Tytułowy Harry Brown to spokojny emeryt z osiedla. Niegdyś służący w wojsku komandos, teraz zblazowany samotnik, który w ostatnim czasie utracił żonę (nieuleczalna choroba) i jedynego przyjaciela (został zamordowany przez osiedlowy gang). Patrzący na nas oczami Michaela Caine'a bohater, to nie przeciętny staruszek, spędzający więcej czasu w pozycji siedzącej niż leżącej. To zdecydowanie człowiek czynu, który w momencie gdy dowiaduje się, że oprawcy bliskiego mu kompana zostali wypuszczeni na wolność, postanawia sam wymierzyć sprawiedliwość i wykonać wyrok.
Motyw zemsty jest jednym z popularniejszych w całej historii kina. W ostatnich latach powstało kilka perełek, opowiadających o osobistej vendetcie, choćby takich jak „Memento", „Kill Bill", „Old Boy" czy „Bękarty wojny". Najnowszy film Daniela Barbera plasuje się niestety całe lata świetlne za wyżej wymienionymi dziełami, gdyż niestety jest filmem nieudanym.
Przede wszystkim razi tu kompletne odrealnienie przekazu. Reżyser nie stara się ani przez chwilę sprawić, abyśmy uwierzyli w opowiadaną historię. Mamy tu zatem policję, której nigdy nie ma na czas, łotrów, którzy wszystkie swoje ciemne sprawki załatwiają w dzień na oczach przechodniów, czy emeryta, który bez problemu wchodzi do meliny kupić broń od paserów. Kolejne niedorzeczności ciągną się w zasadzie przez cały film, co z każdą minutą coraz bardziej irytuje. Przekaz filmu osłabiają także liczne dłużyzny i kiepska muzyka.
Także Michael Caine jako dziarski i żądny sprawiedliwości old boy nieco mnie zawiódł. O ile aktor ten genialnie wypada w epizodach, o tyle na pierwszym planie nie czuje się ostatnio chyba najlepiej. Jego Harry’emu wyraźnie brakowało charyzmy (którą wręcz emanował o trzy lata przecież starszy Clint Eastwood w swoim „Gran Torino") i polotu, przez co obok jego zemsty przechodzimy przez cały seans niemal obojętnie. Uda się, to dobrze - myślimy, nie uda - trudno, nie mogło się przecież udać.
A cały film podobnie jak jego bohater - niemrawy i bezbarwny. Jeśli już chcecie zobaczyć coś z Harrym, to polecam raczej filmy: „Brudny Harry", „Harry Angel" czy „Kiedy Harry poznał Sally". Ba, już chyba nawet „Harry Potter" byłby lepszy...