Najnowsza odsłona opowieści o kosmicznym łowcy najlepiej sprawdza się, gdy widz konsumuje krwawe, doprawione kpiarskim humorem obrazy, nie zastanawiając się zbytnio nad ich sensem. Jest makabrycznie. Jest wulgarnie. Jest naprawdę śmiesznie. I dopiero po seansie pojawia się myśl, że cała ta historia ma więcej dziur niż ser szwajcarski.
"Predator" z roku 1987, którego sequelem jest najnowszy film o tym samym tytule, to czystej wody klasyka. W czasach swojego powstania sprawdził się jako modelowy akcyjniak – dziś bawi oglądany z należytym dystansem, z którym winno się traktować kinematograficzne dzieci epoki Reagana. Produkcję tę można rzecz jasna oskarżać o konstrukcję scenariusza przypominającą budowę cepa. Paradoksalnie jest ona jednak zaletą – solidnym fundamentem pod festiwal gore i hipermaskuliznizmu, którym entuzjastycznie szafuje reżyser.
Czasy się jednak zmieniły. "Predator" w reżyserii Shane’a Blacka balansuje między nostalgią za “kinem twardzieli” a chęcią odświeżenia serii i dostosowania jej do formuły współczesnego blockbustera. Szkielet opowieści pozostaje ten sam – na Ziemię przybywa statek kosmity z rasy lubującej się w okrutnych polowaniach na inne formy życia. Czoła musi mu stawić zasłużony snajper Quinn McKenna (Boyd Holbrook) wraz z grupą mniej lub bardziej szalonych wojaków. Coś, co w latach 80-tych wystarczyłoby za cały scenariusz, nie ma racji bytu w Anno Domini 2018. Okazuje się więc, że tytułowy Predator nie przybył na Ziemię rekreacyjnie – stwór był bowiem umoczony w polityczną aferę i ścigany przez członków własnego plemienia. Na dobitkę w całą sprawę zostaje wplątany autystyczny syn McKenna, małoletni Rory (Jacob Tremblay), w mgnieniu oka hakujący kosmiczne oprogramowania, nad którymi latami biedzili się najznamienitsi naukowcy. W pakiecie otrzymujemy jeszcze przebiegłego rządowego agenta (Sterling K. Brown), zafascynowaną obcymi formami życia przebojową biolożkę (Olivia Munn), dwa kosmiczne psy oraz jeszcze jednego Predatora – wysłanego w pogoń za tym pierwszym.
I właśnie postać tego drugiego kosmity idealnie odzwierciedla tendencje współczesnych superprodukcji. Jest większy, głośniejszy i bardziej widowiskowy – upgrade’owany pod każdym możliwym względem. Wyższa jest także stawka w rozgrywce z tym kosmicznym potworem. Nie zagraża on już tylko grupce komandosów, ale właściwie całej planecie – rasa Predatorów postanowiła bowiem skolonizować Ziemię, pozbywszy się uprzednio całej ludzkości.
Prostota fabuły oryginalnego "Predatora" miała ten atut, że trudno się było w niej pogubić – również twórcom. W nowym "Predatorze" mnogość wątków i usilne próby przeformułowania starych pomysłów negatywnie odbijając się na zwykłej logice wydarzeń. Mocno kuleje już założycielski pomysł na scenariusz – zbuntowany Predator przywozi na Ziemię broń dzięki której ludzie będą mogli odeprzeć inwazję kosmitów – godzący w ideę tej istoty kierującej się jedynie żądzą mordu. W ciągu całego filmu twórcy gubią się zresztą nie raz, zapominając o związkach przyczynowo-skutkowych i własnych pomysłach sprzed kilku scen. Można by przymknąć na to oko, gdyby Shane Black jednoznacznie postawił na konwencję pastiszu, o który przeboje lat 80. aż się proszą. Reżyser zdecydował się jednak na pewien realizm – z mocno komediowym ujęciem, ale jednak realizm. W efekcie nowy "Predator" jest filmem fabularnie niespójnym i stylistycznie nijakim.
Nie oznacza to jednak, że jest to produkcja nieudana. Wręcz przeciwnie – w czasie seansu można naprawdę dobrze się bawić i całkiem sporo pośmiać. Humor jest zdecydowanie największą zaletą filmu – żarty słowne i sytuacyjne w wykonaniu barwnej ekipy McKenna skutecznie odciągają uwagę od scenariuszowych niedociągnięć i wprowadzają do produkcji element samoświadomości. Fanów kina lat 80-tych ucieszy też solidna dawka przemocy i wulgaryzmów, która jest jak odtrutka w zalewie produkcji spod znaku PG-13.
Nie da się już oprzeć całego filmu na kilku napakowanych kolesiach wymachujących karabinami o rozmiarach nadających się do freudowskiej analizy. Seria o kosmicznym łowcy ewoluowała, tak samo jak jej tytułowy bohater. Dokąd ten rozwój doprowadzi – zobaczymy. Predator z pewnością jeszcze nie raz odwiedzi naszą planetę.