"Niebo w gębie" to przede wszystkim film, po którym człowiek robi się głodny. Film, który oddaje hołd tradycji, żywności nieprzetworzonej, film, w którym każda gęś pochodzi z określonego miejsca i nie chodzi tu o miejsce na półce w hipermarkecie.
Reżyser, Christian Vincent przedstawia fragment biografii francuskiego prezydenta Francois Mitteranda. A równocześnie obszerny fragment z życia osobistej kucharki prezydenta Hortense Laborie. Hortense zostaje poproszona o gotowanie dla prezydenta i jego gości, zapewne mało kto odmówił by takiej próbie. Także i Hortense postanawia podołać wyzwaniu. Trafia jednak do istnej paszczy lwa, pełnej szowinistycznych mężczyzn w kitlach. Walczy z przeciwnościami, wkłada całe serce w to co robi. A przede wszystkim gotuje z pasją, sięgając po przepisy babć, które budzą nie tylko zmysły smakowe, ale także wspomnienia. Powoli jej praca zostaje doceniona, sam prezydent okazuje się miłośnikiem kuchni prostej, dawnej, znajdują wiele tematów do rozmów. Bajka.
Oczywiście nie może być tak pięknie i jak to często bywa, codzienność zabija niektóre marzenia. Ale nie zdradzajmy całej fabuły, ażeby nie tracić apetytu. "Niebo w gębie" to film, który przyjemnie się ogląda. Film, który uczy, ale bez nadętego dydaktyzmu. Uczy prawd o życiu, choć przez cały seans myślimy o nim trochę, jak o miłym filmiku z jedzeniem w roli głównej. Ale wbrew pozorom to nie wołowina jest tu głównym bohaterem.
Polecam "Niebo w gębie", jako ucztę dla zmysłów, jako zachętę do smakowania, próbowania, walczenia o swoje marzenia.