Człowiek to istota zaskakująca. Jest w stanie zapłacić, aby tylko go wystraszono (niekoniecznie na śmierć). Kino. Ciemna sala. Pusta przestrzeń. Znakomite miejsce, aby zmierzyć się ze swoim strachem i lękiem. W bezpiecznym fotelu kinowym.
Thriller. Jeden z najpopularniejszych gatunków filmowych. Trudny do kwalifikacji. W słownikach określany jako utwór, który ma wywołać w widzu dreszcz emocji lub przerażenia. W praktyce thrillerami są nazywane zróżnicowane pod względem tematu i formy dzieła filmowe. Thrillerami są jednocześnie filmy Alfreda Hitchcocka na czele z „Ptakami”, „Psychozą” i „Oknem na podwórze”, epicka trylogia Francisa Forda Coppoli „Ojciec Chrzestny” oraz współczesne przykłady, jak fincherowski „Podziemny krąg” czy postmodernistyczny „Pulp Fiction” Quentina Tarantino. Powyżej wymieniłam filmy wybitne, które miały znaczny wpływ na kinematografię światową. Jednakże nie można zapominać, że thriller to gatunek wpisujący się w ramy popkultury, przez co powstaje niezliczona ilość filmów, które dokładnie spełniają wymogi gatunkowe, a bardziej precyzyjnym stwierdzeniem byłoby powielają je, aby przyciągnąć przed ekrany jak największą ilość osób. Doskonałym przykładem są tutaj serie „Piły” czy „Hostelu”, filmów na pograniczu thrillera i horroru, bazujących na czystej estetyce okrucieństwa. Taki też jest „Ostatni dom po lewej”.
„Ostatni dom po lewej” (2009) to remake debiutu reżyserskiego Wesa Cravena z roku 1972. Film Cravena (notabene też remake filmu Ingmara Bergmana „Źródło” z roku 1960) uznano za kultowy, wyznaczający nowe ścieżki w kinematografii światowej. Jak dla mnie „Ostatni dom na lewo” jest jednym z najgorszych filmów jakie widziałam w życiu. Niemiłosiernie nudny, całkowicie nietrafiający w moje gusta estetyczne. Dlatego trochę czasu musiało upłynąć, żebym skusiła się na obejrzenie jego nowszej wersji, której producentem był sam Wes Craven.
Fabuła filmu z 2009 roku nie odbiega znacznie od wersji cravenowskiej. Nastoletnia Mari (Sarah Paxton), przyjeżdża z rodzicami do domu letniskowego nad jeziorem. W trakcie spotkania ze swoją przyjaciółką Paige (Martha MacIsaac), poznaje Justina (Spencer Treat Clark), który zaprasza je do swojego pokoju hotelowego, aby zapalić marihuanę. Przekonana przez Paige przyjmuje zaproszenie, nie zdając sobie sprawy, że młody chłopak podróżuje wraz z ojcem, niebezpiecznym i psychotycznym Krugiem (Garret Dillahunt) oraz z jego towarzyszami. Dziewczyny zostają porwane, torturowane i zgwałcone. Zdają sobie sprawę, że czeka je niechybna śmierć. Gdy zapada wieczór, członkowie gangu szukają schronienia przed burzą w najbliższym domu, który okazuje się domem Mari. Gdy jej rodzice odkrywają z kim mają do czynienia, postanawiają pomścić swoją córkę.
Scenarzyści Adam Alleca i Carl Ellsworth zbytnio nie odbiegli fabułą od oryginału. Osadzili akcję we współczesnych realiach. Nadali rysy prawdziwości postaciom. Wpletli w akcję kilka nowych informacji, które sprawiły, że fabuła zyskała na wiarygodności. Na szczęście pominęli komediowy wątek dwóch policjantów, który do tej pory nawiedza mnie w najgorszych koszmarach. Oczywiście nie obyło się bez potknięć w filmie z 2009 roku. Kolejny raz postacie w thrillerze zachowują się nielogicznie, czasem wręcz groteskowo. Poza tym kolejny raz zastanawia mnie żywotność bohaterów hollywoodzkich produkcji. Przetrwają prawie wszystko: strzelanie do nich ostrymi nabojami, dźgnięcia nożem, bicie metalową rurką, mielenie ręki maszynką do odpadów, można by tak wymieniać w nieskończoność. A żadna z postaci ani raz nie zemdlała z bólu. W „Ostatnim domu po lewej” znajdziemy także trochę trącących patosem scen, które mają się nijak do tej produkcji. Zamiast powagi nadają efekt kiczowatości. No i samo zakończenie, iście w klimacie „Piły”, które potwierdza, że kuchenki mikrofalowe są naprawdę niebezpieczne dla zdrowia.
To, co wybija się ponad przeciętność w filmie wyreżyserowanym przez Dennisa Iliadisa, to zaskakująco dobra gra aktorów. Zwłaszcza Garret Dillahunt jako psychopatyczny Krug, Spencer Treat Clark w roli zastraszonego Justina oraz Aaron Paul jako bezwzględny i czarujący Francis sprawiają, że film ogląda się bez zażenowania. Bez zarzutu jest także zarówno strona formalna filmu, jak i ścieżka dźwiękowa.
„Ostatni do po lewej” oglądało mi się znacznie lepiej niż jego pierwowzór. Paradoksalnie jednak dzięki niemu, film Cravena zyskał w moich oczach. Nadal nie należę do fanów tego obrazu, ale zaczynam doceniać odwagę i bezkompromisowość reżysera. Dennis Iliadis tej odwagi nie miał. Wybrał zasadę: szokować okrucieństwem i krwią tylko w ramach ustalonej konwencji, nie przekraczając hollywoodzkich reguł. Jednak pytanie brzmi: czy współczesnego widza da się czymś zszokować czy zadziwić? Opisy dystrybutorów od razu odsłoniły całość fabuły, skupiając się na motywie zemsty jako takim. Właśnie tutaj dostrzegam słabość tych obrazów, ponieważ element zaskoczenia nadałby im swoistego charakteru.
Reasumując, thriller „Ostatni dom po lewej” to nie najgorsza pozycja filmowa, która jednak nie ustrzegła się błędów tak często popełnianych właśnie w tym gatunku. Pozycja tylko dla miłośników thrillerów i mocnych wrażeń, aczkolwiek niekoniecznie obowiązkowa.