeństwa widzę ich znudzone miny i słyszę gwizdy, kiedy w kinie pojawia się piąty przed tym akurat seansem trailer, a z telewizji atakuje długa zajawka. Denerwują ich te baby, myślą, że widzieli już cały film. Nie zdają sobie sprawy, że nie tylko tak nie jest, ale także jeszcze nie odkryli, co tak naprawdę Koterski chciał w filmie powiedzieć. Tak, ta historia to nic więcej niż dwóch 40-latków jadących fordem focusem przez Polskę (ciekawostka: wszystkie sceny z wnętrza samochodu kręcone były w studio), którzy narzekają, przedrzeźniają i marudzą. Cel: kobiety. Powód? Całe mnóstwo. Bohaterowie nie ciskają jednak obelgami tylko dlatego, że zupa była za słona, ale dlatego, że naprawdę czują się przez kobiety zagrożeni. To nie dwóch głupków, tylko całkiem inteligentni ludzie (choć skażeni oczywiście karykaturalnym światem Koterskiego), którzy utyskują, ale też snują bardzo ciekawe genderowe rozważania, pochylając się także nad prozą życia i codziennymi sytuacjami.
Seksistowski? Wypełniony stereotypami? Tak. Takie są „Baby…”. Ale czy można z tego zrobić zarzut? W kinie usłyszycie nie tylko męski rechot, ale także kobiece śmiechy, które tym sposobem pewnie trochę przyznają się do zarzutów. Bohaterowie zresztą często giną od własnego miecza – piękna jest scena, kiedy po wypełnionym narzekaniami na „chrapanie”, „pykanie” oraz „zbyt szybkie zasypianie” panowie postanawiają się przespać chwilę na poboczu. To film bardzo mądry, nie tylko z głową zrobiony i przez Koterskiego napisany, ale także wspaniale zagrany. Więckiewicz i Woronowicz, kontynuując tradycję reżysera są kolejnymi Adasiami Miauczyńskimi. Obaj, mimo, że reżyser zdecydowanie wskazuje na tego drugiego. To jeden i ten sam Polak z problemem, w którego wcześniej wcielali się Marek Kondrat, Andrzej Chyra, Wojciech Wysocki czy Cezary Pazura. Tworzą duet idealny, który potrafi wycisnąć coś interesującego nawet z wydawałoby się żenującego, klozetowego humoru. Bez nich masa scen byłaby nie powiązanymi ze sobą skeczami – pięknie naśladują, pięknie przeklinają i przede wszystkim wspaniale operują słowem. Dostają zresztą wspaniale napisany tekst - 30% siły tego filmu to właśnie ten kipiący od miauczyzmów scenariusz, więc czasem nie liczy się to co mówią, ale w jaki sposób.
„Baby są jakieś inne” to zdecydowanie film na miarę „Dnia Świra”, choć dużo skromniejszy w środkach i nie aż tak przekrojowy. Zrobiony jest jednak idealnie, skierowany do absolutnie każdego. Nieważne kim jesteś, skąd jesteś i co masz między nogami, nieistotne też jakie dzięki Koterskiemu wyciągniesz po seansie wnioski – w kinie i tak będziesz siedział zahipnotyzowany. Śmiał się po prostu z życia i przytakiwał nieustannie głową.