logowanie   |   rejestracja
 
Deadpool (2016)
Deadpool (2016)
Reżyseria: Tim Miller
Scenariusz: Rob Liefeld, Fabian Nicieza
 
Obsada: Ryan Reynolds ... Wade Wilson / Deadpool
Morena Baccarin ... Vanessa Carlysle / Copycat
T.J. Miller ... Weasel
Gina Carano ... Angel Dust
Michael Benyaer ... Watażka
 
Premiera: 2016-02-12 (Polska), 2016-01-21 (Świat)
   
Filmometr:
Odradzam 50% Polecam
Ocena filmu:
oczekuje na 5 głosów
Twoja ocena:
 
Recenzja:
 
Deadpoola można zabić. Trzeba do tego Hollywood

W dzisiejszych czasach kino traktujące o superbohaterach przeżywa swoje najwznioślejsze momenty. W zasadzie większość blockbusterów jest skierowana ku tej tematyce, przez co kina zostały mocno zmonopolizowane. Większość odbiorców to cieszy, bo filmy z danego gatunku nie pojawiają się znikąd, tylko ze statystyk, które jasno wskazują, co ludzie chcą oglądać na srebrnym ekranie. Trend przewodni zawsze jest poparty wynikami sprzedaży. Nie ma się co łudzić, że jest inaczej, bo statystyki są nieubłagane. Kino ambitne dawno już zeszło do podziemia, ustępując miejsca adoracji dla obrazu miast prawdziwej rozrywce spod znaku intelektualnej ekstazy. Obserwuję tę tendencję już od kilku lat i jestem zasmucony, że tak się właśnie dzieje. Każdy z nas lubi czasami oderwać się od rzeczywistości w sposób najprostszy, niewymagający ingerencji naszych szarych komórek, po prostu dać się porwać otchłani nijakości, otrzymując w zamian spełnienie prostych potrzeb. Przecież to, co proste zawsze jest przyjemniejsze, po co się wysilać, skoro mamy o wiele łatwiejszą drogę do obrania w kinie? „Deadpool” stał się idealnym przykładem takiej sytuacji, która uzmysłowiła mi, że wolimy płytkie żarciki sytuacyjne, ponad głębszą refleksję, zaczęliśmy wybierać prostą drogę, która niczego nas nie uczy, ale daje chwilową przyjemność. Filmy stały się dla nas narkotykiem, który zaspokaja przez moment i uzależnia na zawsze, tak bardzo, że zapominamy o istnieniu innej drogi, która mogłaby dać nam o wiele więcej. 

Na seans „Deadpoola” wybrałem się kilka dni po premierze, chcąc dać sobie trochę czasu na ochłonięcie po wyjątkowo intensywnej kampanii reklamowej, jaką ten film niewątpliwie posiadał. Uczyniłem tak z jednego prostego względu – dałem się jej uwieść i teraz mi za to strasznie wstyd. Dział marketingu, nauczony kilkoma latami eksploatacji tematyki super bohaterów, wyciągnął nauczkę z porażek i sukcesów poprzednich dzieł i stworzył markę „Deadpoola”, zanim na dobre film ten zawitał na ekranach kin. Stare powiedzenie mówi, że jeśli chce się coś sprzedać, to trzeba wokół tego narobić jak najwięcej szumu, co zaowocowało niespotykaną do tej pory kampanią reklamową. „Deadpool” był dosłownie wszędzie, a w szczególności w internecie – który, jak wiadomo, jest głosem większości w dzisiejszych czasach. Film ten kupił sobie drogę do sukcesu właśnie dzięki internetowi, który w każdy możliwy sposób, każdego dnia, przypominał ludziom o tym, że „Deadpool” jest „cool” i „spoko”, „Deadpool” jest „badass” i ma w nosie wszystkich i wszystko, a droga jego postępowania jest „trendy”. Problemem zasadniczym dla całego tego nowo-nazewnictwa, jest fakt, że kupiło sobie uznanie widowni, która nawet nie wie, co to tak naprawdę znaczy. Ważne, żeby film był szybki, bez zagadek logicznych poza zasięgiem ucznia podstawówki, całość musi być prostolinijna, bez żadnych pobocznych wątków, bo nie daj Boże, widz dostanie bólu głowy i nie kupi biletu na kolejną część. Musi być dużo wybuchów, śmierci tych „złych” no i oczywiście nie można zapomnieć o podtekście seksualnym w co drugim zdaniu. Tak się dostaję kategorię R, która samym swoim bytowaniem napędza widownię na salę kinową. 

Skupiając się na samym filmie, a nie otoczce, którą tworzy, mogę z ręką na sercu powiedzieć, że jestem wielce zawiedziony. Nie tylko historią opowiedzianą w filmie, bo jest ona bardzo prosta i przewidywalna i tutaj nie spodziewałem się niczego zaskakującego, ale także formą, w jakiej zostało to przedstawione. Historia Wade'a Wilsona została całkowicie obdarta z komiksowej esencji, za sprawą przede wszystkim, ukazania całości jego życia. Wszyscy fani Deadpoola, tego komiksowego, pamiętają go jako postać niewyobrażalnie wręcz cyniczną, chamską i komediową, ale w sposób inteligentny. Wade był antybohaterem z krwi i kości, ale nie pozbawionym wyczucia smaku w swoim bytowaniu. Film „Deadpool” odebrał tej postaci wszystko, za co ją kochałem i zrobił to w sposób bardzo niewybredny, zamieniając inteligencję na zdziecinnienie. W tym momencie muszę zwrócić uwagę na tłumaczenia, którego doświadczyłem podczas seansu. Ktoś się tutaj bardzo nie popisał, zapominając o podstawach naszego języka, co tylko mnie skłania w stronę stwierdzenia, że dzieje się coś bardzo złego. Język angielski znam biegle i kiedy słyszałem oryginalną ścieżkę „bad guys” tłumaczoną na „złolie” albo „fun” na „bekę” zwątpiłem.

Fabuła oparła się na antologicznym spojrzeniu na głównego bohatera. Poznajemy go jako byłego komandosa, który żyje z bycia najemnikiem. Jak każdy bohater, spotyka na swojej drodze kobietę, która daje mu perspektywę na normalne życie. W przypadku Wade'a nie jest to możliwe, ponieważ okazuje się, że ma raka i to takiego, który raczej prognozuje szybką śmierć. Wade dostaje jednak bardzo ciekawą propozycję, która może okazać się jego jedynym ratunkiem. Nie przyjmuje jej jednak ze względu na siebie, ale ze względu na swoją dziewczynę. Skutki tej decyzji będą fundamentalne dla całego życia, jakie przyjdzie mu przeżyć. Deadpool jest antybohaterem, więc, zamiast podjąć rękawicę, rzuconą mu przez życie, woli pogrążać się coraz bardziej w swojej własnej rozpaczy, szukając zemsty na człowieku, którego uznaje za odpowiedzialnego za swój los. Typowy schemat takowej postaci – założenie winy w innych, tylko nie w sobie. Zemsta musi zatem odbyć się nie na własnym podwórku psychologicznej rozgrywki, ale w jak najbardziej realnym świecie zemsty za coś, na co się zgodziło.

Prawdopodobnie zostanę zlinczowany za moją opinię na temat filmu „Deadpool”, ale nie mogę stać obok, kiedy dosłownie gwałci się jedną z moich ulubionych postaci komiksowych. Uwielbiałem komiksy z przygodami nieśmiertelnego mściciela, który swoją arogancją deptał wszystko, w co wierzą „prawdziwi” bohaterowie. Zamiast tego otrzymałem seans, podczas którego, deptano legendę i robiono to w sposób dziecinny. Sceny, które w założeniu, miały być śmieszne i odkrywcze w rejonie chamskiego nastawienia głównej postaci, stały się niekończącą przejażdżką na karuzeli żartów niskich lotów, przeplatanych stacjami pośrednimi, nazwanymi fabułą. Sama struktura filmu „Deadpool” została złożona w sposób jednoznaczny. Twórcy ewidentnie nie wiedzieli, jak sobie poradzić z tą postacią w ciągu niecałych dwóch godzin filmu. Zrobili więc rzecz straszną i postawili na retrospekcje, skutkiem czego film co kilkanaście minut zmienia swoją formę. Najpierw jest zabawnie, potem melancholijnie, potem znowu zabawa i tak aż do końca. Finalnie widz nie wie, jaki to ma sens, zupełnie jakby twórcy „Deadpool” nie wiedzieli, jak stworzyć spójną fabułę, która opowiadałaby całą jego historię od początku do końca.

„Deadpool” próbował się ratować nawiązaniami do innych filmów, opierając dużą część gagów na takim algorytmie. W zasadzie, od pierwszej minuty, widz jest bombardowany czymś, co już zostało wymyślone wcześniej, ale przeniesiono to do historii dziejącej się na ekranie. Większość tych zabiegów okazała się trafnymi, co jest zadziwiające i co chyba ratuje cały film. Jednak budowanie własnej marki na innych filmach jest nie fair, jeśli nie określić tego dobitnie zwykłym plagiatem. Osobiście uważam, że momenty dobre w „Deadpool”, to właśnie te momenty zrzynane z innych filmów. Właśnie wtedy na moich ustach pojawiał się uśmiech, a rzadziej śmiech. Nawiązanie do „127 godzin” czy scena dodatkowa po napisach parodiująca film z 1986 roku „Wolny dzień Pana Ferrisa Buellera” są perełkami, ale bądźmy realistami – perły są cenne, tylko jeśli występują pod postacią naszyjnika.

Zawiodłem się strasznie na filmie „Deadpool”, licząc na prawdziwy film o antybohaterze, dostałem jego nędzną namiastkę w postaci zdziecinniałego poczucia humoru, który bawi wiele osób na sali kinowej, ale czy tędy droga? Czy tak trudno stworzyć antybohatera? Nie trzeba przecież daleko szukać, wystarczy się rozejrzeć, żeby dostrzec chociażby Wolverine'a. Prawdopodobnie wystawiłem się powyższym stwierdzeniem na egzekucję fandomów, bo przecież Wolverine i Deadpool się nie znoszą, ale jednak pierwszy z nich został odwzorowany o wiele lepiej. Nie dajcie się zwieść reklamie. 
autor:
Pawel.Marek
ocena autora:
dodano:
2016-02-19
Dodatkowe informacje:
 
O filmie
Pełna obsada i ekipa
Wiadomości [19]
Recenzje
  redakcyjne [2]  
  internautów [0]  
dodaj recenzję
 
Plakaty [7]
Zdjęcia [9]
Video [4]
 
DVD
 
dodaj do ulubionych
 
Redakcja strony
  vaultdweller
  Mateusz Michałek
  Duster
  MJ Watson
  Arkadiusz Chorób
  Radosław Sztaba
dodaj/edytuj treść
ostatnia modyfikacja: 2016-02-18
[odsłon: 12570]
Zauważyłeś błędy na stronie?
Napisz do redakcji.
 

Kinomania.org
 

kontakt   |   redakcja   |   reklama   |   regulamin   |   polityka prywatności

Copyright © 2007 - 2012 Filmosfera