Mila Kunis, Kathryn
Hahn i Kristen Bell w jednym filmie? To może oznaczać tylko jedno – ostrą jazdę
bez trzymanki! Zwłaszcza, że produkcja, w której występują, to komedia. I to nie
byle jaka, bo opowiadająca o perypetiach trzech matek. Każda z nich ma zupełnie
inne podejście zarówno do instytucji rodziny, jak i wychowywania swoich
pociech. O ile niektóre z dzieciaków można tak nazwać. Maleństwa Kiki są bowiem
rozpuszczone, i niebezpieczne, dzieci Amy nie doceniają starań swojej
rodzicielki, a Carla... cóż, ona sama to dorosłe dziecko. Czas zmienić swoje
podejście do macierzyństwa. I to teraz!
„Złe mamuśki”
to lekka komedia, odpowiednia na wakacyjną porę. Jest mnóstwo zabawnych
dialogów, sytuacji i postaci. W końcu nigdy za dużo śmiechu. Zwłaszcza gdy ten
komizm rzeczywiście śmieszy. Oczywiście film należy traktować z przymrużeniem oka,
w końcu to komedia.
Produkcja to
nie tylko kolejny film o kobietach, które mają swoje problemy, ale także
spojrzenie na macierzyństwo z szerszej perspektywy – bez filtru i słodkich
wzdechów. W końcu są dwie strony medalu.
Widz obserwuje,
jak bohaterki zmieniają się. Niektóre dojrzewają, inne zaczynają podchodzić do
życia z większą rezerwą, kolejne w końcu przestają pozwalać wchodzić swojej
rodzinie na głowę. Która historia jest najciekawsza? To już zależy, każda
zawiera w sobie jakieś przesłanie i pokazuje inne podejście do macierzyństwa. A
że przy okazji obok problemów dnia codziennego pojawiają się te bardziej
zwariowane to już inna historia.
Mnóstwo
humoru, zabawnych sytuacji i jeszcze ta rewelacyjna ścieżka dźwiękowa. Tego
filmu po prostu nie da się nie lubić. I wprawdzie wszystko jest przewidywalne,
a zakończenie sielankowe, ale przecież to nie o fabułę tutaj chodzi.
„Złe mamuśki”
zasługują na uwagę, bo po prostu są dobre. Nie przegadane, nie żenujące, a
dobrze napisane i wyreżyserowane. Oby więcej takich komedii, śmiesznych i
lekkich.