Czas. Przeszły, teraźniejszy i przyszły. Permanentnie odczuwalny, wszechobecny, a ciągle byt niepoznany, niedający się opanować przez człowieka. Wszystkie te cechy oraz jego płynność i nieuchwytność, idealnie pasujące do medium, jakim jest kino, sprawiły, iż filmowcy bardzo chętnie w swoich dziełach na poziomie fabularnym, ale także strukturalnym, zajmują się kwestią czasu. By nie być gołosłowną, wymienię tylko kilka filmów: „Zwierciadło” Tarkowskiego, „Spragnieni miłości” Kar-Waia, „Efekt motyla” Grubera i Grassa czy „Powrót do przyszłości” Zemeckisa. Do tego grona zapisał się także w 2009 roku Robert Schwentke swoim filmem „Zaklęci w czasie”, na podstawie książki Audrey Niffenegger.
„Zaklęci w czasie” to opowieść o Henrym De Tamble (Eric Bana) i Clare Abshire (Rachel McAdams). O ich wielkiej, niezachwianej, ale także bardzo trudnej miłości. Clare nigdy nie może być pewna, czy jej partner w danej chwili będzie koło niej, gdyż Henry posiada nadprzyrodzone zdolności (potrafi podróżować w czasie), których nie potrafi kontrolować. W ten sposób w każdej chwili może pojawić się w innym miejscu, a przede wszystkim w innym czasie.
Film niemieckiego reżysera to podobno historia o miłości. O przezwyciężaniu niemożliwego dla drugiej osoby, którą obdarzyło się uczuciem. Nie ma tu miejsca na dylematy moralne. Nie spodziewajmy się, że uzyskamy odpowiedź na pytanie, co by było gdyby można zmienić przeszłość, czy zmiany rzutowałyby na dzień dzisiejszy i ten, który ma dopiero nadejść. W filmie bardzo szybko pada stwierdzenie, że Henry nie ma możliwości ingerencji w to, co się wydarzyło. Ale po obejrzeniu obrazu nasuwa się pytanie, czy aby na pewno? Bo w filmie główny bohater chociaż nie może uratować swojej matki czy zmienić wydarzeń z pewnej śnieżnej, sylwestrowej nocy, to przecież jednoznacznie zmienia życie Clare, pojawiając się na łące, gdy ta jest jeszcze mała. Nie dostajemy też odpowiedzi na pytanie, gdzie jest początek tej miłości? Kiedy tych dwoje tak naprawdę pierwszy raz się spotkało? Dlaczego Henry pojawia się pierwszy raz na łące? Czy Clare została skazana na ten związek? Czy obydwoje postępują wobec siebie uczciwie? Takich pytań bez odpowiedzi jest o wiele więcej. Scenariusz „Zaklętych w czasie” (Bruce Joel Rubin) ma wiele niedomówień. Jest bardzo chaotyczny. Twórcy skupiają się głównie na znikaniu i pojawianiu się głównego bohatera nago (ubranie nie podróżuje wraz z Henrym). Każda scena tak naprawdę służy tylko temu, by bohater rozmył się na ekranie i pojawił w innym miejscu.
Samo ukazanie miłości głównych bohaterów także wydaje się niedopracowane. Niby jesteśmy świadkami wielkiego uczucia, ale relacje tych dwojga są bardzo jednowymiarowe. Kłopoty, z którymi się zmagają, reakcje na nie oraz sposób ich rozwiązania wydają się zbyt płaskie, zbyt oczywiste i zbyt mało emocjonalne. Jednym słowem sztuczne. Filmu nie ratuje także gra aktorska. Eric Bana cały czas ma smutne spojrzenie i biega nago, za to często zmienia fryzurę, a Rachel McAdams jest słodka i piękna, tak jak wymaga tego rola, ale od razu nadmienię, że rola nie jest zbyt wymagająca. O wiele lepiej spisują się młode aktorki, czyli tajemnicza i melancholijna Hailey McCann (Alba) oraz urzekająca Brooklynn Proulx (młoda Clark).
Nie czytałam książki Audrey Niffenegger, może dlatego odczuwałam w tej historii za dużo chaosu. Jednakże to nie zmienia faktu, że „Zaklęci w czasie” Schwentkego to słaby film. Temat wielkiej miłości i przeznaczenia jest ponadczasowy i zawsze pożądany przez widzów, ale trzeba jeszcze umieć go tak opowiedzieć. „Zaklęci w czasie” to film anachroniczny, zagmatwany, nieskupiający uwagi na najważniejszym. Schwentke postawił na triki, zamiast skupić się na uczuciach i przeżyciach bohaterów. Dostajemy dużo formy (i to wcale nie w najlepszym wydaniu), a zero treści.
Poza tym „Zaklęci w czasie” powielają schematy patriarchalnego świata, które współcześnie próbuje się obalić. Henry wybiera sobie partnerkę, gdy ta jest jeszcze dzieckiem, wychowuje ją na idealną żonę, a potem umieszcza ją w domu, a sam podróżuje. Oglądając film, w głowie miałam jeden z przebojów Alicji Majewskiej, gdzie pada kwestia: „Bo męska rzecz być daleko, a kobieca - wiernie czekać”. Od razu dodam, że w XXI wieku ten tekst wydaje się bardzo nie na czasie, nawet tym zaklętym.