Na premierę „Królewny Śnieżki” czekało zapewne wielu. Ciekawość podsycały robiące niemałe wrażenie zapowiedzi, okraszone dowcipem i efektami specjalnymi. Zapowiadało się coś wielkiego, co mogło przyćmić pozostającą w zbliżonej konwencji „Alicję w krainie czarów”. A zatem kolejny raz brawa dla montażystów trailera filmu.
„Królewnę Śnieżkę” i „Alicję w krainie czarów” łączy na pewno jedno: mdła, niczym rozgotowany, niedoprawiony szpinak, główna bohaterka. Oczywiście sporą winę za to ponosi taki, a nie inny dobór aktorek, jak i brak odwagi na odejście od schematów. Królewna Śnieżka nawet w scenach, gdy łamie stereotyp nadobnej, delikatnej niewiasty, np. w czasie pojedynków, wypada nieprzekonująco, aż dziw bierze, iż nie porzuca w pewnym momencie sztyletu, by zapłakać nad złamanym paznokciem. Całokształtu dopełnia osoba Marty Żmudy-Trzebiatowskiej, która zajęła się dubbingowaniem postaci Królewny w polskiej wersji językowej. Jedną z zabawniejszych scen w filmie, była dla mnie ta, gdy Zła Królowa zwraca się do Śnieżki z prośbą: Ale przestań już mówić… Czyżby wiedziała? Cała reszta aktorów użyczających postaciom głosów, dla odmiany nie razi, jak to zwykło bywać, a nawet wypada przekonywająco (Agata Kulesza, jako Zła Królowa jest tutaj najlepszym przykładem). Tak więc postać Królewny w moim odczuciu jest tutaj najsłabszym ogniwem i powinna zostać wyeliminowana już w pierwszej rundzie.
Co do fabuły to chyba nie muszę jej przedstawiać, a tym bardziej nie widzę sensu w wymienianiu czym twórcy próbowali zaskoczyć widzów. Zabrakło odwagi, gdyż aż nasuwa się pomysł uczynienia Złej Królowej faktyczną bohaterką filmu i przedstawienia całej historii jej oczami. Niby próba została podjęta, ale zabrakło powiewu świeżości i choćby próby polemiki z oryginałem. Czyż nie byłoby pięknie gdyby to Zła Królowa faktycznie poślubiła Księcia, a Królewna poświęciła się karierze feministycznej z odziałem „ogromnych karłów”. I nadzieja dla kobiet w średnim wieku płynęłaby z ekranów kinowych i środowiska feministyczne byłyby zadowolone. A tak to mamy banalną historię, w dodatku z happy endem. Choć twórcom trzeba oddać, iż starali się nadać baśnie rys współczesności. Zła królowa zachowuje się niczym obecnie promowani celebryci, owładnięci kultem młodości (scena oryginalnych rytuałów na podtrzymanie młodości jest chyba najmocniejszym punktem filmu). Julia Roberts jest w tym filmie niczym Krzysztof Ibisz, lata lecą, a uroda nie przemija.
Co do efektów specjalnych to nie można narzekać, aczkolwiek większość pomysłów twórcy zdradzili już w zwiastunach. Ma się więc wrażenie wielkiego niedosytu. „Alicja w Krainie Czarów” pozostawia odczucie, iż wyobraźnia nie ma granic, „Królewna Śnieżka” to takie małe poletko z równo oznaczonymi granicami, których twórcom nie udało się poszerzyć. Jednym słowem: potencjał był i tam gdzie był, pozostał. Niewykorzystany.