O najnowszej części przygód Człowieka - Nietoperza napisano już chyba wszystko. A że to świetny film, że wręcz arcydzieło, że niezwykły Heath Ledger, w swojej życiowej roli. Niesamowita kampania promocyjna i przedwczesna śmierć jednego z najzdolniejszych aktorów młodego pokolenia spowodowały, że film stał się niemal kultowy i legendarny już na wiele miesięcy przed światową premierą. Kolejne plakaty i trailery jeszcze bardziej podgrzewały i tak już rozgrzaną do czerwoności atmosferę, związaną z najnowszym hitem Christophera Nolana. Praktycznie każdy oczekujący na premierę fan serii nie miał wątpliwości, że „Dark Knight” będzie arcydziełem kompletnym, genialnym obrazem pozbawionym najmniejszych nawet wad. Jedno jest już teraz pewne. Najnowszy film o niezłomnym obrońcy Gotham City pobił wszelkie możliwe frekwencyjne rekordy otwarcia. Będzie też jednym z największych sukcesów kasowych w historii amerykańskiej kinematografii. To wiemy. Ale czy rzeczywiście mamy do czynienia z filmem przełomowym?
O fabule nie ma potrzeby się rozpisywać. Wszyscy wiemy doskonale, że „Mroczny rycerz” to kolejna odsłona przygód Batmana - bohatera wymyślonego w 1939 przez Boba Kane'a. Tym razem przeciwnikami Nietoperza będą psychopata i geniusz zbrodni zwany Jokerem oraz Two Face, czyli mroczne alter-ego prokuratora Harvey'a Denta. Batman oraz komisarz Gordon próbują zaprowadzić porządek w mieście, w którym zasady ustala mafia. Jest to zadanie niemal niewykonalne. Jednak po fali niespodziewanych sukcesów policji, na „scenie” pojawia się postać anarchisty Jokera, który bardzo szybko udowadnia, że sianie zła i chaosu jest jego specjalnością.
Christopher Nolan (wcześniej m.in. „Memento” i „Batman Begins”) udowodnił, że jest obecnie jednym z niekwestionowanych mistrzów kina akcji. Niemal każdy wybuch, pościg czy strzelanina po prostu wciskają widza w kinowy fotel. Kamera pędzi ulicami Gotham City (świetnie „granego” przez Chicago) z prędkością światła, a ilość nagromadzonych sekwencji może przyprawić kinomana o ból głowy. Reżyser nawet na moment nie daje nam wytchnąć i świetnie inscenizuje kolejne niesamowite sceny. Jednak po ponad dwóch godzinach filmu cały ten zgiełk może przeciętnego widza nieco nużyć i męczyć. Szkoda trochę, że scenarzyści nie skupili się bardziej na dramatycznej części opowiadanej historii. Wbrew temu, co piszą często inni recenzenci, dramatu psychologicznego w „Mrocznym Rycerzu" ja się doszukać nie mogłem (nie licząc ostatnich kilku minut seansu). A przecież starcie tak różnych (a jednocześnie tak bardzo podobnych) osobowości, aż prosi się o dialogi trochę bardziej rozbudowane niż „dialog pięści” (na przykład kompletnie niewykorzystany potencjał sceny przesłuchania Jokera przez Człowieka Nietoperza).
Montaż, zdjęcia i muzyka są jakby z innej planety. Wszystkie te trzy elementy sztuki filmowej zostały zgrane ze sobą do perfekcji. W połączeniu z niesamowitymi efektami specjalnymi (których na szczęście wcale nie jest tak dużo, dzięki czemu opowieść staje się bardziej realna) uzyskujemy wizualnie jedno z największych widowisk w dziejach kina. Nie mam wątpliwości, że ekipa pracująca nad najnowszym Batmanem dostanie (całkowicie zasłużenie zresztą) za swoją pracę niejedną ważną filmową nagrodę.
Aktorsko film jest niezwykle nierówny. Bardzo słabo wypada Christian Bale. Jego Batman jest niestety kompletnie nieprzekonujący. Nie budzi on naszej sympatii, nie identyfikujemy się z jego misją, nie staje się on także naszym bohaterem. Jestem pewny, że wielu z Was (podobnie jak ja) po kilkunastu minutach projekcji zacznie sympatyzować z niezwykle charyzmatycznym i złym do szpiku kości Jokerem. To on jest tu postacią niezwykłą i wielobarwną. W każdej scenie, w której staje naprzeciwko bezbarwnego, szarego Człowieka Nietoperza bije go po prostu na głowę. Legder rzeczywiście zagrał genialnie. Wierzymy mu w każdej sekundzie, w której pojawia się na ekranie. Jest niezwykle mroczny i szalony. Uosabia w sobie lęki wielu z nas. Jest jakby przestępcą niemal idealnym, pozbawionym skrupułów jak i duszy. Joker w wersji proponowanej przez australijskiego aktora nie ma nic wspólnego z „grzeczniejszą" wizją Jacka Nickolsona (film „Batman” z 1989 roku). Heath Ledger po prostu nie może nie dostać w przyszłym roku Oscara. Choć nadal twierdzić będę, że jeszcze ciekawszą postać stworzył on w innym filmie, który rzeczywiście był arcydziełem. Chodzi oczywiście o „Tajemnicę Brokeback Mountain”. Bardzo dobrze prezentują się także postaci drugiego planu, przede wszystkim genialnie ucharakteryzowany Aaron Eckhart (świetny zarówno jako „kryształowy” prokurator Dent jak i demoniczny Two Face). Ale także Maggie Gyllenhaal, Michael Caine czy Morgan Freeman potrafią wykorzystać swoje „pięć minut” na ekranie.
Moim zdaniem „Mroczny Rycerz” nie jest arcydziełem. Widziałem wiele filmów lepszych od niego. Spłycona psychologia postaci, niewykorzystanie potencjału scenariusza, momentami bardzo naiwne rozwiązania fabularne, niemrawy Bale, oraz zbyt wiele efekciarskich gadżetów, to najpoważniejsze wady obrazu. Ale wszystkie one bledną całkowicie, kiedy popatrzymy na niego z nieco innej perspektywy. Jako na fantastyczne sensacyjne widowisko i doskonały, nowatorski film akcji. Nie szykujcie się zatem na poważne kino psychologiczne (takiego doszukać się ciężko), a jestem pewny że wyjdziecie z kina bardziej niż zadowoleni. Jak na wszelkie inne ekranizacje komiksów, tak i na „Mrocznego Rycerza" proponuję spojrzeć z lekkim przymrużeniem oka. „Why so serious?” - jak mawiał Joker.