Fabuła nie zachwyca, akcja nie powala, a mimo to „Nocny pociąg z mięsem” ogląda się bardzo dobrze. Pod warunkiem, że do seansu podejdzie się z odpowiednim nastawieniem, czyli z lekkim przymrużeniem oka. Bez tego wycieczkę do kina od razu można sobie darować. Przy ewentualnym rozczarowaniu pamiętajcie więc, że ostrzegałem.
Historia przedstawiona w filmie oparta została na opowiadaniu Clive'a Barkera, cenionego brytyjskiego autora horrorów. Leon, niespełniony fotograf, otrzymuje szansę zaprezentowania swoich prac na wystawie w jednej z najbardziej cenionych w mieście galerii. Wystarczy, że wykona kilka bardzo dobrych fotografii, ukazujących ciemną stronę miasta. Zachęcony początkowym powodzeniem, każdej nocy poszukuje tematu dla swoich zdjęć. W ten sposób napotyka pewnego rzeźnika, Mahogany'ego. Kiedy Leon zaczyna podejrzewać, że jest on sprawcą tajemiczych porwań dokonywanych nocą w metrze, podążanie za mężczyzną staje się dla niego obsesją. Fotograf nie zdaje sobie sprawy, że ściąga tym samym na siebie oraz swoją dziewczynę ogromne niebezpieczeństwo.
Opowiadania Barkera nie czytałem, ale może to i lepiej. Dzięki temu zakończenie mogło mnie zaskoczyć, choć nie jest ono najmocniejszą stroną filmu, podobnie jak i cała fabuła. Na uwagę zasługuje jedynie to, że akcja rozgrywa się głównie w metrze, co było strzałem w dziesiątkę. Klaustrofobiczny klimat, świst pędzącej kolei i Mahogany z tłuczkiem w ręku - właśnie tego można oczekiwać wybierając się na film zatytułowany wymownie „Nocny pociag z mięsem”. Tym, co pozwala się wybić z tłumu horrorowi debiutującego w USA Ryuhei Kitamury, jest jednak konwencja przyjęta przez twórców filmu. Potraktowali oni swoje dzieło z nieukrywanym przymrużeniem oka i choć nie brakuje w nim ostrych scen gore, to jednak podczas seansu można się również porządnie... pośmiać. Tak, to nie żart. Niektóre sceny, także te brutalne, ukazane zostały w sposób mocno groteskowy, przez co zamiast przerażenia czy, jak to w niektórych przypadkach bywa, obrzydzenia, na twarzach widzów gości uśmiech. To, że oglądanie filmu stanowi przede wszystkim dobrą zabawę, to także zasługa Vinnie'ego Jonesa, byłego piłkarza, którego talent aktorski odkrył, niemal dziesięć lat temu, Guy Ritchie. Jakiś czas temu Kitamura stwierdził, że w "Nocnym pociągu z mięsem" chciał wykreować nową ikonę kina grozy. Moim zdaniem udało mu się w stu procentach. Jones, ze swoją atletyczną posturą, groźnym spojrzeniem i wymownym milczeniem wydaje się stworzony do ról wszelkiej maści psycholi i rzeźników. Już nie mogę się doczekać kolejnego horroru z Brytyjczykiem w roli głównej.
Cóż więcej mogę napisać? „Nocny pociąg z mięsem” nie jest dziełem sztuki, ale nikt nie mówił, że będzie. Nie jest to również film dla osób, które oczekują, że w trakcie seansu będą się trzęsły ze strachu. Fabuła, choć oparta na dziele Barkera, pozostawia wiele do życzenia, jest też kilka momentów, w których wieje nudą. Wszystko to jednak rekompensuje nam rzeźnik o twarzy Vinnie'ego Jonesa i jego pociąg, pierwszy po drugiej w nocy. Jak dla mnie, film Kitamury jest przyjemnym powiewem świeżości wśród sztampowych horrorów, które powstają ostatnimi czasy jak grzyby po deszczu.