24.05.1989 - premiera "Indiana Jones i Ostatnia Krucjata". 19 lat później fani serii przygodowej uznanej za najlepszą znów cieszą się nową premierą. I jest się z czego cieszyć, bo film porywa!
Nie chcę streszczać fabuły, bo sam idąc do kina nie znałem szczegółów i wyszło mi to na dobre. Także wspomnę tylko, że zaczynamy w Stanach i zaczynamy bardzo szybko. Akcja wre, bat śmiga, a kapelusz nie spada.
Pojawia się za to nowy bohater, Mutt Williams (Shia LaBeouf), który najprawdopodobniej zastąpi Forda w następnej części. Zgrabnie stworzona postać, bo już posiada bardzo charakterystyczne cechy (grzebyczek, z którym chłopak się nie rozstaje). Warto też pochwalić tego młodego aktora, gdyż zagrał on, może nie idealnie, ale już dużo lepiej niż w "Transformersach".
Jednak czy nie przypomina wam czegoś ten duet - stary pan i młody pan? Czy nie podobnie było w "Szklanej Pułapce 4"? Tu jednak ten stary wypadł dużo lepiej. Mimo iż rola na pewno wymagała wiele, to Harrison Ford doskonale sobie z nią poradził. Szkoda, że jako główny bohater zakładał swój kapelusz, najprawdopodobniej ostatni raz, a teraz poprawiać wciąż włosy grzebyczkiem, będzie jego młodszy partner.
Główny przeciwnik Indiany Jonesa to w tej części Rosjanka - Irina Spalko (genialna Cate Blanchett), która za wszelką cenę wszystko chce wiedzieć.
O muzyce wspominać chyba nie trzeba, genialny motyw stworzony przez Johna Williamsa, wciąż się powtarza, w różnej jednak stylistyce. Raz jest wolny i smutnawy, by za chwilę powrócić jako triumfalny i radosny marsz. Całość współgra świetnie.
Zdjęcia to profesjonalnie wykonana robota. Nie ma w nim jakiegoś artyzmu, ale sceny pościgów i inne sfilmowane są bardzo dobrze. Jest to zasługą Janusza Kamińskiego, który ze Stevenem Spielbergiem współpracuje już od jakiegoś czasu.
Pod sam koniec przyszło mi ocenić dokonania reżysera. Mało kto o tym pamięta, bo ten film jest wyreżyserowany tak świetnie, że wydaje się, że reżysera nie było, jakby film leciał z rozpędu. To świadczy o klasie i profesjonalizmie Stevena Spielberga.
Jakie są zatem wady tego filmu? Po pierwsze, to nie jest nic nowego, ale co z tego. Po drugie, występuje wiele niedorzeczności, ale co z tego. Po trzecie, kilka nużących fragmentów, ale co z tego, to przecież Indy.
Jeśli komuś poprzednie części wybitnie się nie podobały, niech tę też sobie odpuści. Mamy tu powtórkę z rozrywki. Jednak ta seria ma coś w sobie, ma coś takiego, że ludzie wychodzą z kina z uśmiechami na twarzy. I dlatego warto po raz kolejny obejrzeć przygody Indiany Jonesa.