Bohaterem filmu "Egzorcysta: Początek" jest znany z poprzednich obrazów Lankaser Merrin, były ksiądz, obecnie archeolog (choć nie jest to sekwencja chronologiczna, cofamy się bowiem sporo w czasie), który przyjmuje zamówienie pewnego kolekcjonera sztuki i udaje się do Kairu, aby szukać tam magicznego przedmiotu, a przy okazji zbadać losy tajemniczej świątyni, ukrytej pod piaskami pustyni. Na miejscu okazuje się, iż świątynia stoi tam, gdzie zgodnie z wierzeniami miejscowej ludności spadł Szatan, strącony z Nieba na Ziemię. Potraktowanie fabuły w ten sposób sugeruje, iż albo jest ona z całą premedytacją skierowana do ludzi ciemnych i zabobonnych, albo do tych, którzy będą się zastanawiać nad symboliką zła, bowiem tylko osoba o ludowej mentalności może uwierzyć w takie brednie, że anioł – istota bezcielesna, może walnąć w konkretny punkt w fizycznej przestrzeni, pozostawiając widoczny ślad swego upadku.
Podejmę ten drugi, symboliczny trop, mając w pamięci, jak niezwykła jest siła symbolu, o którym pisał Paul Riceour, iż stanowi więź bytu ludzkiego z Wszechbytem. Postaram się również wyłapać i zanalizować interesujące wątki filmowej opowieści. Jeśli celem filmu było sprowokowanie widza do zadania sobie pytania, czy wierzy w świat pozazmysłowy, to uważam, że cel został spełniony, niezależnie od tego, co wyszło z tego projektu pod względem kinematograficznym. Film technicznie rzecz ujmując jest bowiem produkcją dość przeciętną, żeby nie rzec słabą, nawet w obrębie swego gatunku kina grozy, i jedyne co przemawia na jego obronę, to dość niebanalny i czytelny sposób prowadzenia filmowej narracji. Na tyle interesujący, że przy odrobinie dbałości i uwypukleniu pewnych istotnych szczegółów, takich jak dylematy głównych bohaterów, efekt końcowy mógłby być dużo lepszy.
Czy istnieje świat duchowy, w którym grasują demony - tego nikt nie wie i nie posiadamy żadnych narzędzi weryfikujących ten stan rzeczy. Pozostaje nam jedynie możliwość interpretacji pewnych fenomenów. Miejsce diabelskiego nawiedzenia może być tak postrzegane ze względu na pamięć pokoleń, przekazującą wieść o dramatycznych wydarzeniach związanych z tym miejscem. Tradycja ustnego przekazu ma moc przypisać określonej domenie statusu „nieczystości”, czyniąc ją przeklętą w oczach ludzi, aczkolwiek nie doświadczamy żadnego innego zła, niż tego uczynionego ręką ludzką. Czy więc główna bohaterka, Sara jest opętana własną złością, niezdolna przebaczyć swym krzywdzicielom, czy też zawładnęła nią jakaś nadprzyrodzona siła nieczysta, staja się kwestią drugorzędną, o ile istotny jest fakt, iż każdy na własne życzenie może doprowadzić się do takiego stanu, przekraczając krytyczny punkt, z którego nie ma powrotu, co widzimy w końcowych fragmentach filmu. I to jest realne zagrożenie, pomijając teologiczne prawdy o istnieniu osobowego zła.
Przejdę teraz do drugiej głównej postaci, do księdza Merrina, przedstawionego jako tego, który utracił wiarę, co jest moim zdaniem naturalną koleją rzeczy u wszystkich myślących ludzi oddanych służbie dla Boga, i jest rodzajem „chrztu bojowego” przed właściwą akcją. Tego typu tematyka porzucania wiary i nawracania się z całą mocą pod wpływem dramatycznej sekwencji wydarzeń, z różnym powodzeniem była proponowana w wielu filmach (interesująco pokazana w horrorach „Signs” czy „The Visitation”), bo w oczywisty sposób zapewnia płynność narracji. Tym razem mamy do czynienia z postacią nakreśloną w niebanalny sposób. Merrin uprzednio dotkliwie doświadczony przez los, spec od demonologii, jest najwłaściwszym człowiekiem do spełnienia misji, w której stanie twarzą w twarz z hordą złych duchów. Do zjawisk metafizycznych podchodzi z dystansem, przyjmując w działaniu roztropną maksymę: „w wojnie nie chodzi o to, by wygrać, lecz przeżyć”. Jako sceptyk znacznie lepiej radzi sobie z oczywistą prawdą, której unikają ludzie o miałkich umysłach, iż rzeczywistość, w której porusza się człowiek, podobnie jak on sam, nie jest ani dobra ani zła, ale zawsze posiada te dwie strony, a w niektórych okolicznościach jedna z nich manifestuje się intensywniej. To wszystko i aż tyle. Jeśli więc twórcy tego filmu postawili sobie za cel zainspirować widza do tego typu refleksji, to został on osiągnięty.