Wojownicze Żółwie Ninja stały się jedną z ikon lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Z tamtych lat czerpie się aktualnie najwięcej pomysłów filmowych. Inna sprawa, że większość z nich stara się ożywić przede wszystkim bohaterów z komiksów. Gdzieś po drodze porzucono książkowe wzorce i postawiono na mniej wymagające źródło, jakim są właśnie obrazkowe historie. Niekiedy trafi się perła, która naprawdę jest warta realizacji, tak jak wspomniane żółwie. Nie pierwsza już próba ożywienia na ekranach kin dzielnych ninja musiała stawić czoła pokaźnemu zbiorowi filmów o bohaterach z Nowego Jorku. Nie było to trudne, poprzednie wersje były niestety kiepskiej jakości. Na szczęście nauczeni sukcesami popularnych filmów o superbohaterach scenarzyści i reżyser stworzyli obraz wyjątkowo dobry, który trafia w potrzeby obecnej widowni.
Historię „Wojowniczych Żółwi Ninja” zna chyba każdy. Cztery małe żółwiki, będące obiektem badań laboratoryjnych, otrzymują zdolności, które daleko wykraczają poza ich wrodzone cechy. Traf chciał, że lądują w ściekach, gdzie opiekę nad nimi roztacza inna ofiara takich badań, szczur Splinter. Od małego szkoli całą czwórkę na wojowników ninja, mając nadzieję, że pewnego dnia będą w stanie bronić Nowy Jork przed przestępczością. Każdy z czwórki żółwi posiada inne umiejętności, które razem czynią z nich niepokonanych wojowników o to, co dobre i prawe. W najnowszym filmie o ich przygodach postawieni zostają przed sławnym Shredderem, który w komiksach był ich głównym przeciwnikiem. Tym razem Shredder postanawia otruć mieszkańców Nowego Jorku toksycznymi gazami, by jego przyszywany syn – Sacks, mógł skorzystać na tym finansowo (dzięki sprzedaż antidotum). Dzielne żółwie łącza swoje siły z reporterką April O'Neil, by pokrzyżować niecne zamiary Shreddera.
„Wojownicze Żółwie Ninja” odwołują się do utartej ścieżki kina naszych czasów. Widz chce obejrzeć film o heroicznych czynach, walkę dobra ze złem, a przy tym pośmiać się chociaż trochę. Z tym ostatnim jest pewien problem, bo większość tego typu produkcji serwuje nam humor, delikatnie mówiąc, niskich lotów. Producenci i reżyser postanowili zająć się tym szwankującym ogniwem w zupełnie nowy sposób. Żywcem przenieśli z komiksów osobowości głównych bohaterów, co było ryzykowne, jednak opłacalne w swojej finalnej postaci. Obecne kino musi zmierzyć się z widzami, którzy wychowywali się na komiksach, które są przenoszone na duży ekran. Ekipa filmowa musi więc stawić czoła nie tylko ich wymaganiom, ale także wziąć pod uwagę fakt, że widzowie dorośli, którzy poznali przedstawiane historie lata temu, mogą czuć się zawiedzeni. Nie raz sam się na tym łapałem, kiedy powracałem do produkcji z lat młodości. Tym bardziej zdziwiło mnie to, co zobaczyłem na ekranie. „Wojownicze Żółwie Ninja” nadal śmieszą, mało tego, niezmieniona forma ich sposobu bycia okazała się największym atutem całej produkcji. Zamiast wyniosłych ideałów, które przypisuje się większości superbohaterom, pokazano proste postacie z prostymi problemami i marzeniami. Zrównano ich tym samym z przeciętnym człowiekiem, z kimś, kim sami jesteśmy. Dzięki temu „Wojownicze Żółwie Ninja” od samego początku wzbudzają naszą szczerą sympatię i przyjaźń. Rzadko spotyka się taki model przedstawiania superbohaterów, a szkoda bo wychodzi to wyśmienicie.
Postacie czterech dzielnych obrońców Nowego Jorku zostały zbudowane bez zbędnych ideologii, wymuszanego heroizmu, czy odpowiedzialności za to, co robią. Wręcz przeciwnie, cała czwórka nie ma pojęcia co robi, za wyjątkiem walki Ninjutsu, której nauczył ich Splinter. Ich dziecięcy styl bycia przysparza im więcej kłopotów niż pożytku, ale czego można się spodziewać po nastolatkach? Muszą uczyć się na błędach. Każdy z osobna przedstawia swoją osobą inne cechy charakteru, które w połączeniu tworzą jeden organizm trudny do pokonania i sprawdzający się w każdej sytuacji. Nie unikają pomyłek, błędów i nieodpowiedzialności, ale w chwili próby pokazują, że, dzięki tym niedociągnięciom, są w stanie nauczyć się czegoś istotnego.
Świetnie napisany scenariusz pozwala na niczym nieskrępowaną zabawę wraz z głównymi bohaterami. Humor, który towarzyszy niemal każdej scenie jest zupełnie naturalny, w żadnym stopniu nie jest wymuszany. Charaktery żółwi idealnie oddają nastolatków wychowanych w erze komputerów, Internetu i płytkich przesłań piosenek płynących z głośników radioodbiorników. Beztroska ich działania nie jest żenująca, ale po prostu naturalna, przez co bardziej prawdziwa. O wiele bardziej naiwna, pomimo że dorosła i po studiach, wydaje się April O'Neil, grana przez Megan Fox. Wydaje mi się, że duża w tym zasługa właśnie panny Fox. Po prostu nie mogę wytrzymać jej gry aktorskiej, płytkiej do granic możliwości. Odebrała April wiele z jej pierwotnych, komiksowych cech. Postać Vernona - operatora kamery, jest o niebo lepiej zbudowana niż April O'Neil. Vernon bardzo dobrze wpasowuje się w całą historię. Bawi w sposób niewymuszony, a zarazem prosty. Zawiodłem się niestety na Shredderze. Zrobiono z niego supersamuraja, który pomimo, że kieruje się tradycjami Bushido (dosł. Droga Samuraja), czyli spisem kodeksu honorowego samurajów, porzuca je na rzecz płytkiej chęci zdobycia pieniędzy i szerzenia zła. Pierwowzór komiksowy nie był lepszy, jednak miał swój honor. Z postacią Shreddera związany jest niestety dosyć popularny aktualnie trend filmowy: naładować efektów specjalnych ile się da. Mocno przesadzono z jego wyglądem w zbroi. Wyjałowienie Shreddera z głębszych idei niż zło za wszelką cenę i zadaniem trudu działowi od grafiki komputerowej, sprawiło, że jego czarny charakter stał się niestety kolejną kopią z innych filmów o tej tematyce. Dziwi to tym bardziej że w „Wojowniczych Żółwiach Ninja” postawiono przecież na nowatorski sposób przedstawiania bohaterów. O Sacksie, przyszywanym synu Shreddera nie ma co pisać, jest postacią, która zaskakuje tym, jak bardzo można być zmanipulowanym - nic poza tym. Szkoda, że tak potraktowano postać graną przez Williama Fitchnera. Bardzo lubię tego aktora i żałuję, że nie pozwolono mu rozwinąć dostatecznie skrzydeł.
Jeśli ktoś zapytałby mnie tydzień temu co sądzę o „Wojowniczych Żółwiach Ninja” na podstawie trailerów, kazałbym mu uciekać od tej produkcji jak najdalej się da. Dzisiaj, mądrzejszy o senas, zdecydowanie poleciłbym każdemu ten film. Wyłączając filmy animowane, które widziałem, dawno już tak dobrze nie bawiłem się w kinie. W mojej ocenie „Wojownicze Żółwie Ninja” to najlepszy film rozrywkowy tego lata, jeśli nie roku. Niecałe dwie godziny przeminęły niepostrzeżenie, pozostawiając we mnie przemożną chęć zobaczenia jeszcze więcej. Zdecydowanie polecam Wam wybrać się do kina na „Wojownicze Żółwie Ninja”, jeśli chcecie obejrzeć film, który pozwoli Wam zapomnieć o całym świecie, a przecież taki jest cel produkcji rozrywkowych, to ten obraz idealnie się do tego nadaje.