„Dziewczyna warta grzechu” to genialny film w reżyserii Petera Bogdanovicha, który swoją lekkością i komediowym klimatem wciąga bez reszty. To produkcja, która spodoba się nie tylko fanom klimatycznych filmów Woody'ego Allena, bo co tu dużo pisać „Dziewczynę wartą grzechu” mógł zrobić właśnie twórca „Annie Hall”. Na szczęście o realizację pokusił się Bogdanovich, który stworzył w swojej karierze jeden z lepszych filmów.
Arnold (Owen Wilson) – żonaty reżyser przybywa do Nowego Jorku, by rozpocząć próby do swej najnowszej komedii. Zanim jednak przystąpi do pracy, postanawia skorzystać z uroków wielkiego miasta. Upojna noc w towarzystwie uroczej dziewczyny do towarzystwa o imieniu Izzy nastroi go tak romantycznie, że zaproponuje jej pewien układ. W zamian za porzucenie niegodnego procederu, Izzy otrzyma okrągłą sumkę, by móc zrealizować swe życiowe marzenia. Ta wielkoduszna propozycja rozpęta w życiu Arnolda prawdziwe tornado. Okazuje się, że Izzy całe życie marzyła, by zostać aktorką. Nic dziwnego więc, że zjawia się na castingu do sztuki reżyserowanej przez… Arnolda. Nie byłoby w tym jeszcze nic strasznego, gdyby nie fakt, że jedną z głównych ról w przedstawieniu gra jego żona.
Nie bez powodu wspomniałam już na początku, że „Dziewczynę wartą grzechu” mógł zrobić Woody Allen. Klimat i fabuła, a także udział Owena Wilsona, sprawiają, że film mocno przypomina najsłynniejsze dzieła nowojorskiego reżysera. „Dziewczyna warta grzechu” to lekka i bardzo przyjemna komedia, która za sprawą głównej bohaterki – Izzy (fenomenalna Imogen Poots) przypomina kultowe obrazy z udziałem Audrey Hepburn z lat 50. i 60. To właśnie sprawia, że Bogdanovich za sprawą swojego nowego filmu oddaje hołd klasycznemu Hollywood. W „Dziewczynie wartej grzechu” aż roi się od nawiązań i ukłonów w kierunku złotej ery Fabryki Snów. Dzięki temu my, jako widzowie, możemy na własnej skórze poczuć magię kina, dzięki której, choć na chwile można oderwać się od rzeczywistości.
„Dziewczyna warta grzechu” zasługuje na uwagę również za sprawą fenomenalnej obsady. Wspomniana Imogen Poots jako Izzy na długo zapada w pamięć. Mimo swojej dziecinności i naiwności Izzy wzbudza sympatię od samego początku. Dziewczyna, która dąży do realizacji swoich marzeń, mimo pewnych (dość zabawnych) przeciwności losu, pozwala się ze sobą utożsamić. Izzy jest trochę jak Kopciuszek, który nagle otrzymuje szansę na lepsze życie i spełnienie marzenia o byciu aktorką. „Dziewczyna warta grzechu” to oczywiście nie tylko Poots. Bogdanovich pozwala błyszczeć w swoim filmie każdej postaci. Na pierwszy plan mają szansę wysunąć się również bohaterowie drugo- i trzecioplanowi. W szczególności genialna Jennifer Aniston, która dała się już wcześniej poznać od swojej komediowej strony, tym razem wcieliła się w nieco jędzowatą panią terapeutkę, która szczerze nienawidzi swoich pacjentów i zdecydowanie nie potrafi trzymać języka za zębami. Aniston w tej roli przykuwa uwagę, a sceny z jej udziałem należą do moich ulubionych z całego filmu.
Początkowo Bogdanovich chciał obsadzić Aniston w roli żony głównego bohatera. Jednak aktorka broniła się przed tą decyzją rękami i nogami. Mimo że postać Delty jest kluczowa dla fabuły filmu, Aniston nie chciała zgodzić się na przyjęcie roli. Upierała się, aby zagrać Jane. I trzeba przyznać, że miała nosa. Choć wspominana terapeutka jest negatywnie nacechowana, Aniston nadała jej ludzkiego wymiaru.
„Dziewczyna warta grzechu” to przede wszystkim film, który wprawia widza w bardzo dobry nastrój. Nie ma co spodziewać się, że ta komedia odmieni czyjeś życie, ale na pewno sprawi, że wieczór stanie się przyjemniejszy, a jak wiadomo – takie filmy też są nam potrzebne.
Film został wydany w formie książeczkowej, w której znajdują się opisy bohaterów, a komentarz reżysera dotyczący wyborów castingowych. Dodatkowo można znaleźć w niej sporo ciekawostek na temat realizacji filmu.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Monolith Video - dystrybutorem filmu na DVD.