Nie będę ukrywać, że od wczesnego dzieciństwa bardzo lubiłam filmy kostiumowe. Kino spod znaku „płaszcza i szpady” niezmiernie mnie ekscytowało, zaś obrazy utkane na kanwie historii rodziły szczere zainteresowanie. Coś z tych lat dziecięctwa zostało mi do dziś, pewnie stąd tak dobre wrażenie zrobiły na mnie „Kochanice króla” w reżyserii Justina Chadwicka.
Dwie młode i piękne dziewczyny – Anna i Maria Boleyn, za sprawą ojca i wuja, zostają wciągnięte w łóżkową intrygę, od której ma zależeć przyszłość Anglii. Młodsza, ale już zamężna Maria (w tej roli Scarlett Johansson), wbrew swojej woli zostaje wepchnięta (a właściwie sprzedana) w ramiona króla Henryka VIII. Anna (Natalie Portman), nie mogąc się z tym pogodzić – tym bardziej, że to właśnie ona miała być podsunięta władcy, zaczyna pałać niechęcią do młodszej siostry. Po kilkumiesięcznej banicji starsza panna Boleyn dopina swego i zaczyna dążyć, by jej wygórowane ambicje i żądza władzy zostały zaspokojone – a trzeba wiedzieć, że pozycja kochanki, choćby samego króla, nie jest dla niej wystarczającą. Dzięki intrydze, Anna wpływa na Henryka, który odsyła Marię na wieś (mimo, że ta urodziła mu tak oczekiwanego syna) i co ważniejsze, zrywa z Watykanem, by móc unieważnić swoje małżeństwo z Katarzyną Aragońską. W kilka miesięcy po zajęciu miejsca obok króla, Anna Boleyn miast upragnionego pierworodnego, rodzi córkę – Elżbietę. Niestety, nowa królowa Anglii wpada w sidła własnych intryg (pociąga za sobą również brata – Jerzego) i zostaje skazana na karę śmierci poprzez ścięcie. Maria natomiast, całkowicie pogodzona ze swoim losem, wraca na wieś by tam zająć się wychowaniem syna i siostrzenicy – przyszłej królowej Anglii, Elżbiety II.
„Kochanice króla” ogląda się naprawdę bardzo przyjemnie. Dzieje się tak nie tylko za sprawą wiernie przedstawionych realiów osiemnastowiecznej Anglii (szczególnie tych mentalno–społecznych), ale także idealnym wpasowaniem się w konwencję kina kostiumowego. W obrazie Chadwicka mamy więc i stylowe wnętrza, stroje rodem z epoki przed elżbietańskiej, a także typową obyczajowość dla Anglii tamtego okresu. Do tej mieszanki dochodzi intryga uknuta przez rodzinę Boleynów, mniejsza że zakończona klęską, skoro zmieniła Anglię już na zawsze. Trzeba więc pochwalić ekipę odpowiedzialną za „popełnienie” tak udanego odwzorowania epoki. John Paul Kelly (scenografia), Sara Wan (dekoracja wnętrz) oraz Sandy Powell (kostiumy) zasługują na brawa, ponieważ moim zdaniem „odwalili” kawał dobrej roboty.
Grzechem byłoby nie wspomnieć o obsadzie, gdyż Justinowi Chedwickowi udało się zgromadzić pierwszoplanową śmietankę. W rolę sióstr Boleyn wcieliły się Natalie Portman (Anna) oraz Scarlett Johansson (Maria), natomiast Eric Bana zagrał króla Henryka VIII. Muszę przyznać, że Portman i Johansson spisały się wyśmienicie, zmieniające się stosunki między siostrami przedstawiły bardzo realistyczne i z całym dobrodziejstwem ładunku emocjonalnego. Konflikty pełne nienawiści, zazdrości i wyrachowanej wrogości, za chwilę zmieniają się w bliskość pełną zrozumienia i siostrzanej troski. Dwie główne postacie to jak ogień i woda... pewna siebie, twarda i dążąca do celu po przysłowiowych trupach Anna zestawiona zostaje z prostolinijną, posłuszną i trochę dziecinną Marią. Ostatecznie jednak zamieniają się rolami, bo Anna rozchwiana psychicznie i emocjonalnie wpada w paniczną desperację (Portman jednak zdecydowanie zachowuje twarz), tymczasem Maria pełna opanowania, z buzią dziecięcia, trwa oddalona od wielkiego, dworskiego świata. Choć muszę przyznać, że twórcy – posługując się utartym schematem koloru włosów aktorek, może za bardzo starają się zwrócić uwagę na różnice charakterów tytułowych bohaterek.
Na wyróżnienie zasługuje także para aktorek drugoplanowych: Anna Torrent – Katarzyna Aragońska w jej wykonaniu do końca pozostaje dumną kobieta, oraz Kirstin Scott Thomas, która wcieliła się w Lady Elżbietę Boleyn (matkę tytułowych kochanic).
Żałować należy tylko, że „Kochanice króla” są jedynie luźną adaptacją historycznych faktów. I mimo że w bardzo ładny i wierny sposób przedstawiają osiemnastowieczną Anglię z jej intrygami, ślepym dążeniem do władzy i majątku oraz obłudę Dworu, to jeśli chodzi o „karierę” sióstr Boleyn to zgadzają się jedynie główne fakty. Nie ma się jednak co dziwić. Obraz Chedwicka to w końcu nie dokument, choć też i nie kino historyczne. W tym przypadku mamy do czynienia z całkiem niezłym dramatem kostiumowym opartym na kilku faktach. Nie da się bowiem ukryć, że realne wydarzenia tamtego okresu posłużyły jako pretekst do stworzenia fikcji literackiej (film zrealizowano na podstawie powieści Philipy Gegory), którą przeniesiono na duży ekran.
Na koniec nie mogę nie wspomnieć o zapowiedzi dystrybutora „Kochanic króla”, gdyż tylko częściowo jest on zgodny z prawdą. Film był reklamowany jako historia walki sióstr Boleyn o względy króla Anglii. I walka faktycznie jest, ale jakaś za bardzo jednostronna. Prostolinijna i łagodnego usposobienia Maria, bardzo szybko godzi się z odrzuceniem i wedle życzenia Anny i Henryka usuwa się w wiejski cień. Starsza z panien Boleyn walczy i to jeszcze jak, ale bynajmniej nie z siostrą (ma w niej raczej marną przeciwniczkę), tylko z Katarzyną Aragońską, ludem, Kościołem. Anna nie walczy też o względy króla, wszak etat kochanki miała zagwarantowany, ale o koronę (!) Dystrybutorowi prawie się udało, tyle że nie od wczoraj wiadomo, że prawie robi wielką różnicę.
Mimo kilku niedociągnięć „Kochanice króla” polecam, szczególnie wielbicielom filmów kostiumowych. Obraz Chadwicka jest dramatyczny, wypełniony dworskimi intrygami po brzegi. Jak dla mnie na udane „Kochanice króla” popatrzeć warto.